___________________________
Took a ride to the end of the lane
Where no one ever goes
Ended up on a broken train with nobody I know
But the pain and the longing's the same
When you're dyin'
Now I'm lost, and I'm screaming for help alone
Relax, take it easy
__________________________Termin porodu zbliżał się nieubłaganie i mimo, że sama Gwen wolałaby odwlekać go w nieskończoność, nawet w zamian za bóle pleców i brak możliwości schylania się, za każdym razem, gdy myślała o szpitalnej sali i momencie, w którym realnie zostanie matką, szczerze się bała.
— Gwen?
Wychyliła się przez poręcz na ostatnim piętrze i spojrzała na sam dół, ledwo co dostrzegając Walburgę. Czarownica uniosła głowę, wyglądając, jakby się nad czymś zastanawiała.
— Słucham? — spytała ślizgonka, nieświadomie drapiąc wypolerowane drewno, na którym opierała ręce.
— Spakowałaś się już?
— A wyjeżdżamy gdzieś? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, z namysłem unosząc ciemne brwi. Dała znak kobiecie, by ta chwilę poczekała, a następnie niechętnie zeszła na dół, marnując przy tym zdecydowanie więcej energii, niż chciałaby. Zatrzymała się na półpiętrze, czekając, aż pani Balck rozwinie myśl.
— Oczywiście, że nie! Powinnaś spakować ubrania i inne potrzebne rzeczy do torby, gdybyś nagle zaczęła rodzić i musiałbyśmy teleportować się do szpitala — wytłumaczyła, uśmiechając się przy tym ze znurzeniem, jakby po czasie przywykła do tłumaczenia młodszej wszystkich aspektów związanych z momentami w życiu, których jak dotąd nie doświadczyła.
— Przecież zostało jeszcze trochę czasu — zaczęła, starając się odwlec ten moment jak najdłużej się dało, udając, że nie zdawała sobie z tego sprawy. W rzeczywistości wrzucenie małych ubranek, części kosmetyków i ubrań na zmianę kojarzyło jej się ze zmianą jej życia, do której ciągle nie była przygotowania. Wiedziała, że gdy wróci ze szpitala, nie będzie już do końca sama.
— Kochana, w każdej chwili możesz zacząć, warto być wcześniej przygotowanym — poklepała ją po ramieniu, mijając na schodach. — Zawsze mogę zrobić to za ciebie.
— Nie! — krzyknęła, dopiero po chwili zasłaniając ręką usta, nieprzygotowana na własną reakcje. — Znaczy... Poradzę sobie.
Wróciła do swojej sypialni i wyjęła jedną z większych toreb, którą zabrała jeszcze z domu Parksów. Otworzyła szeroko szafę i powoli zaczęła wybierać z niej odpowiednie rzeczy, udając, że nie zauważa kilku wolnych półek, które specjalnie wcześniej przygotowała, aby mieć gdzie trzymać wszystkie potrzebne rzeczy dla dziecka.
W jej pokoju od niedawna znajdowało się również drewniane łóżeczko z miękką pościelą w gwiazdki, zapas pieluch, chusteczek oraz paru innych przedmiotów. Wszystkie były w neutralnych kolorach, pasujące do wnętrza i do... Obu płci.
Odkąd dowiedziała się, że jest w ciąży, kilka razy przeszło jej przez myśl, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka. Gdy nie było przy niej Regulusa, było jej wszystko jedno, jakby fakt, że jest to ich wspólne dziecko wystarczał, by miała po co żyć. Podczas zakupów starała się nie zwracać uwagi na kolory i wybierać tylko te, które zawsze pasowałyby. Nie raz tłumaczyła Shaile, dlaczego nie chce dowiedzieć się wcześniej, a ta nie naciskała, sama również nie zamierzała tego sprawdzać. Jedynie Valery wiedziała, że urodzi jej się córka, z czego była niezmiernie szczęśliwa.
Gdy uporała się z pakowaniem, stwierdziła, że nadszedł czas na obiad. Mimo, że miała Stworka, który służył jej o każdej porze dnia, wolała zachowywać dystans i robić wszystko sama. Zeszła na parter, nie dziwiąc się, gdy usłyszała głosy dochodzące z salonu. Ostatnio pani Black dosyć często zapraszała inne czarownice, przez co ślizgonka zdążyła przywyknąć do tego, że może spotkać znajomą tylko z widzenia osobę we własnym domu.
CZYTASZ
Made of blood · Regulus Black ✔
FanfictionGwen miała życie wyjęte z baśni o księżniczkach, zaufanych znajomych, rodziców z kilkoma skarbcami w Gringocie oraz chłopców na każdą zachciankę. Aktorskie maski, sztyletujące słowa i zabójczy wygląd były jej bronią, tarczą, którą chroniła się przed...