Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ten chłopak... Harry... dosłownie chwilę temu wyczarował najprawdziwszego, cielesnego patronusa. Ale jak? Jakim cudem? Przecież jeszcze niedawno nie wiedział nawet, że istnieje coś takiego jak dementor. A teraz używał zaklęcia, które służyło do przeganiania tych okropnych stworzeń. Czyżby zaczął uczyć się go na własną rękę? Ale jakim cudem zdołał opanować patronusa w tak krótkim czasie? To niemożliwe... Chyba że...
Wciągnął głęboko powietrze. Dalej czuł ten zapach. Ten sam, który roznosił się w pociągu i wielokrotnie na korytarzu. Zawsze w pobliżu Harry'ego Pottera. Jednak to nie był zapach chłopaka. Gryfon pachniał inaczej. W takim razie co tak naprawdę czuł?
Wiedział, że nie mógł przejść obok tego obojętnie. Nie powinien ignorować tej dziwnej anomalii. W końcu za każdym razem, gdy czuł tę woń, jego instynkt kazał mu mieć się na baczności. Informował go o zagrożeniu. Tylko dlaczego to zagrożenie znajdowało się zawsze w pobliżu Harry'ego? Co kryło się za tym dziwnym zapachem? Czy miało to coś wspólnego z tym, czego był świadkiem przed chwilą? Tylko jakim cudem coś, co było złe i niebezpieczne, mogło przyczynić się do wyczarowania patronusa? To przecież niedorzeczne!
Kiedy srebrny jeleń zdołał przegonić już wszystkich dementorów, ruszył w stronę chłopaka, który patrzył gdzieś w dal. W pewnym momencie Harry dostrzegł patronusa i odwrócił się w jego stronę. Wyciągnął rękę, jakby chciał go pogłaskać, jednak chwilę później srebrny jeleń zniknął, pozostawiając chłopaka samego.
- Harry! - krzyknął, idąc w stronę Gryfona.
Potter aż podskoczył, słysząc jego głos. Spojrzał na niego ze strachem w oczach. Wiedział, że kara go nie ominie.
- Profesorze, co... co pan tu robi? - spytał lekko drżącym głosem.
- Chciałem zapytać cię o to samo - powiedział z pozoru spokojnie, lecz w środku aż kipiał ze złości.
Co on sobie wyobrażał? - myślał. Dlaczego wyszedł z zamku o tak późnej porze? Przecież Dumbledore przestrzegał wszystkich przed dementorami. Zachował się nieodpowiedzialnie, zupełnie jak...
W jednej chwili przerwał swój natłok myśli. Spojrzał uważnie na Harry'ego. Światło księżyca padało idealnie na jego twarz, dzięki czemu widział ją w miarę wyraźnie. Był taki podobny do Jamesa. Z wyjątkiem oczu... Te miał po Lily.
Uśmiechnął się lekko. Przecież ojciec chłopaka robił dokładnie to samo. Łamał szkolne zasady na potęgę. Nieraz wychodził z zamku o tej porze, mając regulamin w głębokim poważaniu. Z resztą nie on jeden. Lupin zawsze był z nim. Peter też i... Syriusz...
Stop! Ale nigdy nie wychodzili, gdy na zewnątrz czaiła się chmara dementorów. To była już lek... Nie! OGROMNA przesada! Harry mógł stracić duszę, gdyby nie... gdyby nie jego patronus. Cielesny patronus.
Jego rozmyślania przerwało głośne kichnięcie. Spojrzał na Pottera, który zakrywał usta dłonią. Dopiero wtedy zobaczył, jak bardzo chłopak się trzęsie. Nie miał na sobie nic z wyjątkiem piżamy. No i oczywiście butów.
- Wracajmy do zamku - powiedział do zmarzniętego Gryfona. - W środku wszystko mi wyjaśnisz.
Harry kiwnął głową. Już miał zamiar iść, kiedy nagle jakby sobie o czymś przypomniał. Jego wzrok powędrował gdzieś w bok, ale zaraz przeszedł z powrotem na Lupina. Nie uszło to uwadze profesora, który podążył za spojrzeniem chłopaka. I wtedy zrozumiał. Na trawie leżała pewna znajoma peleryna.
- Nie przejmuj się - powiedział łagodnym głosem, choć wiedział, że nie powinien być taki uprzejmy. - Nie zabiorę ci jej.
Jednak Harry nie schylił się po pelerynę. Wciąż się wahał.
CZYTASZ
Zespolone dusze
Fanfiction(UWAGA! Pierwsza część serii kompletna, druga ZAWIESZONA) Drugi rok nauki w Hogwarcie dobiegł końca i Harry spędza kolejne wakacje u wujostwa. Dwa dni przed urodzinami młody czarodziej ma sen - z pozoru zwykły i nic nieznaczący. Jednak tuż po przeb...