65. Réunion à Paris

463 42 14
                                    

__________________________
Heavy rings on fingers wave
Another star denies the grave

See the nowhere crowd cry the nowhere cheers of honor
Like twisted vines that grow
Hide and swallow mansions whole And dim the light of an already faded prima donna
__________________________


— Dobrze i już po wszystkim — Gwen słyszała głos pani doktor jak przez mgłę, szczególnie, gdy chwilę wcześniej zobaczyła na małym ekranie swoje dziecko. Małe, bijące serce, dla którego żyła. Spodziewała się zwyczajnych badań, tymczasem okazało się, że mogła pierwszy raz zobaczyć swojego potomka. — Gwen?

Westchnęła, nieco się krzywiąc, gdy poczuła zapach szpitala – środki odkażające, rozmaite płyny zmieszane ze sobą i przeszywający chłód w kościach, nie ważne, jak ciepło na dworzu było. Poprawiła sukienkę, a następnie usiadła prosto, patrząc na czarownice, z którą miała już do czynienia. Przez długie namawianie Shaile, Gwen zdecydowała się zapisać do Penny Harlow, jej świeżo upieczonej bratowej, która po szkole podjęła się pracy w Londyńskim Mungu. Mimo, że ich pierwsze spotkanie nie przebiegło do końca przyjemnie, brunetka była wdzięczna za to, że rudowłosa nie wypomina jej niczego i traktuje normalnie.


— I jak? — spytała, gdy uzdrowicielka usiadła na swoim zwyczajowym miejscu i z wręcz teatralną powagą zaczęła się jej przypatrywać. Od czasu poznania się w Hogsmeade minęło trochę czasu, jednak Penny w ogóle się nie zmieniła. Gwendolyn dalej widziała tą samą wyraźnie sztywną czarownice, która dopiero po bliższym poznaniu się okazywała się zabawna i towarzyska. Miedziane włosy miała mocno związane na karku, a w białym lekarskim fartuchu wyglądała tak poważnie, jak nigdy wcześniej.

— Wszystko w porządku. Dziecko jest zdrowe i prawidłowo się rozwija — Parks wypuściła powietrze, z ulgą przeczesując włosy. — Ale Gwendolyn... Nie powinnaś narażać się na tyle stresu. To ci nie służy. Jak na razie nie widzę żadnych skutków, ale pewnego dnia może coś pójść nie tak i źle się to skończy. Postaraj się odpoczywać.

Pokiwała głową, choć zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie zrobić niczego. Jej życie właśnie tak wyglądało – ciągle coś się działo i nie pozwalało jej usiąść i dobrze odpocząć. Nawet, jakby chciała zadbać o siebie, kolejne sprawy jej to skutecznie uniemożliwiały.

— Dziękuję — powiedziała, zbierając swoje rzeczy. Wyszła z gabinetu i poczekała, aż oczekująca tam na nią Shaile przywita się z Penny. Chwilę rozmawiały, a potem starsza czarownica zaprosiła kolejną pacjentkę do gabinetu, pozwalając przyjaciółką pozostać same.

— Wszystko dobrze? — spytała Harlow, kierując je przez długie korytarze, w większości pomalowane na biel i błękit. Gwendolyn miała wrażenie, że ciągną się bez końca i gdyby przyszła sama, na pewno by się zgubiła.

— Tak, mam odpoczywać i udawać roślinkę przez kolejne kilka miesięcy — stwierdziła wzburzona, schodząc po ostatnich schodach. Znalazły się w holu, który – nie ważne, która godzina była – tętnił życiem. Uzdrowiciele i ich pomocnicy przechodzili tam, by dostać się do różnych części szpitala, przy recepcji stało kilkoro ludzi, oczekując na skierowanie na konkretny oddział, poza tym wiele osób wychodziło, a na ich miejsce znajdowali się kolejni. Ślizgonki od razu skierowały się do wyjścia, a gdy znalazły się na dworze, mogły odetchnąć świeżym powietrzem.

— Hej, wiesz, że Penny mówi to by ci pomóc, a nie dobić — blondynka zwoliła, łapiąc ją za rękę, tak, jak w czasach, gdy były małymi dziewczynami i nie miały nikogo, prócz siebie.

Made of blood · Regulus Black ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz