__________________
Airplanes cut through the clouds
Like angels can fly, we'll never die
Sirens cut through the night
Like screams that are fire, rising up high
________________Jeśli szaleństwo miało swoją definicję była nią Gwendolyn.
Od najmłodszych lat w duszy czarodziejki grała doza podekscytowania. Uwielbiała, gdy było wszędzie jej pełno i każdy w pewnien sposób skupiał na niej części swojej uwagi. Nie bała się wyzwań, a gdy zdążył się upadek Gwen wychodziła z niego z wysoko uniesionym podbródkiem, choć musiała przyznać, niecierpiała widoku spływającej stróżkami krwi z poobijanych kolan. Umiała patrzeć głęboko w oczy nie bojąc się dojrzeć w nich czegoś, co w głębi jej okrytej mrokiem duszy mogło ją zranić.
W wieku siedmiu lat Stuard postanowił wziąć wychowanie córki we własne ręce. Świecące iskry w pięknych oczach dziewczyny zniknęły, a wraz z nimi pierwiastek szaleństwa Gwendolyn. Dalej była tą samą dziewczyną: pełną ambicji, pewności siebie i wrodzonej gracji. Ojciec jednak zadbał oto, aby przestała patrzeć na świat oczami artystki. Z jej życia zniknęła muzyka, która niejako mogła wpłynąć na fizjonomie jej serca, które miało być twarde i skute lodem, jak reszty Parksów. Książki pozostały, by Ślizgonka mogła kształtować swoją wiedzę. Stuard nie wiedział jednak, że jego ratolośl czyta mugolskie kryminały, które w żaden sposób nie uczyły jej czegoś, co było magiczne. Po prostu przenosiły ją w inny świat odcinając się od tego, który zajmowała.
W takim razie co ją skłoniło do zgodzenia się na nocny spacer po lesie?
Złamała chyba tysiąc zasad, których przez całe życie nauczył ją ojciec. Wymknęła się nocą z zamku nie wspominając o tym Shaile, która zapewne stanowczo sprzeciwiłaby się koncepcji Regulusa. ,,Przecież on był synem śmierciożercy" - blond włosa postrzegała chłopaka właśnie w taki sposób. Ślizgona, który głęboko wierzył w idee Voldemorta i pod wpływem rozkazu mógł nawet pozbawić życia Gwen. Szkoda, że Shaile nie znała go jako po prostu Rega - chłopaka, który bez słów umiał ją pocieszyć i przywołać na jej dobrze skrojone usta uśmiech.
- Myślisz, że na pewno nie spotkamy nikogo? - spytała, ściskając dłoń bruneta mocniej, gdy stanęli pod wrotami dzielącymi ich od zimnych błoni.
Zaraz po kolacji korzystając z nieuwagi swoich współlokatorek, które zaaferowane rozmawiały o tym, który z Huncwotów (o zgrozo) jest najprzystojniejszy wymknęła się do swojego dormitorium. Przebrała się w ciemne legginsy i czarną rozpinaną bluzę. Spieła swoje włosy w kucyka na czubku głowy, a na stopy zamiast obcasów czy czółenek włożyła adidasy.
- Oczywiście, że tak - Regulus uśmiechnął się zachęcająco i w myślach rzucił zaklęcie otwierające drzwi. Gwendolyn sądziła, że umiał to od dawna mimo, że według programu nauczania powinien poznać ową sztukę dopiero za kilka lat.
Przepuścił brunetkę w przejściu, by następnie ponownie złapać jej rękę i poprowadzić w stronę nie różniących się od reszty wysokich drzew, które dzięki światłu księżyca rzucały upiorne cienie.
Zgodziła się na wyjście z kilku powodów. Czuła dziwną, rozpierającą ją od środka energię i chęć zrobienia na złość rodzicom. Ciągle była złą na Shaile za to, że blondynka ją ignorowała. Poza tym wiedziała, że może czuć się bezpiecznie z chłopakiem.
Regulus pomógł jej minąć wysokie korzenie, które nie tak straszne za dnia nocą wydawały się dwa razy większe. Dopiero wtedy Gwen rozpoznała, że kierowali się na znajomą polanę, którą uwielbiała. Jej bladą twarz ozdobił piękny, szeroki uśmiech, który przykuł uwagę Ślizgona.
CZYTASZ
Made of blood · Regulus Black ✔
FanficGwen miała życie wyjęte z baśni o księżniczkach, zaufanych znajomych, rodziców z kilkoma skarbcami w Gringocie oraz chłopców na każdą zachciankę. Aktorskie maski, sztyletujące słowa i zabójczy wygląd były jej bronią, tarczą, którą chroniła się przed...