Rozdział 18

137 9 0
                                    

Z perspektywy cz.4


LOKI

Trzy dni. Już trzy przeklęte dni siedzę tu zamknięty z tym czymś. Z tym przeklętym dziennikiem, który nieustannie przypomina mi o Rayne, o tym jak naiwny byłem. Choć wiem, że to jedyna rzecz, z której mogę się dowiedzieć prawdy o osobie, której zaufałem, która była taka jak ja.
Otworzyłem go prawie na samym końcu.

"23.09.1923r.

Niedziela

Moja mała siostrzenica leży w szpitalu. Nie mam pojęcia jak mogło do tego dojść. Nie umiałam patrzeć na nią w takim stanie.
   - Rayne miałyśmy przeprowadzić inicjację wcześniej.- odezwała się moja siostra.
   - Dobrze wiesz, że jest jeszcze za mała.- odparłam.- Co z Matthew?- zapytałam.
   - Został ciężko pobity.- jej oczy zaszkliły się.
   - Jeśli chcesz mogę...- zaczęłam.
   - Nie.- odmówiła.- Sama mu to proponowałam. Odmówił.- szepnęła.
Spojrzałam się na Monic, której skóra była cała w siniakach. Podeszłam bliżej niej i chwyciłam za rączkę.
Zobaczyłam całe zdarzenie.
Monic biegnie kupić sobie coś słodkiego, a Marii i Matthew stoją i rozmawiają w oddali. Nagle mała znika, a oni oboje zaczynają się niepokoić. Wszystko było strasznie niewyraźne. Jednak wyraźnie słyszałam głosy. Krzyk Monic i kilka męskich śmiechów. Mała niezdolna do jakiejkolwiek obrony wołała pomocy. I w ostatniej chwili przybiegł jej ojciec. Marii odciągnęła córkę i nic dalej nie widziałam. Mała w tamtej chwili zemdlała.
Nagle w ciemności zobaczyłam twarz i śmiech. Znałam tego mężczyznę. Poszukiwany za gwałty w Wielkiej Brytanii.
   - Nie martw się Marii, wszystko będzie dobrze.- zapewniłam ją i wyszłam z pokoju."

Nagle ten wpis urwał się nie kończąc wątku. Przewróciłem kilka kartek dalej.

"12.10.1923r.

Piątek

Wychodziłam akurat z teatru z Jake'iem i Luisem. Komentowaliśmy akurat obejrzaną sztukę „Otello”. Luis jak zwykle komentował wszystko w żartobliwym kontekście. Nagle zerwał się chłodny wiatr i poczułam nieprzyjemny metaliczny zapach.
   - Czujesz?- zapytałam Luisa.
   - Tak. Krew.- odparł.
   - Idźcie przodem.- rozkazałam i wyciągnęłam zza kostki różdżkę.
   - Rayne, jesteś pewna?- zapytał Jake.
   - Czy ja mam pięć lat?- odpowiedziałam pytaniem, z nutką sarkazmu.
Chłopcy wyprzedzili mnie, a ja szczelniej otuliłam się futrem. Spojrzałam w kierunku, skąd dobiegł zapach krwi. Powoli skierowałam się w tamtą stronę, wyciągając różdżkę przed siebie. Jednym ruchem rzuciłam tam niewielką kulę światła, rozświetlając mrok.
Nie zobaczyłam tam nic, prócz jednego wampira i jego ofiarę. Nie wystraszyłam się, nie miałam czego. Jego ofiarą był seryjny morderca, którego policja nie mogła zlokalizować od wielu miesięcy. Skinęłam tylko w jego stronę głową i poszłam dalej.
Widząc wąską uliczkę prowadzącą na skróty do hotelu, w którym się zatrzymałam, skręciłam czując na sobie czyiś wzrok, bynajmniej nie nieznajomego wampira.
Przyspieszyłam kroku. Długa, czarna suknia szurała o brukowaną kostkę, a obcasy przerywały głuchą ciszę.
   - Hej kotku....- usłyszałam nagle wstrętny głos mężczyzny. Był on znajomy.
Chwyciłam mocniej różdżkę i odwróciłam się.
   - No proszę, to przecież sławna Rayne Arwens. Ta aktoreczka.- zaśmiał się. Rozpoznałam w nim oprawcę mojej siostrzenicy.
   - Ponad cztery tygodnie temu napadłeś na małą dziewczynkę.- stwierdziłam pewnym tonem.
   - A co to ma do rzeczy?- zdziwił dalej uśmiechając się.
   - To był twój błąd.- wysyczałam i wyciągnęłam ku niemu różdżkę.
Mężczyzna wybuchnął śmiechem, ale ja zignorowałam to.
   - Inertes.- powiedziałam i mężczyzna leżał obezwładniony na ulicy.- Teraz wiesz jak to jest być bezbronnym.- wysyczałam.
Chwyciłam gwałciciela za włosy i zaciągnęłam w wąską ciemną uliczkę, po czym teleportowałam się z nim do mojej rezydencji we Włoszech, prosto do lochów.
Mój gniew przybrał na sile.
Rzuciłam nim prosto na środek korytarza.
   - Caesum.- zdjęłam z niego zaklęcie.- A teraz się zabawimy.- wyciągnęłam otwartą dłoń na bok, by po chwili chwycić w niej przywołany japoński miecz.
Mężczyzna próbował uciekać, potykając się o swoje nogi, a ja zatrzymałam go jednym zaklęciem, przypominający bat z łańcucha. Kilka zwinnych ruchów nadgarstka i złamałam mu rękę w przedramieniu.
Krzyk bólu.
Ale to nie koniec.
Podeszłam pewnym krokiem do niego i zwinnym ruchem odcięłam drugą rękę.
   - Aby ludzie pamiętali twoje zbrodnie.- wypaliłam na jego klatce piersiowej to kim jest.- Aby ludzie bali się twojej twarzy.- kolejny ruch dłoni i skóra na policzkach zeszła.- Abyś nigdy nie dogonił swoich ofiar.- Zrobiłam niewielkie nacięcia na obu ścięgnach achillesa.- To za moją siostrzenicę.- zdarłam resztę skóry z twarzy i..."

Dzienniki Rayne Arwens cz. I Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz