74. Wiele szczęścia

404 38 23
                                    

______________________
Oh no, I've come too far.
Suddenly I stopped feeling it like just plain silly fun.
Love is just a red flame.
Grows more, with each subsequent blast.
I can't think anymore.
This medicine, or is it poison?
Even my mother doesn't know it.
Evil has crept into my heart.
Why don't the police know about this?
______________________

Odkąd Chanel przyszła na świat, minęło trochę miesięcy, a życie Gwendolyn na tyle zwolniło, że zaczęła cieszyć się rzeczami, na które zazwyczaj nie zwracała uwagi. Na nowo odnalazła przyjemność w książkach, które polubiła w dzieciństwie, zaczęła gotować i przy tym roznosić całą kuchnię oraz coraz częściej przyłapywała się na tym, że nie myśli już o Regulusie, jako o osobie, z którą wiąże się tragedia, której nigdy więcej nie zobaczy, przez co wszystko rozrywało ją od środka, a o kimś, z kogo śmiercią zdążyła się pogodzić. Wszystkie jej wspomnienia zostały w jej głowie oraz – jak się okazało – w niezwykłym albumie i chciała, żeby jej córka wiedziała wszystko o swoim ojciu, jego poświęceniu i tym, jak ją kochał, gdy jeszcze się nie urodziła.

Nadszedł luty, zrobiło się zimno i mimo, że tego roku śnieg nie spadł jeszcze ani razu, Gwen nie opuszczała domu, gdy tylko mogła. Lubiła chłód, ale przeszywający kości wiatr i grube ubrania nie były dla niej, poza tym nie wyobrażała sobie nagle zachorować i przypuszczalnie zarazić czymś Chanel.

— Dzień dobry! — przywitała się z panią Black, która najwyraźniej była już na nogach od dobrych kilku godzin. Starsza czarownica, nie podnosząc się z fotela, skinęła jej, a potem wróciła do mieszania kawy, jednocześnie przeglądając najnowsze wydanie Proroka Codziennego. — Wiesz Chanlie, na co mama ma dzisiaj ochotę? Może na omlet?

Zostawiła dziewczynkę w salonie koło Walburgi, gdzie jednocześnie mogła mieć na nią oko, a następnie zabrała się za przygotowywanie sobie śniadania, z przesadną dokładnością odmierzając wszystkie składniki. Żałowała, że nie mogła zobaczyć jej Shaile, która sama była chodzącym wyznacznikiem perfekcji. Zapewne blondynka wspomniałaby także o tym, że mogłaby robić to kilka lat wcześniej, na eliksirach, gdzie to właśnie Harlow tworzyła za nią prawie wszystko, by w ogóle przyzwoicie zdała.

— I gotowe! — spojrzała z dumą na talerz z jej śniadaniem, a potem chwyciła go oraz kubek z kawą i wspięła się na kuchenną ladę, na której skonsumowała posiłek.

— W ogólnie przyszła do ciebie poczta! — przypomniała sobie nagle czarownica, wskazując na kilka zamkniętych kopert leżących na stoliku koło niej. Po skończeniu posiłku Parks zostawiła brudne naczynia Stworkowi, a sama weszła do głównego pomieszczenia, gdzie starsza Black patrzyła na swoją wnuczkę, która – ku wielkiej radości obu – wykazywała pierwsze magiczne zdolności. Wokół jej głowy pojawiały się małe iskierki, które zaciekawiona dziewczynka próbowała złapać, jednak te znikały tuż przez kontaktem z jej małą rączką.

Gwen zabrała papiery, a następnie przejrzała je pobieżnie, tylko na jeden zwracając szczególną uwagę. Nadawczynią była Daphne LaRue, po czym ślizgonka domyśliła się, że list jest od Shaile, a ona wysłała go zmieniając imię i nazwisko, aby po trafieniu w niepowołane ręce, nikt nie domyślił się, od kogo pochodzi. Szybko rozerwała zwyczajną, papierową kopertę, a potem otworzyła kartkę, na której zostały zapisane jedynie dwa krótkie zdania.

Zaczęło się. Proszę, przyjedź.

Odetchnęła, przez chwilę zbierając myśli i próbując opracować sensowny plan w głowie. Oczywiście, wiedziała, że niedługo Shaile również zostanie mamą, a ona obiecała jej, że zjawi się tak, jak ona pomogła jej, i odwdzięczy się i zrobi to samo. Nie była jednak gotowa na to, że informacja przyjdzie tak nagle i najpewniej z opóźnieniem.

Made of blood · Regulus Black ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz