Rozdział 37

122 8 0
                                    

Tak

A po tym wszystkim, od tak mam wrócić... Do domu...

Rayne Arwens

Srebrna rękojeść Lodowego Berła leżała na łóżku w moim pokoju. Reszta była w niej schowana by jakiś baran się o nie, nie skaleczył.
Westchnęłam.
Późnym wieczorem mieliśmy wracać na Ziemię. Sytuacja pogarszała się z godziny na godzinę. Herisa mówiła, że demony zbierają się w stanie Nevada. Więc naszym polem bitwy będzie któraś z pustyń.
Dlaczego to miejsce?
Bo Lilith jest tradycjonalistką. Woli to wszystko zorganizować na odludziu i mieć dzięki temu więcej poddanych. Będzie mogła szerzyć swój terror na skalę globalną, a gdy przyjdzie odpowiedni moment, zaatakuje Asgard.
Nie dopuszczę do tego.
Wyszłam z pokoju. Byłam tu dopiero kilka dni, a już czułam się jak w domu. Wszyscy byli tacy jak ja.
Nieśmiertelni.
Miało to swoje dobre strony, ale ta odmienność, którą się we czwórkę odróżnialiśmy była na Ziemi doceniana i podziwiana. Czarodzieje pokładali w nas swoje nadzieje.
Mimo to, maleńka cząstka mnie tęskniłaby za takim życiem na Ziemi, gdybym miała tu zamieszkać na zawsze.
Przygotowana do wyjazdu i ubrana w wygodne spodnie i bokserkę wyszłam z pokoju. Powoli, napawając się pięknem tego miejsca skierowałam się w stronę jadalni.
Spojrzałam na swoje odbicie w złotej ścianie. Smutek miałam wymalowany na twarzy. Nieudolnie próbowałam go ukryć.
Skręciłam w prawo i dwoje strażników otworzyło mi drzwi.
Tym razem to ja przyszłam jako ostatnia. Jak co wieczór usiadłam obok Loki'ego. Wiedziałam, że to już jest znacznie więcej niż tylko miłość. Czułam wyraźne napięcie wśród zebranych.
Moja matka, także gotowa na powrót na Ziemię, spoglądała na mnie z uśmiechem, jakby miała mi coś radosnego do powiedzenia.
Fakt, iż obiecała mi pomóc w walce z Lilith nie był dla mnie dużym szokiem. Która matka nie pomogłaby swoim dzieciom?
Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się do niej blado.
   - Coś się stało?- zapytałam ją.
   - Oczywiście że nie. Tylko mam ci ważną rzecz do przekazania.- odparła.
   - Czyli...- popędziłam ją.
   - Wiesz, że kiedy już wygrasz z Lilith, będziesz musiała podjąć bardzo ważną decyzję. Rozmawiałam już z Summerat i Ninyas'em.- zaczęła.
   - Mamo?- nie byłam pewna co chce mi powiedzieć.
   - Jako najstarsza z rodu, masz całkowitą wyłączność do tronu Wanaheimu. Zrozumiem jeśli odmówisz, ale jako moja najstarsza córka masz do niego pełne prawo.- wyjaśniła.
   - Mam zasiąść na tronie mówisz...- zastanowiłam się.- Wiesz co się stało ostatnim razem gdy oddałaś mi władzę.- przypomniałam jej spokojnym tonem.- Omal nie wymordowałam połowy miasta. Jak oddasz mi władzę, znowu mi palma odbije.- stwierdziłam prawie szeptem.
   - Słyszałam, że od 262 lat jesteś nazywana Królową Magii.- zauważyła moja matka.
   - Może i jestem, ale moja władza polega na podpowiadaniu wpływowym ludziom jak postępować, stale pozostając w cieniu.- starałam się jakoś wybronić.
   - I to właśnie na tym polega. Masz podpowiadać ludziom co mają zrobić, by polepszyć swój byt. Zapewnić im bezpieczeństwo.- dalej brnęła w swoje.
   - Ale ostatnio...
   - Nie obchodzi mnie co było w Babilonii, bo to po części moja wina. Byłaś zbyt młoda i niedoświadczona. Teraz jest inaczej. Zrobisz wszystko by ocalić Ziemię. W przeciwnym razie nie byłoby cie tu.- znowu te jej mądrości i znowu miała rację.- Zrozumiem jeśli odmówisz, ale wolałabym, żeby to moja córka zasiadła na tronie, nie Freja.- spojrzała na mnie proszącym wzrokiem.
   - Pozwól, że się nad tym zastanowię.- odezwałam się nieco zszokowana.
Ja, a raczej moja dawna ja, nie zrezygnowałaby z tronu i to najstarszej z dziewięciu krain, zwłaszcza, że miała mnie zastąpić Freja...
Bogini piękna, miłości i magii.
Podobno gdy zakładała jeden naszyjnik, nikt nie mógł się jej oprzeć, no i oczywiście, że miała swój własny pałac w Asgardzie.
Ale nikt nie jest w stanie mnie zastąpić, ja mogłam zostać boginią magii, a do tego żaden naszyjnik nie był mi potrzebny, żeby przykuć uwagę mężczyzn.
Kurczę... czyżbym była zazdrosna?
   - Zrobię to.- odezwałam się nagle i spojrzałam matce prosto w oczy.- Zasiądę po wszystkim na tronie Wanaheimu.- dodałam.
   - Rayne, ale pięć minut to trochę mało na zastanowienie się.- zauważyła nieco zszokowana.
   - Jestem tego pewna. Zresztą, po tej wojnie nie będę już dalej w cieniu.- stwierdziłam.- Lepiej żyć wśród swoich, prawda?- zapytałam.
   - Skoro tak uważasz.- czułam, że nie była do końca przekonana.
Na całe szczęście nie poruszaliśmy już tematu mojego wstąpienia na tron i atmosfera się rozluźniła. W sumie zapomniałam podczas kolacji o tym, że już za parę dni czeka mnie wojna, której możemy nie wygrać, ale byłam dobrej myśli.
Odyn sprowadzi swoje wojska podczas trwania walk. Jedyne na co się nie zgodziliśmy to to, żeby Thor i Loki brali w niej udział.
Thor, ze względu na jego powinność w Asgardzie, a Loki, bo Lilith na niego polowała, bo nie mógł zginąć, bo go kochałam.
Właśnie, nie mogłam go stracić.
Gdy słońce już zaszło, a na niebie pojawiły się tysiące gwiazd, wiedziałam, że za niedługo będziemy wracać. Nie uśmiechało mi się to.
Wszyscy udaliśmy się do siebie, by zabrać wszystko, a Bruce miał otworzyć portal..
Miałam godzinę.
Nie chciałam jednak przesiedzieć jej w pokoju. Wyszłam się przejść do pałacowych ogrodów. Były przepiękne i przypominały mi trochę te, które otaczały pałac w Babilonie. Piękna fontanna na środku, gdzie przy drodze rosły wysokie krzaki bukszpanu. Była to niezwykła odmiana, ponieważ rosły na nim kwiaty, przypominające dalie. Za fontanną ogród zaczynał przypominać ten w Wersalu. Jedna strona ogrodu była odbiciem lustrzanym drugiej, jednak zamiast niskich żywopłotów, były tam posadzone różane krzaki. Przez ich środek prowadziły wąskie, żwirowe dróżki.
Zagłębiając się dalej w ogród, zdawał się on być coraz bardziej pozostawiony sam sobie. Niewielki staw, gdzie na środku stała niewielka altanka z białego drewna. Prowadził na nią wąski mostek.
Całe jezioro było otoczone wysokimi drzewami przez co miało się wrażenie, że weszło się do lasu. Prowadziły przez niego kręte ścieżki, wokół których rosły różnego rodzaju kwiaty. Od narcyzów po zwyczajne niezapominajki. Można było też gdzieniegdzie zauważyć orchidee.
Skręciłam na jedną ze ścieżek prowadzącą w głąb zagajnika. Był on niewielki, po chwili widziałam już idealnie usiane gwiazdami niebo.
Co mnie zdziwiło, to to, że wyszłam na kolejny taras, skąd rozpościerał się widok na przepiękne wzgórza, gdzie płynęła szeroka rzeka. Oparłam się o niski murek.
Widać taras był na samym zboczu ogromnego klifu.
   - Niewiele osób znajduje to miejsce.- na skraju lasu zauważyłam Loki'ego.
   - Śledziłeś mnie.- rzuciłam oskarżycielskim tonem.
   - Ja?- znowu udawał niewiniątko.- Jak bym śmiał.- podszedł bliżej.
   - Jakoś ci nie wierzę.- stwierdziłam, chcąc się z nim trochę podroczyć.
   - Doprawdy?- na jego twarzy zagościł psotny uśmiech.
W jednym momencie znalazł się przede mną, objął w pasie i przesunął w stronę murka delikatnie całując.
   - Dobrze wiesz, że za co najmniej pół godziny wyjeżdżam.- stwierdziłam smutno odsuwając go od siebie. Odwróciłam się tyłem i spojrzałam na przepiękny widok.
   - Więc nie mam dużo czasu.- stwierdził.
Znowu zawładnęło mną to samo uczucie co podczas kolacji, to samo napięcie.
   - Co chcesz przez to...- nie dokończyłam, bo już obrócił mnie jednym pociągnięciem za dłoń. W drugiej coś trzymał, coś co wyglądało podejrzanie znajomo.
   - Nic nie mów.- przyłożył mi palec do ust.- Wiem, że to nieodpowiednia chwila, może za bardzo się spieszę...- ciągnął chwytając mnie za dłonie.- Rayne...- spojrzał się na chwilę na bok i znowu w moje oczy z pewnością siebie.-... wyjdź za mnie.- w momencie osłupiałam.
Co miałam odpowiedzieć? Jeszcze kilka dni temu skakaliśmy sobie do gardeł. W mojej głowie zrodziło się tysiąc myśli. Boże, tego nigdy bym nie przewidziała. Zdziwienie przeplatające się ze szczęściem.

Dzienniki Rayne Arwens cz. I Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz