Wieczór w Asgardzie
Zdaje się, że wszystko zaczyna się układać w jedną całość. Nieśmiertelność odziedziczyliśmy po matce, a nasza krew to dosłownie eliksir życia. Życie pomału staje się piękne.
Rayne Arwens
Wieczorne przyjęcie.
No aż takiego przywitania nie oczekiwałam, zwłaszcza w swoje urodziny. Piąty dzień sierpnia. A najwspanialszym prezentem jaki dostałam po tylu latach było odnalezienie matki. Od miesięcy nie byłam taka szczęśliwa.
Siedzieliśmy na honorowych miejscach najbliżej Odyna. Jedyna rzecz, która mnie zdziwiła to to, że Fandral przykleił się do mojej siostrzenicy. Zaraz wyjdzie na to, że jeszcze mi się w kimś Jake i Marii zakochają.
Jednak dwóch osób mi tu brakowało, a mianowicie Thor'a i Loki'ego. Dobra, zrozumiałabym, że nie ma tego drugiego, ale obu naraz?
Coś mi tu nie grało. W końcu oni się nienawidzą.
No może Marcus maczał w tym paluchy.
Nam pozostało wysłuchiwanie wojennych wyczynów Volstagg'a i przechwalanek Fandral'a. Hogun siedział jednak bardzo cicho. Z czego co nam mówiła Sif, zawsze taki był, podobno nawet się nie uśmiechał, a jak już to rzadko i nikt tego nie widział.
- To może coś nam opowiecie teraz wy.- nagle odezwał się Fandral, patrząc w moją stronę ze szczerym uśmiechem.
- W sumie, to nie miałam zbyt pasjonującego życia. Dużo podróżowałam po Europie.- odpowiedziałam.- Jednak pamiętam jeszcze jak dwa tysiące lat temu wraz z królową Kleopatrą walczyłyśmy przeciwko Lilith. Była to pierwsza wojna z nią i jak wtedy myśleliśmy ostatnia. Obie nie miałyśmy pojęcia jak pozbyć się demona i wtedy władczyni Egiptu pokazała mi Serce Dusz. Użyła go by uwięzić Lilith w jego wnętrzu. Miała dwukrotnie większą armię od naszej i o wiele bardziej zaawansowaną broń. Mimo to użyłyśmy na tyle zaawansowanej magii by móc ją pokonać. Kleopatra straciła prawie wszystko, a moja tygrysica, Herisa, omal nie zginęła...
- Ale jednak przeżyłam.- usłyszałam charakterystyczny głos, jednak nie w mojej głowie, jak to zawsze miał zwyczaj, lecz normalnie. Wszyscy spojrzeli się na wejście, gdzie stał piękny tygrys bengalski.
- Herisa...- zawiesiłam głos widząc ją.
Wstałam od stołu. Przeszłam do przodu ze zdziwieniem malującym się na twarzy.
- Ale jak?- zapytałam.
- Sama nie wiem.- odpowiedziała na pytanie, które dokończyłam w myślach.
Przykucnęłam i przytuliłam ją do siebie.
Te urodziny robią się coraz lepsze.
- Herisa, jak sytuacja?- zapytała moja matka i wróciłyśmy do stołu.
- Jak na razie wszystko jest w porządku.- odpowiedziała.- Heimdall cały czas ma na oku Ziemie.
- Pilnujecie nas?- zapytał nieco zmieszany Jake.
- Odkąd poinformował nas o sytuacji w Midgardzie, Thor.- odpowiedziała Herisa.
- Chwila. Ostatnio jak dobrze pamiętam, to tylko Rayne mogła cie słyszeć.- zauważyła Marii.
- Sensor mowy.- wypalił Jake.
- A ja mówię, że jakieś zaklęcie.- wtrąciła Monic.
- Nic nie mówię, ale ta mała ma rację.- zaśmiała się tygrysica.
- Trochę to dziwne... Radzę tak ci się nie odzywać na Ziemi, bo jeszcze jakaś babcia zawału dostanie.- dodała moja siostrzenica.
- Żeby tylko. Oby nie zareagowała jak ta z Madagaskaru.- zaśmiał się Jake.
- Uuu... to by bolało.- stwierdziłam.
- O czy wy mówicie?- zdziwiła się Herisa.
Tą wymianę zdań przerwało nam zamieszanie przy drzwiach, a konkretnie śmiejący się Thor i Loki. Chwila, Loki? Śmieje się z bratem?
Czy ja aby trafiłam do dobrego stulecia, czy Bruce coś pokręcił?
Spojrzałam na niego. Znowu rozbrajał mnie swoim uśmiechem.
Ubrany w Asgardzką zbroję, z zieloną peleryną zaczepioną na ramionach i hełmem w dłoni. Wszystko się zgadzało, jak na rycinach z ksiąg o mitologii nordyckiej.
W jednej chwili spojrzał na mnie, potem przeniósł wzrok na moją matkę i stanął w osłupieniu. Czyli Thor mu nic nie mówił.
Zdziwienie malowało się na jego twarzy, nawet nie wiedział kiedy upuścił hełm.
W komnacie zapadła grobowa cisza. W sumie nie rozumiem jego zdziwienia. Czyżby nigdy nie widział twarzy królowej Wanaheimu? Czytałam, że ona miała na swojej twarzy założoną maskę, by nikt jej nie rozpoznał.
No cóż, wyglądałyśmy jak bliźniaczki.
Pochylił się lekko w stronę Thor'a, powiedział coś i wyszedł szybkim krokiem.
- Wybaczcie na chwilę.- powiedziałam.- Muszę coś naprawić.- stwierdziłam do siebie i wyszłam za nim.
Nie miałam pojęcia w który korytarz skręcił. Kierowałam się czystym instynktem. Tym razem nie dam mu możliwości do powiedzenia czegokolwiek.
Naprawię to.
Przez krużganki wpadały ostatnie promyki pomarańczowoczerwonego słońca, a stukot wysokich obcasów odbijał się echem po korytarzu. Widziałam idealnie swoje odbicie w złotych ścianach pałacu.
Nagle zauważyłam kant zielonej peleryny znikającej za zakrętem.
Pobiegłam w tamtą stronę.
Jakie szczęście, że sukienka nie krępowała moich ruchów. Gdy dobiegłam do zakrętu, zobaczyłam, że to jest wejście na taras, na jednej z ogromnych kolumn.
Loki stał przy samym krańcu patrząc w dół.
Podeszłam stając obok niego.
- Miałeś rację. To miejsce jest niesamowite.- dałam znać o swojej obecności.
- Co tu robisz?- zapytał oschle.
- Próbuję ratować swój świat.- odpowiedziałam spoglądając na niego.
- Obiecałaś, że nigdy więcej cie nie zobaczymy.- zauważył.- A jak stwierdziłaś sama, dotrzymywanie obietnic to twoja pierwszorzędna zasada.- dodał.
- Zasady są po to aby je łamać.- odparłam.
Odwrócił się do mnie. Mimo że miał lekko ściągnięte brwi nie widziałam złości na jego twarzy.
- Tą przynajmniej mogłaś dotrzymać.- wysyczał.- Nam obojgu żyłoby się lepiej.
- Skąd to wiesz... Zapomniałbyś po stu latach, dwustu?- zapytałam z udawaną złością.- Nie próbuj kłamać, bo wiesz, że to nie wypali.- ostrzegłam.
- Nie będziesz mi mówić co mam robić.- warknął podnosząc rękę, którą chwyciłam w nadgarstku.
- Nie odważyłbyś się mnie nawet drasnąć.- zadrwiłam.
Otworzył usta by coś powiedzieć.
- I zamknij się w końcu.- rozkazałam.
Przyciągnęłam go bliżej i połączyłam nasze usta w pocałunku. Brakowało mi tego.
Loki stał przez chwilę w osłupieniu, zdziwiony obrotem sytuacji. Nie przerywałam jednak.
Po chwili poczułam jak zaczął je oddawać. Pocałunki były zachłanne, oboje byliśmy spragnieni swojej bliskości. Jego dłoń powędrowała na talię, jednocześnie przybliżając do siebie. Objęłam go za szyją, bojąc się, że zaraz się opamięta i przerwie.
Nasze języki tańczyły w ognistym tańcu namiętności. Za nic nie chciałam przerywać.
Całował mnie tak, jak nigdy wcześniej. Ledwo łapaliśmy oddech.
Przybliżył mnie jeszcze bardziej do siebie. Jedyne co nas dzieliło to moja suknia i jego zbroja.
Gdy oderwaliśmy się od siebie, patrzyliśmy sobie w oczy. Znowu spoglądał na mnie tym samym wzrokiem co w Kalifornii. Lekko przymrużone oczy i tajemnicza zieleń, która była tak hipnotyzująca, że aż trudno się było w niej nie zatracić. Nawet przez jego zbroje mogłam łatwo stwierdzić, że jego serce wali jak oszalałe. Nasze oddechy były niemiarowe.
- Brakowało mi tego.- szepnęłam.
- Nie tylko tobie.- mruknął gardłowo.
Ujął mój policzek w dłoń i czule pocałował. Nie miałam ochoty odrywać się od jego ust. Cudownie smakowały.
- Wracajmy na kolację, bo pomyślą, że mnie zrzuciłeś w dół.- zażartowałam, ale tak naprawdę pragnęłam tu zostać.
- Jakby tak myśleli, posłaliby za tobą Fandral'a i Volstagg'a.- uśmiechnął się.
- A skąd wiesz... może już teraz nas obserwują...- stwierdziłam.- Pewnie sami wszystko im opowiedzą.- dodałam całując w usta.
- To co proponujesz?- zapytał.
- Coś wymyślimy.- uśmiechnęłam się łobuzersko i wyrwałam się z jego uścisku.
Szłam tyłem spoglądając na Loki'ego kuszącym wzrokiem. Mierzył mnie wzrokiem.
Poprawiłam ramiączko, które obsunęłam się na bok. Ruszył w moją stronę, a ja wbiegłam z powrotem na korytarz, zaglądając co chwilę za ramię. Dałam mu się dogonić.
Chwycił mnie za przegub i przyszpilił do złotej ściany swoim ciałem. Wpił się w moje usta całując namiętnie. Wodził językiem po podniebieniu, badał frakturę zębów. Jego dłoń powędrowała wzdłuż mojego ciała zatrzymując się na udzie. Podniósł ją na wysokość swojego biodra. Położyłam dłoń na torsie Loki'ego odsuwając go od siebie.
- Ktoś może nas zobaczyć.- szepnęłam rozglądając się na boki.
- Można łatwo temu zaradzić.- uśmiechnął się łobuzersko.
Sięgnął ręką po mojej lewej i usłyszałam trzask otwieranych drzwi.
Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji.
Ponownie połączył nasze usta w ognistym pocałunku, jednocześnie idąc w stronę otwartej komnaty. Nie miałam nawet okazji rozejrzeć się po niej, rozpływając się z rozkoszy.
Nagle na plecach poczułam chłód satynowej pościeli. W jednej chwili Loki znalazł się nade mną. Zaczął muskać moją skórę ustami na karku, zjeżdżając powoli na dekolt. Dłonią zsunął ramiączko sukni, po czym zjechał nią na wysokość brzucha, ściągając jednocześnie pas.
Odrzucił go na bok.
Spojrzał mi prosto w oczy z psotnym uśmiechem na ustach. Poczułam jego dłoń na dekolcie. Jednym palcem zjechał nią w dół ściągając tym samym moją suknię. Nie czułam wstydu, gdy leżałam pod nim półnaga.
Obniżył głowę i ponownie zaczął muskać ustami skórę, napawając się jej smakiem, powoli podążając w stronę piersi. Wplotłam dłoń w jego kruczoczarne włosy, rozpływając się pod nim z rozkoszy.
Wiedziałam do czego to zmierza i nie protestowałam, pragnąc go bardziej niż kogokolwiek we wszechświecie...
CZYTASZ
Dzienniki Rayne Arwens cz. I
FanfictionRok 2012. Po ucieczce Loki'ego, Fury nie widzi innego wyjścia z sytuacji jak prosić o pomoc znajomą rodzinę czarodziei. Początkowo sceptycznie nastawiona kobieta zgodziła się pomóc schwytać groźnego najeźdźcę. Jej arogancja i naiwność uspiły jej czu...