✯24✯

1.2K 133 54
                                    

Urodziny to dzień, który przeważnie spędza się z rodziną, przyjaciółmi, otoczonym prezentami i górą smakołyków, na której szczycie stoi cudowny tort ze świeczkami.

Niestety czwarte urodziny Harry'ego nie przebiegły do końca tak, jak wszyscy planowali.

Od dłuższego czasu (jakichś paru miesięcy) mężczyźni zauważali (Remus zauważył, o czym poinformował Łapę) u malca pewne roztargnienie, dokładnie tak, jakby miał problemy ze wzrokiem - mrużył nienaturalnie oczy, kiedy chciał czegoś dojrzeć, książeczki i zabawki przysuwał o parę centymetrów zbyt blisko twarzy, często się potykał i wpadał na różne rzeczy.

Para jednogłośnie zadecydowała, że należy wybrać się z nim do specjalisty. Syriusz najpierw proponował aby udali się do uzdrowiciela, który specjalizował się w problemach ze wzrokiem, lecz szatyn uparł się, aby poszli do najzwyklejszego okulisty.

Lunatykowi udało się umówić wizytę dopiero na trzydziestego pierwszego lipca na godzinę dwunastą.

Pierwotnie mieli pojechać do przychodni mugolskim autobusem, aby przypadkiem nie rzucić się w oczy jakiemuś przechodniemu aportując się, lecz tego akurat dnia Harry wymyślił sobie, że będzie spać aż do dziesiątej (gdzie nigdy nie śpi dłużej niż do ósmej trzydzieści) i para po prostu nie zdążyła wybrać się na autobus, przez co zostali zmuszeni do skorzystania z motocykla Łapy. Remus był mocno sceptyczny, kiedy brunet to zaproponował - tłumaczył mu, że jest spore prawdopodobieństwo, iż zostaną zauważeni w powietrzu, lub już lądując, przekonywał, że jeśli pojadą następnym autobusem, to też nie będzie źle, bo spóźnią się tylko parę minut, a u tego okulisty i tak zawsze jest poślizg. Niestety Syriusz nie dał się przekonać takim gadaniem i równo dwadzieścia po jedenastej wpakował pozostałą dwójkę na swoją Bestię. Lunatyk, jak to miał w zwyczaju, chwycił się kurczowo jego kurtki i wtulił w jego plecy, zaciskając mocno powieki, natomiast Harry śmiał się i klaskał przez cały moment wznoszenia się w powietrze.

W gruncie rzeczy podróż przebiegła spokojnie - mieli nadzieję, że nikt nie widział ich, szybujących po niebie, ani lekko osiadających na oddalonej o niecały kilometr polanie. Szatyn zszedł z motoru, narzekając i wyklinając na Blacka, jak to on nieuważnie i nieostrożnie kieruje pojazdem. Zapewniał sam siebie, że więcej nie da się wsadzić na to ustrojstwo choćby siłą. Łapa uśmiechnął się tylko i przyznał sobie w duchu: jakoś musimy wrócić.

Przychodnia była niewielka. Główne pomieszczenie, w którym znajdowała się recepcja, biło odcieniem sterylnej bieli i śmierdziało alkoholem. Mężczyźni przekroczyli próg, ledwo co powstrzymując się od zatkania nosa przed tym nieprzyjemnym zapachem. Remus podszedł do biurka recepcjonistki, za którym siedziała młoda blondynka.

— Dzień dobry — odezwał się, a ta podniosła wzrok, skupiając na nim całą swoją uwagę. - My do doktora Martina na dwunastą.

— Musicie państwo poczekać chwilkę, doktor Martin właśnie ma pacjenta — odpowiedziała i obdarzyła go miłym uśmiechem, na powrót zajmując się przerwaną czynnością.

Małżeństwo zasiadło na plastikowych krzesełkach, ustawionych pod ścianą, a Harry od razu ruszył do stolika dla dzieci, na którym znajdowało się parę zabawek. Siedzieli w ciszy jakieś pięć minut, zanim Łapa nie oparł głowy na ramieniu szatyna, przymykając oczy, i westchnął głęboko.

— Zmęczony? — spytał półszeptem Lunatyk, jednocześnie pozwalając, aby jego ręka objęła bruneta w pasie, przysuwając go bardziej do siebie.

— Mało dzisiaj spałem — przyznał znaczącym tonem, od którego na policzki Remusa wstąpił rumieniec, a przez myśl przebiegły wspomnienia z nocy. 

Zaćmienie {Wolfstar}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz