Specyficzna pomoc

2.5K 268 63
                                    

Nie wiedział, jak długo stał pod Wierzbą, nawołując Meropę. Drzewo stało się wyjątkowo agresywne po zniknięciu samicy i za nic nie chciało się uspokoić. Kiedy tylko Harry podchodził bliżej, od razu atakowało go swoimi witkami.

Był na siebie zły. Tak bardzo zły. Przecież wiedział, że była ciekawska. Powinien lepiej jej pilnować. Mógł wybrać jakieś bezpieczniejsze miejsce na spacer i nie przechodzić obok zabójczego drzewa. Przez jego bezmyślność samica zniknęła. Poszła za tym futrzakiem Hermiony. Tylko dokąd? Jakim cudem kot i Meropa weszli... pod drzewo? Czyżby w Wierzbie było jakieś przejście? Ale po co? I co tam robił Krzywołap?

Harry martwił się o swoją przyjaciółkę. Zdążył się do niej przywiązać. Nie traktował jej jak zwierzę, ale jak człowieka. Była taka... ludzka. Rozmawiała z nim bez żadnych oporów, pocieszała go, dawała mu rady i była jego pośredniczką w kontaktach z NIM. Nie chciał jej stracić. To właśnie dzięki niej nie wylądował jeszcze w żadnym zakładzie dla obłąkanych czarodziejów i czarownic. Gdyby nie ona...

- Meropo! - zawołał po raz kolejny.

Zero odzewu. Harry czuł wielką frustrację. Nie chciał zostawiać przyjaciółki, ale ile jeszcze musiał czekać? Nie mógł spędzić pod Wierzbą całego dnia. To byłoby zbyt podejrzane. W takim razie powinien wrócić do szkoły, czy może jednak jeszcze raz spróbować pójść za Meropą? Nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. W głowie miał tylko jedną myśl. Nie zostawia się przyjaciół na pastwę losu. Wybór był prosty.

Ruszył w stronę drzewa. Wierzba wciąż zachowywała się dosyć agresywnie. Kiedy podszedł bliżej, od razu się zamachnęła. Odskoczył gwałtownie. Ledwo uniknął rozpędzonych witek. To właśnie w takich momentach przydałaby się JEGO pomoc, pomyślał. Jednak nic nie wskazywało na to, żeby jego obserwator chciał w jakikolwiek sposób się ujawniać. Harry został sam. Wziął parę głębszych wdechów i wydechów. Musiał się skupić. Spojrzał na drzewo i zaczął szukać miejsca, w którym zniknęła Meropa. Jest! Niewielka, ledwo widoczna szczelina. Gdyby nie wiedział, że najprawdopodobniej znajduje się tam jakieś przejście, w życiu by jej nie wypatrzył.

- To dla ciebie, Meropo - szepnął, po czym pobiegł.

Drzewo natychmiast zdwoiło czujność. Gdy Harry znalazł się niebezpiecznie blisko jego korzeni, zamachnęło się. Chłopak zobaczył pędzące w jego stronę witki. Udało mu się sprawnie je ominąć. Jednak chwilę później pojawiły się kolejne. Potter uchylił się gwałtownie. Jedna z witek otarła się o jego ramię. Syknął z bólu. Nie miał czasu nawet zerknąć na ranę. Nowe gałęzie już pędziły w jego stronę. Właśnie szykował się do uniku, kiedy nagle poczuł coś chłodnego ocierającego się o jego dłoń. Chwilę później zacisnął na czymś palce i odruchowo uniósł rękę. Doznał niemałego szoku, gdy w swojej dłoni dostrzegł własną różdżkę. Jak? - myślał. Jednak nie miał czasu na zastanawianie się nad tym. Witki były coraz bliżej. Gdy od Harry'ego dzieliło je zaledwie kilka metrów, chłopak machnął różdżką, po czym krzyknął:

- Impedimenta!

Słowa same wypłynęły z jego ust. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek uczył się tego zaklęcia, jednak z jakiegoś powodu wiedział, co powiedzieć. To był odruch. Podobny do tego, którego doznał podczas wybierania imienia dla Meropy. Ten sam, który towarzyszył mu podczas utarczki z Malfoyem pierwszego września. Po prostu wiedział, co chce powiedzieć. Wiedział, że jak tylko otworzy usta, usłyszy odpowiednie słowa. Co prawda podczas spotkania z Malfoyem nie powiedział nic, ponieważ przeszkodził mu profesor Lupin, lecz teraz było inaczej. Użył zaklęcia. I zadziałało!

Witki zatrzymały się w powietrzu. Wisiały nieruchomo jakieś dwa metry przed Harrym. Chłopak patrzył na nie szeroko otwartymi oczami. Nie mógł w to uwierzyć. Jakim cudem mu się udało? Spojrzał na swoją różdżkę. Dobrze pamiętał, że nie sięgał po nią w tamtym momencie. W takim razie jak różdżka znalazła się w jego dłoni? Czyżby...

Zespolone duszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz