Dobry humor Harry'ego minął zaraz po tym, jak tylko dojechali do wrót, których na ogół strzegły jedynie dwa kamienne dziki. Jednak tym razem byli przy nich również dwaj dementorzy. Harry nie chciał powtórki z pociągu, dlatego gdy przejeżdżali obok zakapturzonych postaci, zamknął oczy i nie otworzył ich, póki okropne zimno i lekkie drżenie rąk, które od razu go dopadło, nie ustały. Na domiar złego przy wejściu do zamku natknął się na Malfoya, który nie przepuścił okazji do tego, aby ośmieszyć go publicznie. Blondyn stanął naprzeciwko niego. Za nim ustawili się jego dwaj goryle - Crabbe i Goyle. Harry zatrzymał się, po czym spojrzał na swojego wroga wzrokiem pełnym nienawiści. Natomiast Malfoy obdarzył go szyderczym uśmiechem.
- Potter, słyszałem, że ZEMDLAŁEŚ - mówił głośno. Tak, aby wszyscy słyszeli. - To prawda, że ZEMDLAŁEŚ na widok tego starego dementora? Longbottom mnie nie okłamał?
Rozległy się ciche śmiechy. Należały one głównie do Ślizgonów, którzy przypatrywali się tej scenie z zainteresowaniem. Harry czuł narastającą w nim złość. Jednak w tamtej chwili miał ochotę rozszarpać nie tylko Malfoya, ale i Neville'a. Czy ten idiota naprawdę nie potrafi trzymać języka za zębami? - myślał.
- Odwal się Malfoy! - usłyszał głos Rona.
- A co, ty też zemdlałeś, Weasley? - szydził dalej Malfoy. - Szkoda, że mnie tam nie było.
Ciało Harry'ego zaczęło drżeć. Tak bardzo nienawidził tego aroganckiego Ślizgona. Miał ochotę rzucić się na niego i zacisnąć swoje chude palce na jego szyi. Chciał widzieć, jak chłopak dławi się, próbuje odciągnąć jego ręce i wlepia swoje wodniste ślepia w wypełnione chęcią mordu oczy Harry'ego. Tylko czy to naprawdę było potrzebne? Po co miałby sobie brudzić ręce? Mógłby załatwić to inaczej. W jego głowie zadźwięczały pewne słowa. "Kiedyś wszyscy mi zapłacą".
Jego ręka odruchowo powędrowała do różdżki znajdującej się w kieszeni szaty. Kiedy zacisnął na niej palce, poczuł jeszcze większą chęć zaatakowania Ślizgona. Na usta cisnęło mu się jedno zaklęcie.
- Jakiś problem?
Otrząsnął się momentalnie. Rozejrzał się w koło i zauważył profesora Lupina, który zmierzał w ich stronę. Malfoy i Ron przerwali swoją krótką sprzeczkę i również zerknęli na mężczyznę. Na twarzy blondyna pojawił się paskudny uśmiech, gdy jego wzrok zatrzymał się na szatach profesora. Niezwykle szyderczym tonem zapewnił go, że wszystko jest w porządku, po czym po prostu odszedł.
Pod drzwiami powstał niewielki tłok, dlatego Hermiona zaczęła szturchać Rona, aby ten się pospieszył. W tym czasie Harry schował swoją różdżkę do kieszeni. Wiedział, że Malfoy już dawno wiłby się na podłodze z bólu, gdyby profesor się nie zjawił. Jednak tym razem nie poczuł przerażenia na myśl, że mógłby to zrobić. Czuł zawód, bo właśnie mu przeszkodzono. Chciał zobaczyć cierpienie na twarzy Ślizgona. Takie samo jak na twarzy Marge, a nawet większe. Znacznie większe.
- Wszystko w porządku? - to był profesor Lupin.
Harry przytaknął, po czym spojrzał na mężczyznę, który uważnie mu się przyglądał. W pewnym momencie spojrzenie Lupina powędrowało do kieszeni, w której trzymał różdżkę i wtedy Harry zrozumiał. On widział, pomyślał. Chłopak był już przygotowany na jakąś naganę. Co prawda nie znał jeszcze metod nowego profesora, ale podejrzewał, że mężczyzna nie puści mu tego płazem. W końcu był bliski od rzucenia zaklęcia na ucznia, a uczta nawet się jeszcze nie rozpoczęła. Dlatego był bardzo zdziwiony, gdy usłyszał:
- Bądź ostrożny, Harry.
Po tych słowach Lupin odszedł. Chłopak patrzył na oddalającego się profesora i zastanawiał się nad sensem tych słów. Dlaczego powiedział mu właśnie to? Chodziło mu o Malfoya? A może miał na myśli Blacka? Tylko skąd by wiedział, że zbiegły więzień na niego poluje? Chociaż skoro Dumbledore wie, to nauczyciele pewnie też.
CZYTASZ
Zespolone dusze
Fiksi Penggemar(UWAGA! Pierwsza część serii kompletna, druga ZAWIESZONA) Drugi rok nauki w Hogwarcie dobiegł końca i Harry spędza kolejne wakacje u wujostwa. Dwa dni przed urodzinami młody czarodziej ma sen - z pozoru zwykły i nic nieznaczący. Jednak tuż po przeb...