45. Raj

622 49 44
                                    

________________________
After the emotions of the meeting
Nostalgic tears, nostalgic regrets
I like being alone because I have to be myself
______________________

Tak, jak według planu Regulusa, początkowo teleportowali się do Londynu, zaledwie kilka uliczek od domu Blacków, gdzie dzięki częstemu przesiadywaniu znajdowało się część rzeczy Gwen. Aby po drodze nie spotkać Walburgi lub Oriona weszli oknem, co w normalnej sytuacji dla ślizgonki byłoby nierealne. Przypominało jej dziewczyny z książek, które wymykały się nocą, by spotkać się ze swoją drugą połówką. Dotychczas sądziła, że jest to głupie, lecz kilka lat później była jedną z nich i wcale jej to nie przeszkadzało.

— To śmieszne. Jestem na to za stara — zaśmiała się z samej siebie, gdy nagle wyzwaniem stało się dla niej przejście na parapet z miotły w butach na obcasie.

Zachwiała się, lecz silna dłoń Regulusa podtrzymała ją. Zaśmiała się dźwięcznie i stanęła na podłodze w pokoju Blacka, otwierając szerzej okno od drugiej strony. Niemal od razu zamieniła mundurek na wygodne szorty i bluzkę na ramiączkach, w której nie było jej aż tak gorąco, jak w eleganckim stroju. Pozbyła się również szpilek – wizytówki w Hogwarcie, które były jedynie dowodem na to, ile była w stanie znieść bólu, by być ponad innych.

— Nie ma tu wszystkich twoich rzeczy, więc resztę kupimy na miejscu — zaznaczył Regulus, gdy Gwendolyn przystąpiła do pakowania się. Na boso poruszała się po pokoju równie cicho, co Hogwarckie duchy, jakby wcale nie dotykała stopami ziemi.

— Czyli gdzie? — spytała z ciekawością.

— Niedługo się dowiesz.

Zacisnęła usta, udając oburzenie. Odkąd zobaczyła chłopaka na terenie zamku, ciekawiło ją, gdzie ją zabierze, a teraz, gdy wreszcie byli wolni, ten nie chciał jej powiedzieć. Nie podobało jej się, że gra na jej zasadach.

— Niech ci będzie. Ale zapamiętam to — posłała mu długie spojrzenie, zapinając torbę. Spakowała stosunkowo niewiele rzeczy, raczej licząc na zakupy na miejscu docelowym. Skinęła opierającemu się o ścianę Regulusowi, który zabrał jej torbę oraz swoją, którą musiał od dawna trzymać pod łóżkiem, a następnie wyciągnął do niej rękę.

— Chodź, musimy odlecieć poza dom, bo tutaj się nie teleportuje — tak więc ponownie usiadła na miotle i dopóki nie stanęła na ziemi zaciskała oczy, czując chwianie za każdym razem, gdy Black wykonywał najmniejszy ruch. Nigdy nie lubiła latać.

— Błagam, niech to nie będzie zimne miejsce — Gwen zamknęła oczy, w jednej ręce trzymając torbę, drugą natomiast ściskając Regulusa.

— O to nie musisz się martwić — zaśmiał się krótko. Przelotnie spojrzał na swoją rękę oraz mroczny znak, którego barwa przebijała się nawet przez materiał. Był to jedyny symbol, który przypominał mu, że nie wszystko może być tak, jak chce, a jego konfort życia zależy od człowieka, w którego wierzy. Nic nie było proste. Teleportowali się, czując przy tym wiatr i szarpanie. Gwendolyn nigdy nie przepadała za tym uczuciem, lecz pierwszy raz przeważała wszystko ciekawość i poczucie wolności. Mogła teleportować się nawet codziennie, byle być wolną.

Gdy szum ustąpił, miała wrażenie, że nie słyszy niczego innego, poza ciszą. Przez chwilę czując zawroty głowy nie otwierała oczu, lecz wreszcie, gdy to zrobiła, miała wrażenie, że znalazła się w niebie. Lub nawet lepszej wersji nieba.

Delikatny dźwięk rozbijających się fal stwarzał uczucie spokoju, lecz to nie on, a niemal biała plaża, lazurowa woda i wysokie palmy oraz nicość poza tym sprawiła, że zaparło jej dech w piersi. Niemal od razu poczuła, jak jej ciemne włosy przesiąkają wilgocią, lecz nie dbała o to, zbyt zauroczona widokiem.

Made of blood · Regulus Black ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz