Rozdział 70

66 5 0
                                    

3 fazy opętania cz.2

Faza druga – Pustka


Wyszła z pokoju. Poszło łatwiej niż sądziłem. Jedyny sposób by uzyskać odpowiedzi i sprawić by przestały mnie nękać myśli, była rozmowa z nią.

Gdy jej siostra znikła za rogiem, wszedłem do jej pokoju. Byłem tu ledwie kilka godzin temu i starałem się nie pokazać jak zdziwił mnie opłakany stan Rayne. To nie była ona. Nie ta sama kobieta, która odważyła się mi sprzeciwić i podnieść na mnie ton. Była na tyle głupia by mnie znieważyć.

Była… sobą.

Jednak gdy tak leżała bezwładnie, zrobiło mi się jej nawet żal. Z dawnej Rayne zostały sama skóra i kości. Jeszcze czego, skóra wyglądała jak papier, a na prawej ręce zauważyłem otwartą ranę.

Podszedłem bliżej, przyjrzałem się jej. Nie goiła się, nawet nie było krwi, zupełnie jakby już była martwa. Choć widziałem jak spokojnie oddycha. Na nadgarstkach zauważyłem otarcia od kajdan, którymi została przykuta do łóżka. Spojrzałem na jej twarz. Nie miała wyrazu, była pusta i szara, bez życia. Włosy jej posiwiały…

Nie, to nie była ona.

Była tylko kolejną ofiarą, kolejną osobą, którą praktycznie zabiłem ja, a jednak mam wrażenie, że tym razem nie będzie tak samo. Przesunąłem fotel bliżej niej. Nie miałem pojęcia jak mam z nią porozmawiać, jednak musiałem to zrobić. Miałem głupią nadzieję, że jest gdzieś tam, uwięziona w umyśle i uda mi się tam dostać.

Lepsze to, niż siedzenie w pokoju i ciągłe myśli, wspomnienia, nękające mnie nocą koszmary. To co mi pokazała… wiem, że w tym śnie to nie byłem ja. Nigdy nie zdobyłbym się na taki krok. I w sumie czemu tego nie wykorzystać. Gdy dowiedziałem się, że Rayne jednak żyje, pomyślałem czemu nie. Zdobyć władzę bez ofiar. I prawie mi się udało, gdyby nie Lilith. Tak, miałem zagrać najlepszą rolę w życiu i wtedy coś poszło nie tak. Przestałem grać, coś się we mnie obudziło, coś czego nigdy nie czułem. Nie w taki sposób. Musiałem się dowiedzieć czegokolwiek, zanim Rayne umrze.

Musnąłem jej dłoń.

Zobaczyłem coś, jakieś wspomnienie. Trójkę młodych ludzi, biegnących ścieżką przez las. Byli szczęśliwi i nagle zatrzymali się przed starszym mężczyzną z długą siwą brodą. Coś im powiedział pokazując na drogę za nimi. I znowu zaczęli biec.

Nie rozumiałem tego i nieco się wystraszyłem. Czy była świadoma mojej obecności? Czy pokazała mi to świadomie, czy nie panowała już nad tym?

Ponownie chwyciłem jej dłoń.

Tym razem obraz się zmienił.

Pustynia, skwar i miasto za plecami przepięknej kobiety. Była młodziutka, zagubiona. To była Rayne. Taka inna. Chroniąca się chustą przez słońcem, w długiej sukni szła po grząskim piasku, spoglądała co chwilę na miasto. Było nad nim coś mrocznego i to coś kroczyło za nim. 

Znowu zmiana obrazu.

Nie było to już to samo miejsce. Nie było szczęśliwej dziewczyny, a poważna, dojrzała kobieta, idąca pod rękę z jakimś mężczyzną. Prawie nie poznałem jej brata. Coś ustalali, a Rayne pokazywała na okrągły plac i budowle z kopułą za nimi.

Dzienniki Rayne Arwens cz. I Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz