_________________
This is what dreams are made of
When I was young would have thought it was made up
And this is what everybody's chasing
But no one tells you what it takes uh?
________________Kolejne dni mijały, a Gwen stopniowo starała się zapomnieć o tym, co wydarzyło się w czasie świąt. Przez żałobę, w której trwała, zupełnie zapomniała o swoich urodzinach i nowym roku. Nie mogła uwierzyć, że po skończeniu szkoły czas płynął zupełnie w innym, zdecydowanie szybszym tempie. Nie zdążyła się obejrzeć, a minęło prawie pół roku, odkąd rozpoczęła dorosłe życie.
Kolejny zimowy dzień zapowiadał się tak, jak każdy inny. Regulus od rana był poza domem, pan Black wybrał się do Ministerstwa Magii, a Walburga od rana nie opuszczała swojej sypialni przez bóle głowy. Gwendolyn ubrana w miękki sweter i legginsy wybrała jedną z książek z biblioteczki pani domu i skuliła się w fotelu w salonie, co jakiś czas popijając ostudzoną kawę. Od czasu, gdy umarła jej matka nie potrafiła usiedzieć we własnym pokoju. Irytowała ją cisza i czuła się przytłoczona, choć gdy zjawiał się w nim Reg, wszystko wracało do normy. Zdecydowanie bardziej wolała przebywać przy kominku, gdzie mogła co jakiś czas spoglądać na zasypany śniegiem ogród i słyszeć odgłosy kuchni.
Jednak tego zimowego dnia nie dane jej było rozkoszować się książką; ledwo zdążyła się ułożyć, gdy w całym domu rozniósł się głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Usłyszała cichy pomruk Walburgi, który wyraźnie świadczył o tym, że nie zamierza opuszczać pokoju, tak więc to Gwen przypadło otworzenie drzwi. Westchnęła, zrzucając z sobie koc i odkładając przedmiot na stolik. Zgarnęła z twarzy ciemne włosy, przy okazji spoglądając na swoje odbicie w lustrze na korytarzu, a następnie podeszła do ciężkich, ciemnych drzwi.
Przekonana tym, że jest to Regulus lub Orion, szybko je otworzyła, wpuszczając do holu masę zimnego powietrza. Lecz zamiast przyszłego teścia lub chłopaka zobaczyła byłą przyjaciółkę.
— Gwen... — powiedziała cicho Shaile, bawiąc się wielkim guzikiem czarnego płaszcza.
Gwendolyn zareagowała instynktownie, szarpnęła drzwiami, starając się sprawiać pozory obojętnej. Jednak w rzeczywistości wcale taka nie była. Ostatnie wydarzenia wstrząsnęły nią na tyle, by przestało jej zależeć na wszystkim, co dotychczas uważała za najważniejsze. Wyglądzie, bezuczuciowości, wysokim statusie... Eleonora była jej częścią, a bez ważnego kawałka dziewczyna nie potrafiła być sobą. I gdy powoli zaczęła wracać do stanu, który można było nazwać znośnym, pojawiła się jej dawna część życia, o której próbowała zapomnieć.
Shaile również nie pozostawała jej dłóżna, wsunęła stopę między drzwi i krzywiąc się, nie pozwoliła ostatecznie zamknął ich, skazując Parks na stanie z nią twarzą w twarz.
— Chce porozmawiać — powiedziała blondynka, wpatryjąc się w bladą twarz, która jeszcze niedawno wydawała jej się tak znajoma, niemal jak jej odbicie. Teraz nie widziała w niej Gwen, z którą się przyjaźniła. —Proszę... — dodała, wzdychając.
Ślizgonka uniosła brwi, opierając się o framugę i lustrując Shaile, której niewątpliwie było zimno, nawet mimo płaszcza i kozaków. Samej Gwendolyn ubranej w cienki sweter, mróz nie sprawiał problemów, był orzeźwiający i przyjemny.
— Ah tak? A co, jeśli ja nie chce? — odpowiedziała jej pytaniem. Z jednej strony czuła ciekawość, w końcu nie spodziewała się, że jej była przyjaciółka wróci po roku i stanie w drzwiach domu brata jej chłopaka. Z drugiej strony dalej czuła bolesną szpilę, która wbijała się głębiej i głębiej za każdym razem, gdy Parks przypominała sobie moment, w którym nakryła Harlow z Syriuszem Blackiem.
— Uwierz mi, chcesz. Poza tym należą ci się przeprosiny — dodała ciszej, spoglądając pod nogi, zupełnie jak mała dziewczynka. — Wpuścisz mnie? — spytała z nadzieją.
Gwen spojrzała na wnętrze domu, ciemne i ponure. Shaile nie była tam mile widziała, szczególnie, że mogła spotkać Walburgę i Regulusa.
Pokręciła głową.
— Poczekaj chwilę — westchnęła, zastanawiając się, dlaczego jej uległa. Zamknęła drzwi i pobiegła do sypialni, by wciągnąć na siebie ogromną, polarową bluzę oraz botki. Spięła włosy, a do kieszeni wepchnąła jedynie różdżkę. — Pani Black, wychodzę — powiedziała, uprzednio stukając w drzwi do pokoju czarownicy.
— Na przeciwko jest park — stwierdziła. Blondynka pokiwała głową, prędko opuszczając teren posiadłości, jakby czuła się wystarczająco niesfojo, by przebywać tam dużej, niż kilka sekund.
Szły w milczeniu, co w ich sytuacji było raczej normą, lecz tak naprawdę zdążyło się pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie spotkały się i trwały w ciszy, nie mając tematu do rozmowy. Gwen podejrzewała, że Shaile ma ich nawet za dużo, lecz nie zamierzała się odzywać, póki Harlow nie wyjaśni, dlaczego wyciągnęła ją z domu.
— Gwen? Wiem, że zatajenie przed tobą wszystkiego było najgorszym, co mogłam zrobić. Byłyśmy przyjaciółmi, ty zwierzałaś mi się ze wszystkiego, podczas gdy ja miałam tajemnice, ale zrozum i postaw się w mojej sytuacji. Całe życie wierzyłam, że moim przeznaczeniem jest wyjście za jakiegoś urzędnika z pełnym skarbcem. Ślizgoni, tylko oni się liczyli, prawda? A potem w twoim życiu pojawia się osoba, która zaprzecza wszystkim normą, w które wierzysz. Czy ty potrafiłabyś mi powiedzieć, że wcale nie jest tak, jak planowałaś od lat? Że w teorii zdradzasz swoją rodzinę, chociaż spotykanie się z gryfonami nie jest niczym gorszym, niż umawianie się z innymi uczniami? — Harlow wpadła w słowotok, dosłownie wyrzucając wszystko z siebie. Usiadła na jednej z zasypanych śniegiem ławek i skuliła się w sobie, podczas gdy Gwen stała nad nią, słuchając każdego jej słowa z uniesionymi brwiami.
— Czyli strach usprawiedliwia to, co zrobiłaś? Przez tyle lat wydawałam ci się straszna? — spytała, nie okazując emocji, choć owszem, zabolało ją to. Przez ostatnie miesiące odczuwała każdą z poszczególnych emocji.
— Nie! — zaprzeczyła prędko. Wreszcie spojrzała w szare oczy Parks i powiedziała zupełnie szczerze. — Wolałam trzymać w tajemnicy spotkania z Syriuszem, niż przyznać się, żebyś mnie zostawiła. Naprawdę nie spodziewałam się, że dowiesz się w taki sposób. To moja wina, że te wszystkie lata przyjaźni poszły na marne.
— Nie poszły... — odezwała się cicho brunetka, siadając na skraju ławki. Coś poruszyło jej twardym jak skała sercem, sama nie wiedziała co to było. Może po prostu brakowało jej przyjaciółki? Owszem, miała Riley, Valery i inne dziewczyny ze szkoły, jednak z żadną nie była na tyle blisko, by zwierzać się lub pocieszać.
Shaile spojrzała na nią z nadzieją, która w połączeniu z jej niebieskimi oczami wyglądała tak niewinnie...
— Przykro mi z powodu mamy — odezwała się cicho, starając się objąć byłą przyjaciółkę, lecz ta odsunęła się od niej w zadziwiającym tempie. Spojrzała na nią krzywo.
— Dzięki, ale to jeszcze chyba nie ten moment — powiedziała Parks, starając się panować nad głosem. Jeszcze niedawno każda wzmianka o Eleonorze kończyła się kolejnym dniem spędzonym w łóżku.
— Oh, jasne... — Shaile posmutniała, choć wyraźnie w jej oczach czaiły się iskierki radości. Może nie spodziewała się, że ktoś taki, jak Gwendolyn Pakrs da jej drugą szansę.
— Będę się zbierać. Niedługo Reggie wraca do domu — spojrzała na kamienice. Z parku miała idealny widok na jej sypialnie, jednak przez zasłonięte rolety i masę czarów ochronnych nie była w stanie dojrzeć tego, co znajdowało się we wnętrzu domu. — Cześć...
— Jasne, Wesołych świąt! — Harlow wygładziła materiał płaszcza. Starała się uśmiechać tak, jak na początku ich znajomości. By nie przypominać pustych dziewczyn i przy okazji nie odstraszyć jej.
— Już nigdy takie nie będą... — rozeszły się, każda w swoją stronę. Gwen nie przypuszczała, że rozmowa z Shaile może jej pomóc, lecz rzeczywiście, część ciężaru zniknęła. Co prawda nie uleczyła jej złamanego serca i nie była usatysfakcjonowana tłumaczeniem blondynki, jednak ostatecznie wolała zaakceptować to, niż kolejne kłamstwa.
Oby dwie dziewczyny zakończyły dzień zdając sobie z czegoś sprawę. Udało im się wrócić do tego, co kiedyś je łączyło, lecz już nigdy ich znajomość nie będzie taka, jak kiedyś.
CZYTASZ
Made of blood · Regulus Black ✔
FanfictionGwen miała życie wyjęte z baśni o księżniczkach, zaufanych znajomych, rodziców z kilkoma skarbcami w Gringocie oraz chłopców na każdą zachciankę. Aktorskie maski, sztyletujące słowa i zabójczy wygląd były jej bronią, tarczą, którą chroniła się przed...