✯35✯

1K 111 11
                                    

- Kiedy dostałem swój list o przyjęciu do Hogwartu wprost nie mogłem w to uwierzyć. Moja mama była mugolakiem, lecz tata uczył się w Hogwarcie i czasem coś mi o nim opowiadał. Nigdy jednak nie robił mi nadziei na to, że się tam dostanę. Kiedy jednak w dniu moich jedenastych urodzin, podczas śniadania do okna zapukała sowa, wszyscy już wiedzieliśmy, mimo że nikt nie umiał w to uwierzyć.
Tak samo, jak ty udałem się na zakupy na ulicę Pokątną. Swoją pierwszą różdżkę kupiłem także u Ollivandera, już wtedy był on najlepszym wytwórcą różdżek. Niestety na żadne zwierzątko nie starczyło nam pieniędzy, lecz nie narzekałem - byłem zbyt zafascynowany tym, że jadę do Hogwartu, aby przejmować się zwierzęciem.
Pierwszego września rodzice odwieźli mnie na peron. Dostaliśmy informację o tym, aby o godzinie jedenastej stawić się na peronie 9¾, więc tak też zrobiliśmy. Kiedy tata powiedział, że musimy wbiec w barierkę oddzielającą peron 9 i 10, mama spojrzała na niego jak na ostatniego idiotę, lecz ja mu uwierzyłem. Nie czekając, aż mama postanowi zmienić zdanie złapałem za swój wózek, rozpędziłem się i wbiegłem na barierkę. Gdzieś z tyłu głowy miałem to, czy przypadkiem nie zatrzymam się na niej i nie wywalę wszystkiego razem ze sobą, lecz nic takiego się nie stało - wybiegłem bezpiecznie na innym peronie pełnym ludzi, starszych i młodszych, a na torach stał już pociąg. Hogwart Express. Wtedy wiedziałem, że mi się udało. Nie wiem, jak tacie udało się przekonać mamę, ale już po chwili wylecieli zaraz za mną.
Gdy przyszedł moment pożegnania, mama nie mogła powstrzymać łez. Wyściskali mnie jak nigdy wcześniej i odprowadzili do pociągu. Ciągle pamiętam, co tata powiedział mi na pożegnanie; ,,Pamiętaj, nie daj się wciągnąć w żadne gówno". Mama zganiła go wtedy za takie słowa, lecz ja tylko przytaknąłem mu z uśmiechem. Teraz, jak patrzę na tą przestrogę z perspektywy czasu muszę przyznać, że chyba zawiodłem tatę - wpakowałem się w największe gówno, jakie mogłem. Zaprzyjaźniłem się z Huncwotami. I nie myśl sobie, że żałuję, bo nie żałuję ani trochę, ale teraz już wiem, co miał na myśli tata, mówiąc gówno.
Wsiadłem do pociągu. Ledwo udało mi się znaleźć jakiś wolny przedział, tyle było ludzi. Wrzuciłem swój kufer na półkę i podszedłem do okna, aby ostatni raz pomachać rodzicom. Czekali na peronie, aż pociąg zniknie im z oczu.
Ledwo wjechaliśmy między drzewa, a drzwi przedziału otworzyły się. To właśnie tak poznałem twojego tatę i Syriusza. Nie mogli znaleźć miejsca w żadnym przedziale, a ten był akurat najbardziej pusty. Rozmawialiśmy całą drogę do Hogwartu. Opowiedzieli mi nieco więcej o szkole, niż mój tata, za co byłem im dogłębnie wdzięczny, bo kiedy wysiedliśmy na stacji w Hogsmeade i jakiś olbrzym oznajmił nam, że pierwszoroczni popłynął do szkoły łódkami, myślałem, że padnę. No ale nie było wyjścia - zapakowałem się do niewielkiej łódeczki razem z moimi nowymi przyjaciółmi. Na szczęście do szkoły dopłynęliśmy bezpiecznie, nikt za burtę nie wypadł, a James i Syriusz nie byli jeszcze na tyle odważni, aby robić sobie żarty w takiej sytuacji.
Gdy weszliśmy do Wielkiej Sali prowadzeni przez profesor McGonagall wszyscy na nas patrzyli. Powiem ci, że strasznie stresujące jest, kiedy wpatrują się w ciebie praktycznie setki par oczu. Gdy okazało się, że wszyscy trzej trafiliśmy do Gryffindoru, wiedzieliśmy już, że będziemy przyjaźnić się do końca, nie ważne, kiedy miał by on nastać.
Uczta powitalna, to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie zobaczyłem w życiu, zaraz po uczcie Bożonarodzeniowej. Stoły zapełnione były jedzeniem, pod sufitem unosiły się świeczki, a sam sufit zaczarowany był tak, aby odwzorowywał nocne niebo.
Szybko okazało się, że trafię do pokoju razem z pozostałą dwójką i jeszcze dwoma innymi chłopcami.
Wieża Gryffindoru jest jednym z najwyżej położonych punktów w szkole, więc dostać się do niej nie jest tak łatwo. Musisz przygotować się na codzienne bieganie po tysiącach schodów, które też nie zawsze są przyjazne. Bowiem schody w Hogwarcie, jak i wszystko inne w tej szkole, są zaczarowane - ruszają się, zmieniają swoje miejsca w najmniej odpowiednim momencie i nagle okazuje się, że musisz pokonać dwa razy dłuższą drogę, niż miałeś w zamiarze.
Pokój był w miarę przestronny, jak na piątkę lokatorów - pięć pojedynczych łóżek, które można było zakryć zasłonami, wielka szafa i łazienka, czyli same najpotrzebniejsze rzeczy.
Na pierwszym roku Huncwoci jeszcze aż tak nie rozrabiali, chociaż już wtedy pałaliśmy nienawiścią do niejakiego Severusa Snape'a. Łapa wiele razy opowiadał ci, jak to James był do nieprzytomności zakochany w Lily, więc na pewno słyszałeś też różne opowieści właśnie o Snape'ie. Twój tata nienawidził go między innymi za to, że był bliżej twojej mamy niż on. Już na pierwszym roku jasne było, że coś się dzieje, że ewidentnie żywi do tej małej rudej dziewczynki jakieś głębsze uczucia, mimo że byli jeszcze po prostu dziećmi. Był po prostu zazdrosny. Koniec końców Lily i tak wybrała Jamesa, lecz jego niechęć do Severusa nie zmalała.
Pierwszoroczne żarty przeważnie skupiały się na zmienianiu koloru włosów Snape'a, lecz parę razy też zdarzyło nam się coś wysadzić, czy porządnie wkurzyć woźnego Filcha. Nie zliczę wszystkich szlabanów, które dostaliśmy tylko na pierwszym roku, a co dopiero przez całe siedem lat. A z części i tak udało mi się nas uratować. Mimo wszystko, kiedy przyszedł czas powrotu do domu byłem bardzo smutny, że muszę opuszczać to miejsce i moich przyjaciół. Pocieszałem się jednak myślą, że wrócę tam po wakacjach.
Drugi rok był bardziej obfity w żarty, czuliśmy się pewniej w szkole, bo już ją znaliśmy. Mieliśmy swoje tajne przejścia, wiedzieliśmy, którędy uciekać, gdyby gonił nas Filch i gdzie najlepiej schować się przed Irytkiem. Swoją drogą, na twoim miejscu bardzo bym na niego uważał - potrafi przysporzyć niemałych kłopotów. Na drugim roku Huncwoci dowiedzieli się o mojej chorobie. Z biegiem czasu jestem im coraz bardziej wdzięczny za to, że tamtego dnia nie odpuścili i to ze mnie wyciągnęli - kto wie, co byłoby teraz, gdyby tak się nie stało.
Jednym z żartów, który najbardziej zapadł mi w pamięci historii drugiego roku, było opanowanie przez Jamesa pięciu różnych zaklęć, dzięki którym któregoś razu w Wielkiej Sali niepostrzeżenie uczynił Snape'a łysym. Uczniowie widzieli go już praktycznie w każdym kolorze, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby nie miał on na głowie ani jednego włoska. Severus przesiedział u madame Pomfrey dobry tydzień, zanim pielęgniarka z powrotem wyhodowała mu włosy, a my oczywiście zostaliśmy złapani, mimo że tym razem tylko James zawinił. Lily też była na niego zła - nie odzywała się do niego przez następny miesiąc (nie, żeby wcześniej dużo z nim rozmawiała, ale wtedy nawet nie reagowała na jego idiotyczne zaczepki).
Trzeci i czwarty rok zbytnio się od siebie nie różniły - na przemian szły kawały, szlabany, nauka, kawały, szlabany, nauka i tak w kółko. Nie bardzo jest o czym mówić. Dopiero piąty rok wniósł coś więcej do naszego życia. To właśnie na piątym roku ja i Syriusz zaczęliśmy ze sobą chodzić. Wtedy jeszcze nie traktowaliśmy tego związku nazbyt poważnie, ale nie ma się co dziwić - mieliśmy po piętnaście lat. Wtedy też Huncwoci postanowili wyświadczyć mi wielką przysługę i zostać animagami. Oczywiście byłem na nich za to niesamowicie zły, lecz tylko na początku - potem, kiedy okazało się, że ich obecność podczas pełni mi sprzyja, byłem im niezmiernie wdzięczny i będę aż po wsze czasy. Pod koniec piątego roku udało nam się ukończyć Mapę Huncwotów nad którą pracowaliśmy od września. Zawierała ona wszystkie korytarze, sale i pomieszczenia w całej szkole, lecz niestety oprócz jednego - aż do szóstego roku nie wiedzieliśmy o istnieniu czegoś takiego, jak Pokój Życzeń. Był on bardzo dobrze ukryty, na co dzień praktycznie go nie było i pojawiał się tylko wtedy, kiedy ktoś naprawdę go potrzebował. Taki moment nadszedł gdzieś w połowie naszego szóstego roku. Wtedy sprawy trochę się pokomplikowały, niektórzy lekko przesadzili z kawałami na Snapie'ie, co przyczyniło się do tego, że jeden z uczniów wylądował w Skrzydle Szpitalnym w krytycznym stanie. Nazbyt dobrze znasz tą opowieść, więc pozwól, że nie będę zagłębiać się w szczegóły. Po całym incydencie mocno pokłóciłem się Łapą, doszło nawet do tego, że wykrzyczałem mu w twarz jakim okropnym człowiekiem jest. Nie ma co się oszukiwać - ja też bez winy wtedy nie byłem i powiedziałem dwa słowa za dużo. Cisza między nami trwała dobre parę tygodni, aż w końcu twój tata tak się na nas zdenerwował, że pewnego dnia udało mu się odkryć Pokój Życzeń.
Szedł korytarzem na siódmym piętrze, zastanawiając się w jaki sposób może nas pogodzić. W swojej głowie doszedł do tego momentu planu, w którym wsadza nas do jakiegoś odosobnionego pomieszczenia, w którym nikt nie będzie nam przeszkadzał i nie wypuszcza dopóki nie padniemy sobie w ramiona. Wtedy właśnie w ścianie ukazały mu się masywne drzwi, a kiedy je otworzył znalazł się w przytulnym pomieszczeniu z dwoma fotelami, kanapą i kominkiem. James od początku najbardziej chciał tylko tego, abyśmy się pogodzili.
Ukartował wszystko tak, abyśmy konkretnego dnia o konkretnej godzinie znaleźli się właśnie w tym pokoju, porozmawiali, wytłumaczyli sobie pewne kwestie (oczywiście bez rzucania się sobie do gardeł, do czego obydwoje byliśmy wtedy zdolni) i wyszli znów radośni, jak wcześniej, kiedy wszystko było w porządku.
Pierwsza część jego planu wypaliła, lecz z drugą było gorzej. Gdy tylko wszedłem do tego pokoju i zobaczyłem, że siedzi tam Łapa chciałem wyjść. Niestety Rogacz uniemożliwił mi to, zamykając drzwi od zewnątrz. Usłyszałem jeszcze tylko jego słowa ,,Nie wyjdziecie stąd, dopóki nie przestaniecie patrzeć na siebie wilkiem", na co odpowiedziałem mu, że specjalnie dla niego możemy w ogóle na siebie nie patrzeć, lecz już mi nie odpowiedział. Stałem więc przy ścianie, próbując patrzeć gdziekolwiek, byleby nie na Syriusza. Nie wiem, ile upłynęło czasu, zanim wreszcie się do siebie odezwaliśmy, ale twój tata wypominał mi potem, że siedział przed drzwiami dobrą godzinę nim w końcu coś usłyszał. Na szczęście obyło się bez rękoczynów i nikt nie wylądował w Skrzydle, a my z Łapą dopiero po tej rozmowie zaczęliśmy w stu procentach poważnie traktować nasz związek. Wtedy też miejsce miała pewna nieprzyjemna sytuacja, w której główną rolę odgrywał niestety Snape. Mianowicie pewnego razu pokłócił się z twoją mamą i (umyślnie, lub nie, tego się nie dowiemy) nazwał ją szlamą. W jej obronie stanął wtedy James i, jak nam później opowiadała, to właśnie wtedy przestała go tak bardzo nienawidzić.
Na siódmym roku coś zaczęło dziać się pomiędzy Jamesem, a Lily. Mam na myśli to, że zaczęli inaczej zachowywać się wobec siebie. Rogacz przestał co trzy minuty rzucać w jej stronę tekstami typu ,,Ej, Evans, umówisz się ze mną?!", a ona zaczęła normalnie z nim rozmawiać, co wszystkich zdziwiło. Ale i tak największym postępem było, kiedy twój tata zaprosił twoją mamę na bal Bożonarodzeniowy, a ona się zgodziła. Po Nowym Roku już ze sobą chodzili, więc do końca szkoły, jak i po niej trzymaliśmy się w czwórkę. Kiedy wielkimi krokami zbliżały się egzaminy postanowiliśmy dać sobie spokój z żartami, przynajmniej na jakiś czas.
Ostatni kawał, który udało nam się zrobić zaplanowaliśmy na kolację pożegnalną w Wielkiej Sali. W sumie nie był to do końca kawał, a bardziej pożegnanie. Pokaz fajerwerków wyszedł nam lepiej, niż cokolwiek innego. Pod koniec już nawet nauczyciele nam klaskali i, nigdy by ci tego nie przyznała, ale w pewnym momencie przyuważyłem, jak profesor McGonagall ukradkiem wyciera oczy.
Potem w pociągu obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie zostawimy i zawsze będziemy razem. Niestety trochę nie wyszło...

Kiedy zakończył opowieść spostrzegł, że Harry przysnął skulony na pościeli, ściskając w ręce swoją różdżkę. Uśmiechnął się tylko, wstał i nakrył chłopca kocem, po czym odwrócił się w kierunku drzwi. Serce zabiło mu nienaturalnie mocno, gdy zobaczył, że w progu stoi Łapa, oparty o futrynę z rękami założonymi na piersi i huncwockim uśmieszkiem.

- Ty naprawdę chcesz mnie doprowadzić do zawału - odezwał się Remus, podchodząc do męża. - Długo tu stoisz?

- Przyszedłem powiedzieć, że kolacja gotowa, ale jak usłyszałem, że opowiadasz i zobaczyłem, jak Bambi siedzi zasłuchany, to stwierdziłem, że nie będę wam przerywać.

Łapa oderwał się od ściany i podszedł do męża. Oplótł go ramionami, wtulając twarz w jego ramię.

- Naprawdę widziałeś, jak Minnie płacze?

- Naprawdę. A kiedy zauważyła, że na nią patrzę, to tylko uśmiechnęła się do mnie lekko i odwróciła wzrok.

Stali chwilę w przyjemnej ciszy, chłonąc nawzajem swoją bliskość.

- Brakuje mi tych czasów - przyznał brunet melancholijnym tonem.

- Mi też - przyznał Lunatyk, zatapiając twarz we włosach starszego. - Mi też.

___

Chwila na wspomnienia. Może nie do końca niezbędna, lecz czułam jakąś wewnętrzną potrzebę napisania tego.

Mam nadzieję, że się podobało!

Do następnego x

Zaćmienie {Wolfstar}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz