________________________
Then I saw your face, your forgiving eyes
Looking back at me from the other sideLike you understood me And I'm never letting you go, oh
We all need that someone who gets you like no one else
Right when you need it the most
We all need a soul to rely on, a shoulder to cry on A friend through the highs and the lows
________________________Październikowa noc była wietrzna, przez co Gwendolyn doskonale słyszała wszystko, co działo się za oknem, a także zdawała sobie sprawę z każdej gałązki uderzającej o szybę, gdy ta została poruszona pędem powietrza. Leżała w pokoju na ostatnim piętrze, przez co również docierały do niej dźwięki z dachu, choć na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że w centrum miasta po północy raczej jest cicho. Niestety Parks odnosiła inne wrażenie.
Położyła się dobre kilka godzin temu, jednak czas leciał, a sen nie przychodził, przez co myślała, że wyjdzie z siebie. Czuła zmęczenie i bolały ją mięśnie, jednak miała wrażenie, że jej poduszka jest niewygodna, słyszy wszystko tak dobrze, jakby znalazła się na środku ruchliwej ulicy pełnej ludzi i aut i do tego dochodził jeszcze medalion, który spoczywał na dnie szuflady i zmuszał ją do myślenia o nim, choć wcale tego nie chciała.
Przez ostatnie dni, gdy tylko znajdowała się w sypialni, podchodziła do komody, otwierała szufladę i przyglądała się wisiorkowi, jakby ten w doprawdy magiczny sposób miał zmienić się w ten należący do niej. Wielka litera S na środku na dobre zapisała się w jej pamięci, przez co Gwen nie raz wracała do tego, co może oznaczać. W połączeniu z lekko pobladłą, zieloną barwą oczywiste wydawało się nawiązanie do Slytherinu, lecz z drugiej strony miała wrażenie, że to zbyt proste. Próbowała przypomnieć sobie nazwiska sławnych rodów czystej krwi, jednak żadne konkretne nie przychodziło jej na myśl, tak samo jak osoba, która mogłaby go nosić. Dodatkowo irytowało ją to, że nie jest w stanie go otworzyć. Na początku tylko go podziwiała, potem zdecydowała się go nosić, jednak gdy zaczął na nią oddziaływać zrezygnowała, a dopiero, gdy przyjrzała mu się bliżej i doszła do tego, że jest otwierany, nabrała chęci poznania tajemnicy jego wnętrza. Niestety, mimo wielu prób nie mogła nic zrobić. Nie działy zaklęcia, rzucanie nim o ścianę, a nawet jej długie paznokcie, które niedługo musiała skrócić dla dobra jej dziecka, z czego nie była zadowolona.
— Na cholernego Merlina — westchnęła, wiercąc się. Przycisnęła poduszkę do twarzy, a potem podniosła się, uwalniając część przygniecionych włosów. Po chwili wstała i podeszła do okna, które na moment otworzyła by się przewietrzyć i wreszcie zetknąć się z wiatrem w czystej postaci, a nie jedynie przez wyraźnie nieszczelne okno. Znów je zamknęła, a potem mimo tego, że wiedziała, że nie powinna ulegać pokusie, otworzyła szafkę i wyciągnęła z niej biżuterię.
Właśnie wtedy doszła do wniosku, że musi się jej pozbyć. Był to jedyny sposób, by wreszcie przestała o niej obsesyjnie myśleć.
Mimo, że wolałaby spać, zmusiła się do zmienienia piżamy na czarną sukienkę do ziemi, na którą następnie założyła obszerną pelerynę z wielkim kapturem, który skutecznie ukrywał jej twarz. Bezgłośnie włożyła jeszcze buty, a potem zabierając ze sobą jedynie różdżkę i medalion wymknęła się na korytarz i uważając, by przypadkowo nie nadepnąć na skrzypiące deski na schodach, wymknęła się z domu. Stanęła przed ogrodzeniem i myśląc o pierwszym miejscu, które wpadło jej do głowy, teleportowała się.
Nie była w tym najlepsza, do czego wolała się nie przyznawać. Na szczęście trafiła tam, gdzie chciała, co skomentowała głębokim odetchnięciem. Szybko rozejrzała się po ulicy, na której stała, a następnie, gdy upewniła się, że jest sama, ruszyła w znajomym kierunku.
Miała wrażenie, jakby ostatni raz była tam zaledwie kilka dni temu. Znajome brukowane uliczki, jasne budynki i cisza, której brakowało jej w Londynie. Podczas drogi nie minęła nikogo, jakby w mieście nie było żywej duszy.
Zatrzymała się dopiero przed fontanną znajdującą się na placu w centrum miasta. Ani razu nie obejrzała się za siebie, jakby była szczerze przekonana, że nikt nawet nie odważy się podjąć zadania i śledzić jej. Spojrzała na przejrzystą wodę, która falowała lekko i załamywała obraz jej odbicia. Wyraźnie widziała leżące na dnie monety.
Gwendolyn wyciągnęła z kieszeni peleryny medalion i złapała go mocniej, trzymając za długi łańcuszek. Był ostatnią rzeczą, jaka jej pozostała po Regulusie, jednak miała wrażenie, że on sam nie chciałby, żeby go trzymała. Nie był tym, który powinna nosić, a skoro go nie miała, nie zamierzała trzymać żadnego innego.
Ostatni raz spojrzała na wytartą literę, a potem bez namysłu cisnęła nim prosto do wody, nie dbając o to, czy ktoś go wyłowi i weźmie, czy być może przeleży tam kolejne lata.
Odwróciła się z zamiarem powrotu do domu, jednak niewidzialna siła kazała jej pozostać i nie ruszać się, zupełnie, jakby ktoś unieruchomił ją Drętwotą. Zamknęła oczy i przysiadła na murku oddzielającym ją od wody, patrząc na budynki przed sobą. Doskonale zdawała sobie sprawę co zawierają, choć każde z okien i witryn zostało dokładnie zasłonięte.
Chciała odejść i pozostawić nieszczęsny medalion daleko od siebie, wiedząc, że była to dobra decyzja.
Nie mogła.
Za każdym razem, gdy poruszała się i odchodziła kawałek, po chwili wracała, w ostatnich chwili powstrzymując dłoń przed włożeniem jej do chłodnej wody.
— Co jest z tym nie tak?! — spytała zrozpaczona, wyciągając różdżkę i machnięciem przywołując wisiorek z powrotem do swojej dłoni. — Czym jesteś?!
Przyjrzała się mu, jakby ten był w stanie jej odpowiedzieć. Prychnęła i wrzuciła go z powrotem do kieszeni, zdając sobie sprawę, że albo zabierze go ze sobą do domu, albo spędzi całą noc w centrum miasta, aż końcu ktoś znajdzie ją klęczącą przed fontanną.
Teleportowała się z powrotem do Londynu i wróciła do domu najjaśniejszymi ulicami, tym razem nie ufając swojemu instynktowi. Z ulgą zauważyła, że Walburga nie odkryła, że nie ma jej w łóżku. Zostawiła okrycie wierzchnie na korytarzu i zaczęła się wspinać na piętro.
Nagle gwałtownie zatrzymała się koło jednej z gablot, na które zazwyczaj nie zwracała uwagi. W domu Blacków było ich wystarczająco wiele, aby przywykła do dziwnych głów skrzatów domowych, czy przedmiotów zapewne należących do przodków właścicielki domu.
Te przy schodach stojące w kątach były na dobre zakurzone, co wyraźnie świadczyło, że nawet pani Black zapomniała o ich obecności. Było to idealne miejsce, by Parks odsunęła od siebie przedmiot i jednocześnie miała na niego oko.
Rozejrzała się, a potem najciszej, jak tylko potrafiła otworzyła tą, stojącą najdalej przejścia. W środku znajdowały się zegarki na łańcuszkach, broszki z kamieniami oraz parę zwiniętych pergaminów, których wolała nie rozwijać. Delikatnie uniosła materiał, na którym leżały, a potem położyła pod nim biżuterię, starając się sprawić, żeby wszystko wyglądało tak, jak wcześniej.
Zamknęła gablotę i stanęła po drugiej stronie korytarza, oglądając ją z każdej strony, aby upewnić się, że wszystko jest w normie. Na szczęście każdy z przedmiotów. wyglądał na nieruszonego, a nawet po długim przyglądaniu się szybie, nie można było zauważyć dodatkowej zawartości.
Wróciła do swojego pokoju ze świadomością, że teraz już zawsze będzie mogła pilnować, żeby dziwny wisiorek nie wpadł w niepowołane ręce, nawet, jeśli te należały do niej.
Rano, gdy obudziła się we własnym łóżku, a za oknem dojrzała pogodny poranek, sama zwątpiła, czy wyprawa do innego kraju, powrót i ukrycie medalionu był tylko jej snem, czy być może wszystko wydarzyło się na prawdę.
CZYTASZ
Made of blood · Regulus Black ✔
FanfictionGwen miała życie wyjęte z baśni o księżniczkach, zaufanych znajomych, rodziców z kilkoma skarbcami w Gringocie oraz chłopców na każdą zachciankę. Aktorskie maski, sztyletujące słowa i zabójczy wygląd były jej bronią, tarczą, którą chroniła się przed...