Rozdział 96

59 3 0
                                    

I że śmierć cię nie opuści…


Zwykły chłopak przewrócił moje życie do góry nogami. Przypominał mi kogoś… wesoły, pełen życia i beztroski. Wieczny kawalarz. Jednak mogłam odnieść wrażenie, że skrywa jakąś tajemnicę. Tylko co może ukrywać zwykły śmiertelnik?


Rayne Arwens


   - RAYNE!!!- usłyszałam krzyk mojego gościa, nieco zmieszany i wystraszony.- Kiedy się przefarbowałaś na blond?!- dodał.

Szybko znalazłam się w salonie, gdzie i znikąd pojawił się Al. Widząc minę Andrew, który z wybałuszonymi oczami pierw zmierzył wzrokiem Marii, później mnie i tak jeszcze parę razy, wybuchłam śmiechem. Moja siostra stała jak wryta, zdziwiona obecnością śmiertelnika w kamienicy, jak i moją niespodziewaną reakcja.

   - Widzę… że…- starałam się coś powiedzieć przez śmiech, jednak z trudem łapałam powietrze, gdyż Andrew nie zmieniał wyrazu twarzy.-… poznałeś moją siostrę.- podeszłam do blondynki łapiąc się za brzuch.

   - Ty się śmiejesz.- zauważyła Marii.- Al, jaki mamy dziś dzień, trzeba to zapisać…- kontynuowała.

   - Jest taka od wczorajszego popołudnia.- szepnął jej do ucha staruszek.

   - Jesteście identyczne.- Andrew wciąż przeżywał fakt, że moja młodsza siostra wygląda jak by była moją bliźniaczką, która się przefarbowała.- Wy jesteście IDENTYCZNE!

   - Spostrzegawczy.- stwierdziła moja siostra.- Skąd ty go wzięłaś?- rzuciła torebkę na sofę i rozłożyła się na niej.

   - Wyciągnęłam z płonącego budynku. Długa historia, teraz nie daje mi spokoju, co u ciebie?- Marii znowu się zdziwiła słysząc mój słowotok.

   - W porządku.- odsunęła się kawałek.- Al, co jej podałeś?- zapytała.

   - Możliwe, że panienka pomyliła sypaną herbatę z innymi ziołami i mamy tego efekt.- stwierdził.

   - Wciąż tu jestem…- zauważyłam. Dawno nie miałam tak dobrego humoru.

   - Wiem.- mruknęła.- A może to jakiś etap załamania nerwowego? Zaczynają się humorki?- dalej kontynuowała dyskusję z Alvaro.

   - Marii!- warknęłam.- Wszystko ze mną w porządku. Chłopak ma na imię Andrew i zostaje do jutra.- wyjaśniłam.- Nie zadzwoniłam z jego powodu. Mamy poważniejszy problem na głowie.- dałam jej teczkę.

Blondyn usiadł w fotelu, wciąż czując się nieswojo, ale nie robiąc już głupich min.

   - Jak to możliwe? Wybiliśmy ich…- mruknęła przeglądając zawartość teczki.

   - Też tak myślałam.- odparłam.- Marii, nie możemy ryzykować kolejnej wojny. Nie chcę powtórki z grudnia.- dodałam.

   - Żaden czarodziej nie chce. Sądziłam że Łowcy są nieszkodliwi.- oglądała dokładnie zdjęcia.

   - Ci pojedynczy owszem. Tu mamy do czynienia z Zakonem.- powiedziałam.

Dzienniki Rayne Arwens cz. I Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz