70. Już czas

432 55 30
                                    

____________________
You, me, honestly, we don't need no therapy
Just live it up, just live it
Love me crazy, we'll be who we wanna be
Just live it up, just live it
I'll be right by your side, I'll be there when you need me
I'll be your only remedy
And if we get too high, falling right through the ceiling
Remember what you said to me?
____________________

Korzystając z tego, że Walburga wybrała się z wizytą do swojej rodziny, Gwendolyn postanowiła zaprosić swoje przyjaciółki. Względnie posprzątała salon, w którym królował styl Walburgi, a potem poprosiła Stworka o przygotowanie słodyczy, na które sama nie miała ochoty.

Przed południem usłyszała pukanie do drzwi, a gdy na chwilę zdjęła wszystkie zaklęcia zakazujące wchodzenia do domu obcym osobom i upewniła się, że czarownice stojące po ich drugiej stronie na pewno są tymi, za które się podają, otworzyła je.

Shaile i Valery przyszły razem i od razu przywitały Gwen uściskiem. Ślizgonka zaprosiła jeszcze Ann, jednak ta, według tego, co kiedyś jej powiedziała, nawet nie odpowiedziała na wiadomość.

— Gigi, bez urazy oczywiście, ale chyba jeszcze nigdy nie widziałam cię tak wielkiej! — stwierdziła ze śmiechem Shaile, siadając na kanapie. Sama była jeszcze w momencie, gdy wyglądała względnie tak, jak na codzień, a większe ubrania pozwalały jej to zachować.

Gwendolyn zacisnęła usta udając wytrąconą z uwagi, jednak jeszcze chwilę późnej po prostu parsknęła śmiechem.

— Wyglądam wspaniale — stwierdziła, odgarniając włosy teatralnym gestem. Następnie wskazała czarownicom przygotowane ciasta, kruche ciasteczka oraz masę innych rzeczy zawierających tonę cukru. Valery bez zastanowienia zgarnęła sobie część, jednak Shaile wnikliwie przyjrzała się każdemu kawałkowi, jakby zastanawiała się, który zmieści się w zakresie jej diety. Ostatecznie wzruszyła ramionami, wybierając sernik z truskawkami. — Chcecie coś do picia?

— Poproszę kawę — stwierdziła Cross, mówiąc nie wyraźnie przez jedzenie w ustach.

— Podziwiam. Mi zupełnie przestała smakować po jakichś dwóch miesiącach — skrzywiła się. Pozostawiła drzwi od pokoju otwarte, przez co znajdując się w kuchni mogła dalej rozmawiać ze znajomymi i móc je widzieć. Zabrała się za przygotowywanie napoi.

— Ciesz się, że nie miałaś dziwnych zachcianek. Po ryżu z bitą śmietaną jestem w stanie znieść wszystko — przyznała jedyna blondynka, wzdrygając się na wspomnienie posiłku.

— Ja jedynie mam czasem ochotę na mango — przyznała Valery, wnikliwie przyglądając się nabitej na widelczyk truskawce. — Z twojego ogrodu?

— Jasne, przez chwilą byłam w sadzie. Pójść też po pomidory? — odparła z sarkazmem, przynosząc do salonu kolejne, wypełnione po brzegi filiżanki. Dla siebie oraz Shaile, która rzadko decydowała się na napój z kofeiną, przygotowała owocową herbatę.

— Twoja babcia odzywała się? — spytała Gwendolyn, gdy zauważyła, że jej przyjaciółka dziwnie ucichła, najwyraźniej zajęta własnymi myślami. Harlow potrząsnęła jasną głową, pozwalając włosom rozwiać się wokół jej głowy.

— Od czasu, gdy wróciłyśmy z Paryża, ani razu — przyznała, krzywiąc się nieco. Daphne Harlow była chyba jedyną osobą, z którą opinią liczyła się ślizgonka, więc gdy powiedziała jej o ciąży, a ta nie była z tego powodu zadowolona, bardzo wzięła to do siebie.

— Przejdzie jej — pocieszyła ją Valery, kładąc jej dłoń na ramieniu.

— Albo postanowi zabić Syriusza przy najbliższej okazji, jak mój ojciec — dopowiedziała Gwen, nie mogąc się powstrzymać. Gdy ślizgonka i krukonka spojrzały na nią wyraźnie niepocieszone porównaniem, jedynie wzruszyła ramionami, popijając herbatę. — No co?

Made of blood · Regulus Black ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz