|65|

716 50 10
                                        

Chciałam porozmawiać z przyjaciółmi aby obmyślić plan działania przeciwko Monroe, ale Theo uparł się, że powinnam odpoczywać w domu. Nie słuchał moich sprzeciwów tylko złapał mnie za rękę i siłą wyciągnął z lecznicy.

- Theo, dam radę. - jęknęłam w połowie drogi.

- Czyżby? Ledwo mówisz, a co dopiero walczysz. - nie chciał mnie słuchać więc i ja nie podejmowałam żadnego tematu. Weszliśmy do domu, a ja od razu skierowałam się na górę, ale gdzieś w połowie schodów złapałam straszną zadyszkę i musiałam oprzeć się o ścianę. Theo jedynie pokręcił głową i podszedł do mnie aby wziąć mnie na ręce i odstawić mnie dopiero w sypialni.

- Dzięki. - udało mi się powiedzieć. Podeszłam do szafy skąd wzięłam piżamę i udałam się pod prysznic.

Na dół zeszłam w towarzystwie koca i poduszki. Ułożyłam rzeczy na kanapie i od razu spotkałam się z wrogim spojrzeniem Theo.

- Naprawdę tak to teraz ma wyglądać?

- Nie umiem nawet wejść po schodach. Kto mi będzie pomagał, gdy ciebie nie będzie? - rzuciłam zajmując miejsce.

- Wezmę wolne. Tyle ile trzeba. - zadeklarował siadając obok mnie.

- Theo.. Nie potrzebuje litości.

- Ale kto tu mówi o litości? - odparł wyraźnie oburzony. - Kocham cię i chcę ci pomóc.

- W czym? W umieraniu? - zapytałam. - Taka jest prawda — umieram. Zniknę. Nie będzie mnie.

- Od kiedy tak łatwo się poddajesz?

- Walczę od małego o wszystko. I co mi z tego przyszło? Utrata wielu przyjaciół. Ja już po prostu nie mam siły.. - westchnęłam biorąc głęboki oddech. Bolały mnie strasznie płuca. Jakby z każdym oddechem pojawiały się nowe szpilki wbijające się w każdą ważną część mojego ciała.

I tak mijały dni. Siedziałam całymi dniami i nocami na kanapie wpatrując się w ścianę. Czekając aż to wszystko się skończy. Nie widywałam się z przyjaciółmi. Theo, Scott i reszta nie zamierzali dopuścić mnie do walki przeciw Monroe. Nie dziwie się, byłam słabym ogniwem. Zwykłym człowiekiem. Straciłam moc, zdolność do regeneracji.. Straciłam siebie. A wczoraj straciłam Theo.

- Późno wróciłeś. - powiedziałam słysząc dźwięk zamykanych drzwi wejściowych.

- Miałem coś do załatwienia. - odparł nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.

- Znowu byłeś u niej? Serio nie widzisz co ona próbuje zrobić?

- Nic nie próbuje zrobić.

I tak zaczęła się kłótnia podczas której padło wiele nieprzyjemnych słów.

- To może sobie do niej idź!

- Może powinienem! - wykrzyczał. Pokiwałam głową i wróciłam na kanapę.

Nie rozmawialiśmy ze sobą przez resztę wieczoru. Rano jedynie udało mi się rzucić żeby na siebie uważał, a on z przyzwyczajenia dał mi buziaka w czoło. Na dziś Scott umówił spotkanie z Monroe. Mieli negocjować, aby uniknąć kolejnego zastraszania młodych wilkołaków.
Przeglądałam właśnie dokumenty z pracy, gdy usłyszałam kroki w korytarzu.

- Już jesteś? - zapytałam stając na nogi. Jednak nie dostałam odpowiedzi. Opuściłam salon ale nie zastałam nikogo na swojej drodze. Rozejrzałam się wokół ale nie zauważyłam nic podejrzanego. Odwróciłam się w stronę salonu i wtedy usłyszałam znajomy głos.

- Długo na to czekałam. - złapała mnie za ramię i odwróciła w swoją stronę.

- Monroe. - powiedziałam widząc jej twarz.

- Daliście się podejść jak dzieci. - powiedziała z uśmiechem. Odbezpieczyła broń i wymierzyła prosto w serce.

- Nie musisz tego robić. - bo co więcej mogłam powiedzieć w takiej sytuacji?

- Pociesza mnie myśl, że moja twarz będzie ostatnią jaką zobaczysz. - odparła.

Padł strzał.

Ciało Alex opadło na podłogę.

Jej serce przestało bić.

Alexandra Evans nie żyje.

----

Enjoy!

V.

Sacrifice || Theo Raeken Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz