Rozdział 98

53 3 0
                                    

Ludzie lodu i ognia


Zemsta nigdy nie jest dobrym wyjściem, chociaż nieraz jest nieunikniona. Mogę się wam wydać okrutna, ale to mało ważne. Najważniejszy jest efekt. Zrealizowanie planu, bez planu. Przedstawienie czas zacząć.


Rayne Arwens


Ubrałam elegancki garnitur tego dnia. Nie chciałam się wyróżniać. Przynajmniej nie na samym początku. Lacertae już było na pozycjach, pewnie rozpoczęli już atak. Muszę wyciągnąć stąd Bastiana i Monic.

   - Proszę pani, nie jest pani umówiona.- wtrącił ochroniarz głównego oddziału Financial Corp. w LA.

Podniosłam wzrok na mężczyznę i unosząc rękę w powietrzu zaczęłam go dusić. Gdy zawisł pół metra nad podłogą, rzuciłam nim w recepcję.

Włączył się alarm, a szklane drzwi i okna zasłoniły grube, tytanowe zasłony.

   - Wiedźma!!!- wokół mnie krzyczeli pracownicy.

Zakręciłam dłońmi, wykonując nimi skomplikowaną sekwencję ruchów, a ogień zapłonął w całym holu budynku, odcinając drogę ucieczki ludziom pracującym dla tego potwora. Szłam powoli w stronę wind, wzdłuż nowoczesnego i urządzonego minimalistycznie pomieszczenia. W moją stronę biegło z tuzin mężczyzn, nie wyglądających na zwykłych ochraniarzy. Gdy pierwszy był wystarczająco blisko, z wyciągniętą bronią w moim kierunku, zamachnęłam mocno całą ręką, a potężny podmuch odrzucił go na ścianę, rozbijając cienkie szkło, którym była pokryta. Następny z nich był już za blisko, więc schyliłam się unikając jego pięści. Przeszłam nisko pod nią, uderzając z całej siły w okolice mostka otwartą dłonią, w międzyczasie chwytając innego za przegub i wykręcając mu całe ramię. Jęk bólu przebił się przez krzyki pozostałych pracowników, którzy nie zdołali uciec mojemu ogniu. Przytrzymałam mężczyznę przez chwilę, po czym kopnęłam go z całej siły, wbijając obcas w kręgosłup.

Przez moment byłam odwrócona plecami do pozostałych dziewięcioro otoczyło mnie. Przypomniałam sobie z jaką łatwością pokonałam strażników w Wanaheim’ie mając wciąż Inkaaran w sobie. Stanęłam pewniej, w lekkim rozkroku.

W jednym momencie rozłożyłam dłonie i zamachnąwszy nimi odwracając się jednocześnie stworzyłam wokół siebie ogromne lodowe kolce. Przez moment kucałam w środku lodowego pierścienia z jedną nogą wyciągniętą w bok, trzymając zaciśniętą pięść przy twarzy, a drugą otwartą dłoń wciąż wyciągniętą.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam jak ciała mężczyzn bezwładnie zwisają w lodowych ostrzy, barwiąc je na czerwono. Wstałam i rozluźniając ręce, wykonując kolejny minimalny ruch roztopiłam lód, a cały hol zalała woda.

Usłyszałam jak przed budynkiem zatrzymuje się policja.

   - Marii, mamy problem.- odezwałam się do siostry w myślach.

Byłyśmy przygotowane na taką sytuację.

   - Już się tym zajmuję.- odparła.

Miała ze sobą niewielki oddział Lacertae.

Ja miałam wolną drogę do wind. Pod ścianą tuż obok nich siedziała skulona i wystraszona młoda kobieta. Możliwe, że stażystka, choć mogła być i początkującym łowcą.

Dzienniki Rayne Arwens cz. I Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz