|29|

1.4K 69 18
                                    

- Dzisiejsza gra jest towarzyska, jednak wiemy, że Devenford Prep i Beacon Hills są rywalami od dawna. - powiedziała reporterka.

- Devenford zawsze gra, by wygrać. Szczególnie wtedy, gdy celem jest dobra zabawa. - odpowiedział jej gość, Brett Talbot. Chłopak, który miał swój urok. No i ośmiopak, ale to taki mały szczegół.

- I kiedy 100% zysku idzie do wygranej drużyny, zgadza się?

- Właśnie dlatego na 100% skopiemy Beacon Hills tyłek.

- Bilety są jeszcze dostępne. Mówiła dla was Kathleen Cassidy. - podziękowała za wywiad chłopakowi i podeszła do swojej ekipy. Brett wziął swoją torbę i spojrzał w moją stronę. Uśmiechnął się kierując się w moim kierunku. Siedziałam na szkolnym murku i nie miałam zbytnio drogi ucieczki.

- A ty jak zwykle zabijasz wzrokiem, Evans. - powiedział stając naprzeciw mnie, pomiędzy moimi nogami.

- A ty jak zwykle sądzisz, że wygracie. - wzruszyłam ramionami.

- Zabawne. Co u mamy? - zapytał pomagając mi zejść i po chwili zaczęliśmy się zbierać do budynku szkoły.

- W porządku. Raczej jest zadowolona, że jest daleko od tego miasta.

- Zawsze wolała spokój. - Brett doskonale wiedział o czym mówię. Nasze mamy znały się od czasów szkolnych, co oznacza, że ja i Brett znamy się od dziecka. Kontakt urwał się po pożarze, w którym zginęli jego rodzice. Jednak od dwóch lat często są organizowane mecze towarzyskie między naszymi szkołami i ponownie nasza znajomość nabrała kolorów.

- Lepiej, gdy jest daleko i mogę jej wmówić, że wszystko w porządku.

- Wierzy ci?

- Skądże. Przez telefon słyszę jej szybkie bicie serca, gdy mówi : „to dobrze, cieszę się".

- Ciebie tak łatwo nie da się zmieść z planszy. Od dziecka próbuje i nadal nic. - zaśmiał się Brett obejmując mnie ramieniem.

- Słaby żart. Jestem zbyt fajna, by mnie odtrącać. - odparłam wtulając się w jego ramię. Chciałabym żeby był tu każdego dnia. Naprawdę mi tego brakowało.

- Chyba nie tylko ty tak myślisz. - powiedział wskazując na prawą stronę. Stał tam oparty o ścianę Theo. Nie spuścił wzroku nawet, gdy spotkał się z moim.

- Akurat on mógłby sobie darować. - rzuciłam mimo, że wcale tak nie myślałam.

Po skończonych lekcjach wyszłam ze szkoły i skierowałam się do domu. Dziś postawiłam na spacer. Czasem trzeba się dotlenić. Wieczorem jest mecz, który chłopcy chcą za wszelką cenę odwołać. Grozi atakiem Bestii, a jak wiadomo na meczu będzie sporo osób. Nawet udało im się ściągnąć trenera z Ośrodka Terapii Uzależnień. Ciekawa jestem, czy odda walkower.

- Darować? - przewróciłam oczami słysząc jego głos.

- Mam ci wyjaśnić definicje tego słowa? - zapytałam ironicznie nawet nie odwracając się w jego stronę. Dalej szłam przed siebie mając nadzieje, że odpuści. Cóż za ironia, bo jeszcze rano tego nie chciałam.

- Nie możesz nas przekreślić. - powiedział łapiąc mój nadgarstek. Przyciągnął mnie w swoją stronę powodując zderzenie naszych ciał.

- Ty to zrobiłeś. - chciałam się wyrwać, ale skutecznie mi to uniemożliwiał.

- Nieprawda. To ty dokonałaś tego wyboru.

- Theo, proszę.. - nie mogłam się złamać.

- Nie pamiętasz jak nam było ze sobą dobrze? Wspólne wycieczki, oglądanie telewizji, rozmowy.. Byłaś ze mną szczęśliwa. - złapał moje dłonie i przyłożył je do swojej klatki piersiowej. Poczułam bicie serca.. Nie należało ono do niego.

Sacrifice || Theo Raeken Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz