Rozdział 51

97 6 0
                                    

Nowy rok, nowe życie


Czas. Godzina za godziną, minuta za minutą... Nieubłaganie ucieka z każdym dniem kolejna sekunda po sekundzie. Nawet nie uświadamiamy sobie tego, że to co było nie minie, każde wypowiedziane słowo nie zostanie wymazane, każda sekunda nie wróci. Chociaż bardzo byśmy chcieli cofnąć czas, zmienić coś, uśmierzyć ból; nie jesteśmy w stanie. I tak jak inni, i ja nie mogłam. Nie cofnę jego śmierci, jego spojrzenia, jakby się z tym pogodził. I tak marnuję kolejne minuty mojej nędznej egzystencji na rozmyślaniu „co by było gdyby”. Jednak wykonałam misje, znowu poświęciłam swoje marzenia względem świata. Zniszczyliśmy Serce Dusz, a wraz z nią demony w nim więzione. Czy zniszczyliśmy Lilith? Nie wiem, a jeśli przyjdzie mi z nią ponownie kiedyś walczyć, muszę być gotowa, otrzeźwiona.


Rayne Arwens


Śnieg prószył delikatnie z nieba, otulając białą kołderką lodowe rzeźby w ogrodzie. Pałac Jake'a był przepiękny. Na północy Norwegii, na dnie ogromnego fiordu, nieopodal zamarzniętej rzeki. Mróz był w tym roku bezlitosny, skuwając lodem wszystko co napotkał. Siedziałam na ganku otulona w grube futro, oglądając jak pięknie wygląda to miejsce zimą. Nie miałam pojęcia jak Jake może wytrzymać w tym miejscu, aż do teraz. Jedyne, na tyle szerokie miejsce tuż przy klifie, pozwoliło mu stworzyć swój własny świat, własny cichy zakątek, gdzie jak każdy z nas, mógł się zaszyć i po prostu żyć.

Westchnęłam, a lodowate powietrze zmroziło mi płuca. Takiego orzeźwienia mi brakowało. Jednak i tu nie mogę zapomnieć o Loki'm, o tym, że już go nie zobaczę, a ból ten jest nie do zniesienia.

   - Masz.- zaszedł mnie od tyłu Jake z ciepłą herbatą żurawinową.

Chwyciłam kubek obiema dłońmi i ogrzałam je.

   - Rayne minęło ponad pół roku...- zaczął mój brat. Podniosłam głowę w górę patrząc na szare niebo. Wzięłam głęboki oddech.

   - Tak wiem.- wykrztusiłam ochrypłym głosem.- Ale czym jest pół roku do naszej wieczności?- zapytałam retorycznie wstając.- Jak do dzisiaj myślę o Marcus'ie, tak i o nim nie zapomnę do końca swoich dni, a to jest najbardziej bolesne. Zginął, a ja obiecałam, że wrócę. Jak zwykle zawiodłam.- weszłam do rezydencji Jake'a, zostawiając go tym samym na mrozie.

Chciałam być sama, całkowicie sama i odseparowana od wszystkich ludzi. Wciąż w głowie mam wizje mojego proroczego snu i wydarzeń sprzed paru miesięcy, koszmary nawiedzające mnie co nocy, tysiące twarzy, oskarżających mnie o to, że zawiodłam. Fakt nie mogłam ocalić wszystkich i skończyło się jak zwykle. Przekładam dobro świata nad własne szczęście. Nie pisane mi jest szczęście, zwłaszcza tego typu. Nikt nie wie jak to jest czuć się samotnym pośród tłumów ludzi, kiedy wszyscy uważają, że jesteś tą najgorszą, opierając się na opinii innych i własnych poglądach, bazując na swoich przekonaniach i doświadczeniach. Wystarczy dołożyć do tego życie wieczne i samotność gotowa. Wiem, że większość powie, że mam Jake'a, Marii i Monic, ale to moja rodzina, a ja pragnę czegoś więcej. I chyba nie tylko ja.

Może to nasze przekleństwo, że za nieśmiertelność przyjdzie nam zapłacić tak wysoką cenę. I mimo że zastanawiałam się nad tym tysiące razy, nigdy się nie dowiedziałam.

Weszłam do pokoju i zajrzałam do szafy. Była tam czarna suknia, ta czarna suknia, którą miałam na sobie w L'Atelier we śnie. Ale skoro we śnie kupiłam ją przed bankietem to co ona tu robi?

Dzienniki Rayne Arwens cz. I Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz