|58|

834 50 1
                                    

- Cholera, Alex. Wstawaj! - ktoś potrząsał mną próbując mnie obudzić. Jęknęłam otwierając oczy. Przed sobą zobaczyłam Lydie. Miała całkowicie inną fryzurę niż w bibliotece. Ubiór też się różnił. Nawet otoczenie.

- Co tu się stało? - wstałam szybko z podłogi i zaczęłam się rozglądać wokół siebie. Byłyśmy na korytarzu, który swoim wyglądem raczej nie przypomniał niczego współczesnego. Spojrzałam w dół, ale to co zobaczyłam sprawiło, że miałam ochotę krzyczeć. Miałam na sobie długą rozkloszowaną suknie, którą do tej pory widziałam jedynie w podręcznikach od historii.

- Alex, spokojnie..

- Spokojnie? Mamy na sobie suknie, które nosiło się dwieście lat temu! I gdzie my do cholery jesteśmy!? - oparłam się o ścianę i próbowałam opanować emocje.

- Też chciałabym wiedzieć, ale nerwy nam tu nie pomogą. Weź głęboki oddech. - instruowała mnie Martin. Zrobiłam to co kazała aby trochę opanować emocje. Byłyśmy w bardzo trudnej i ciężkiej do pojęcia sytuacji.
Postanowiłyśmy trochę rozejrzeć się po miejscu, w którym się znalazłyśmy. Na końcu korytarza zastałyśmy schody z ułożonym na nich pięknym czerwonym dywanem prowadzącym na górę. - Nasłuchuj czy ktoś idzie. - zrobiłam to, o co prosiła, gdy wchodziłyśmy cicho i bardzo powoli na każdy kolejny stopień. Znalazłyśmy się na półpiętrze, gdzie po prawej stronie były kolejne schody na górę, a po lewej ogromna futryna prowadząca na kolejny korytarz. Chciałyśmy skierować się ku drugiej opcji, ale na naszej drodze stanęło dwóch dosyć dużych mężczyzn w żelaznych zbrojach.

- Księżniczko. - ukłonili się przede mną i poszli dalej zostawiając nas z dużym szokiem wymalowanym na twarzy.

- Nazwali cię księżniczką. - powiedziała Lydia patrząc na mnie.

- Nie wiem co mnie bardziej martwi. To czy fakt, że ich nie wyczułam.. i właśnie zdałam sobie sprawę, że nie czuje nawet twojego zapachu. - wyznałam próbując zatrzymać łzy. To musiał być jakiś koszmar. Najgorszy sen, który wydawał się tak realistyczny. Musiało tak być..

Krążyłyśmy po zamku gubiąc się w korytarzach. Schodziłyśmy w dół, aby za chwilę znowu wejść na górę. Moja dłoń była cała czerwona przez ciągłe uszczypnięcia, które miały być próbami obudzenia się. Niestety okazały się marne.
W końcu udało nam się wyjść na świeże powietrze do, jak mniemam, ogromnego ogrodu. To właśnie stąd mogłyśmy zauważyć potęgę zamku po którym chodziłyśmy dobrą godzinę. W tym momencie dziwiłam się, że wyjście na zewnątrz zajęło nam tak mało czasu.
Przemierzałyśmy ogrody próbując znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia. Cokolwiek, co pomogłoby nam dowiedzieć się, gdzie jesteśmy i co się wydarzyło. Niestety nasze poszukiwania nie przynosiły rezultatów. Wyglądało na to, że książka wciągnęła nas i jesteśmy w niej zamknięte. Jakkolwiek to ironiczne brzmiało.

- Tutaj jesteś! - usłyszałam damski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam, że w naszym kierunku zmierza wysoka krótkowłosa kobieta. Ubrana była w długą złotą suknię, która tak swoją drogą wyglądała na bardzo drogą. Na głowie zaś widniała korona z mnóstwem małych diamentów. Wydawało się jakby była kimś ważnym w tym miejscu. - Chodź kochanie. Ojciec i twój brat czekają na nas z obiadem. - powiedziała i złapała mnie za rękę po czym skierowała się do zamku.

- Królowo.. - zaczęła Lydia ale kobieta bardzo szybko jej przerwała.

- Lydio, masz trochę wolnego. Odpocznij i za godzinę podejdź do jadalni aby zabrać moją córkę na spacer.

- Oczywiście. - dygnęła lekko Martin i udała się w przeciwnym kierunku.
Spojrzałam zdziwiona na kobietę ale wolałam uniknąć rozmowy. Jedyne co wywnioskowałam to fakt, że jestem jej córką.

Weszłyśmy do pałacu, gdzie próbowałam jak najlepiej zapamiętać drogę do wcześniej wspomnianej jadalni. Weszłyśmy głównym wejściem i skierowałyśmy się po schodach na górę, później skręciłyśmy w prawo aby finalnie znaleźć w ogromnym królewskim pomieszczeniu z długim i syto zastawionym stołem. Na końcu zauważyłam siedząco, jak mniemam, mojego ojca. Ubrany był w złote szaty, a jego korona leżała tuż obok na ozdobnej poduszce. Na sąsiednim miejscu siedział zaś chłopak w ciemnobordowych szatach. Miał ciemne włosy i wyglądał dosyć znajomo. Dźwignął głowę w momencie, gdy stanęłam przy krześle obok niego. Wtedy zrozumiałam czemu wydawał mi się taki znajomy.

- Scott.

- Alex. - powiedział zdziwiony.

- Synu, mów pełnym imieniem w miarę możliwości. Nie chciałbym żebyś wyskoczył z takim czymś na balu. - zwrócił mu uwagę król. Scott skinął głową, a ja bez słowa zajęłam miejsce. Zamiast odpowiedzi dostałam jedynie więcej niewiadomych. Obecność moja i Lydii miała jeszcze jakiekolwiek podstawy, ale McCall? Skąd on się tu wziął? I dlaczego do cholery był moim bratem?
Obiad zjedliśmy w ciszy. Na koniec rodzice poinformowali nas, że kolacja planowana jest o zmierzchu i lepiej żebyśmy się nie spóźniali.
Lydia weszła do jadalni i dygnęła przed nami, a na jej twarzy było widoczne zdziwienie, gdy ujrzała kto siedzi obok mnie. Szybko pożegnałam się z rodzicami, chcąc nie chcąc muszę ich tak nazywać, i wraz z Martin opuściłyśmy pomieszczenie.

- Czekajcie! - dołączył do nas Scott. - Możecie mi wyjaśnić co tu się dzieje? Siedziałem ze Stilesem, gdy nagle wszystko zaczęło wirować i obudziłem się tutaj na jednym z korytarzy .

- Jedyne co wiemy to fakt, że otworzyłyśmy książkę w bibliotece, która najprawdopodobniej wciągnęła nas do środka. - wyjaśniła pokrótce Martin. - I do tej pory to miało sens, ale twoja obecność trochę zaburza moją teorię.

- To w ogóle nie ma sensu, bo wychodzi na to, że książka jest o nas. - wtrąciłam. - Ale skoro jesteś tu, to może jest też gdzieś Stiles.

- Jest to prawdopodobne. Może poza murami zamku uda się kogoś znaleźć.

Zrobiliśmy tak jak zaproponowała Lydia. Przeszliśmy przez bramę kierując się do miasta. Czułam się strasznie niekomfortowo, gdy każda napotkana osoba kłaniała się przede mną i Scottem. Bycie w centrum uwagi nie należało do moich ulubionych momentów w życiu.
Wstąpiliśmy do miasta, które od razu ujęło mnie swoim wyglądem. Nie było tak, jak uczono nas na historii — mówię tutaj o biedzie, która panowała przez rządy władcy. Było wręcz odwrotnie, bo wszystko tętniło życiem. Domy były w dobrym stanie, a ludzie chodzili ubrani w piękne szaty, na których ciężko było znaleźć jakąkolwiek skazę. Bazary zaś były przepełnione żywnością i wszelkimi potrzebnymi materiałami. Wszystko prosperowało w bardzo dobry sposób i mogło by się wydawać, że było aż nazbyt dobrze. Tutaj teoria o książce nabierała ponownego rozpędu, bo nigdzie nie mogło być tak idealnie. Niestety.

Chodziliśmy między budynkami próbując znaleźć jakąkolwiek znajomą twarz. Moja nadzieja z każdą chwilą malała. Powoli traciłam zapał czując, że może nikogo nie znajdziemy i będziemy zdani jedynie na siebie. Wtedy poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam się napotykając dobrze mi znane czekoladowe oczy.

- Jak dobrze, że wy też tu jesteście.

----
Zapraszam również do moich dwóch nowych dzieł : Trust me i Teach Me to Love.
Jeśli to nie są wasze klimaty to chociaż zostawcie tam gwiazdkę dla zasięgu, dziękuje ❤️‍🔥

Enjoy!

V.

Sacrifice || Theo Raeken Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz