__________________
We never came here
We never came to lose
Sorry, my friend
That spot's saved for you
_________________Widok Regulusa działał na Gwen na różne sposoby. Dziewczyna potrafiła być opanowała, wściekać się lub nie móc złapać tchu. Zdarzało się, że nie panowała nad sobą, a kiedy indziej długo zbierała myśli, by podjąć właściwą decyzję. Potrafiła grać, pokazywać światu tysiąc wersji siebie, lecz gdy tęsknota była tak ogromna, niewiele zastanawiała się nad tym, żeby zachować emocje. Minęły cztery tygodnie od ich ostatniego spotkania, podczas których niemal dzień w dzień ślizgonka zastanawiała się nad tym, czy jej chłopak żyje. Nie potrafiła dopuścić do siebie innej sugestii, ale z drugiej strony wiedziała, jak naprawdę wyglądała służba u Voldemorta. Może i Black należał do jego ulubieńców. Może i miał zdolności, którym zapewne nie raz zawdzięczał życie, ale niewiele było trzeba, by zginąć. Narazić się na gniew Czarnego Pana. Trafić w nieodpowiednie miejsce w nieodpowiednim czasie...
Jednak on – cały i zdrowy – stał przed nią, wyglądając do dość zdziwionego obecnością Gwendolyn.
— Kochanie, co ty tu robisz? — spytał cicho, gdy ta wpadła mu w ramiona, przyciskając do siebie warstwy ciemnego materiału szaty.
— Chyba nie sądziłeś, że ostatnie w tym semestrze wyjście do Hogsmeade spędzę w zamku — odsunęła się, łapiąc za zimne dłonie Regulusa. Zmarszczyła brwi, gdy ten drgnął, ostatecznie tego nie komentując. — Nie cieszysz się?
— Oczywiście, że się cieszę! Ale... — zawachał się. Przysunął się bliżej ściany i prędko rozejrzał się, choć w zaułku nie było nikogo, poza nimi. Zachowywał się zdecydowanie jak nie Reg, którego ślizgonka dobrze znała. — To nie odpowiedni moment na spotkanie. Jestem tu w celach... służbowych.
— Służbowych?
Brunetka poczuła zimny dreszcz, który pod ciepłą warstwą ubrań był niemal jak uderzenie pioruna. Zdawała sobie sprawę, co znaczy służba według Czarnego Pana.
— Posłuchaj. Nie może cię tu być. Za chwilę zrobi się gorąco, a ja muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna — wyciągnął swoją różdżkę, w ten sposób pokazując, że rzeczywiście jest przygotowany do ataku. Gwen wiedziała, że proźba była wyrazem jego oddania. Chciał pokazać, że niezależnie od sytuacji myśli o niej i chce, by była daleko od spraw związanych ze złą stroną magii, lecz Parks nie mogła powstrzymać myśli, w których czuła zawód.
Pierwsze spotkanie od tak dawna, dodatkowo zakończone krótko i burzliwie.
— Proszę cię, zobaczymy się na święta — pocałował ją szybko, nie dając jej dojść do słowa. Po chwili już go nie było, jakby rozpłynął się w miejscu.
Gwen prychnęła, przez chwilę zbierając myśli. Poprawiła włosy i zdecydowanie ruszyła na główną ulice, by móc wtopić się w tłum. Mimo wytrącenia z równowagi i chęci sprzeciwienia się prośbie zaczęła kierować się ku drodze wiodącej do zamku. Trzymając ukrytą w kieszeni płaszcza różdżkę przypomniała sobie o Williamie i Polly, których zostawiła bez odpowiedzi w Trzech Miotłach. O Riley, Kass i reszcie dziewczyn buszujących w sklepach odzieżowych, nie świadome tego, co za chwilę się wydarzy.
Niestety, nie zdążyła.
Pierwszy wybuch rozległ się jakieś trzydzieści stóp za ślizgonką, a towarzyszący mu huk sypiącego się szkła i palącego się budynku spowodował ogromne zamieszanie. Nagle cały porządek Hogsmeade, do którego każdy zdążył przywyknąć stał się jednym wielkim haosem. Wszyscy krzyczeli i biegali, wpadając na inne osoby.
CZYTASZ
Made of blood · Regulus Black ✔
FanfictionGwen miała życie wyjęte z baśni o księżniczkach, zaufanych znajomych, rodziców z kilkoma skarbcami w Gringocie oraz chłopców na każdą zachciankę. Aktorskie maski, sztyletujące słowa i zabójczy wygląd były jej bronią, tarczą, którą chroniła się przed...