Rozdział 72

66 15 0
                                    

- Stój, kurwa. – przybyszem okazał się facet z miotaczem ognia, który wszedł do schroniska, będąc cały czas na celowniku Mike. – Stój. – chłopak powtórzył, a nieznajomy złapał go za rękę z bronią i ją wykręcił. – A! Co jest... - wypuścił pistolet z ręki, poddając się. - Dobra, wygrałeś, tylko bez nerwów, staruszku... - przyjaciele zaczęli się wycofywać.

- Niech się wszyscy wreszcie uspokoją. A teraz przejdźcie tam. No dalej, już. – polecił mężczyzna, trzymając nadal miotacz ognia w rękach. Jego twarz szpecił liczne blizny. Pokazał im, gdzie mają iść zdenerwowany kiedy zamknął drzwi. – Dajcie powiedzieć, po co tu przyszedłem. – zaczął iść szybko, tak, że Mike i Chris musieli wręcz biec żeby ich nie dogonił. – Jestem tutaj, żeby wam powiedzieć, z czym się na tym górze mierzycie. – powiedział do zgromadzonych w salonie. – Nie powinniście byli tu wracać. – powiedział stojąc przodem do kominka. – Po co to zrobiliście po tym, co się stało w zeszłym roku? – położył na podłodze swój worek, w którym trzymał swoje rzeczy.

- Chodzi ci o Hannah i Beth? – zapytała Ashley.

- Właśnie, skąd wiesz, jeśli nie jesteś zamieszany... - powiedział Chris.

- Albo odpowiedzialny... - dodała Sam.

- Dajcie sobie na wstrzymanie. – odwrócił się w ich stronę. – Nie podoba mi się to, że kręcicie się tutaj po mojej górze.

- Twojej górze? – powtórzył sarkastycznie Mike. – No, ciekawe, co by na to powiedzieli Washingtonowie. – nieznajomy zaczął się śmiać.

- Rzeczywiście, góra nie należy do mnie, to prawda. Do Washingtonów niestety też nie. Bo, widzicie, ta góra należy do wendigo. – po zgromadzonych rozszedł się szmer niedowierzania.

- Kogo?

- Ty, o czym on mówi?

- Co to jest wendigo?

- Dajcie mu mówić.

- Chyba nie ma innej opcji.

- Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać. Możecie mi wierzyć lub nie, mam to gdzieś. Chce, żebyście wiedzieli. Od dawna mi to ciąży...

- I co? Mówiłem! Jest winny. Ma coś na sumieniu! – oznajmił Mike.

- Cii! Zamknij się, Mike! – uciszyła go Sam.

- Widzicie... W tych górach... czai się przerażające zło. Okrutny duch wendigo zostaje uwolniony, ilekroć ktoś w tych lasach popełnia akt kanibalizmu.

- O kurde. – chłopak przypomniał sobie Jess, kiedy coś wyciągnęło ją z chaty przez okno w drzwiach oraz wtedy kiedy celował do czegoś w kopalni, albo idąc coś przebiegło po suficie. Uświadomił sobie teraz, że to musiało być wendigo.

- Musicie znaleźć jakieś bezpieczne miejsce.

- Piwnica chyba się nada. – zaproponowała Sam.

- Ok. Zejdźcie tam, szybko. Wszyscy. I czekajcie.

- Co? Czemu? Jak długo? – chciał wiedzieć.

- Do świtu... - oznajmiła Emily.

- Ludzie... Zostawiłem Josha, gdy usłyszałem krzyk Em...

- Gdzie niby został? – zapytał się nieznajomy.

- W szopie...

- To już po nim. Nie żyje.

- Nie... to niemożliwe... - zaprzeczył niepewnie Chris. – Przed chwilą z nim byliśmy.

- Tu wszystko zmienia się w mgnieniu oka.

- Nie. Nie pozwolę, żeby coś jeszcze mu się stało.

- Coś jeszcze? O czym ty mówisz?

- Yyy...

- Chris, cicho.

- Uderzyłem go. – przyznał się. – Myśleliśmy, że zabił Jess... Dałem mu się sprowokować i... walnąłem go w głowę.

- Chris! – krzyknęła Sam.

- Może sobie zasłużył.

- Nieważne, nie możemy go tak zostawić.

- No to pójdę z tobą. – odezwał się facet z miotaczem.

- Nie potrzebuję pomocy.

- Zginiesz, jeśli pójdziesz sam. – nastała krótka chwila ciszy.

- Niech będzie. – zgodził się.

- Reszta z was – do piwnicy, szybko. I bez brawury. Macie nie wychodzić, póki nie wrócimy. – podszedł do Chrisa, tak blisko, że jego twarz i chłopaka dzieliły centymetry. –Widzę, że kompletnie nie rozumiesz powagi sytuacji.

- A jednak idę po Josha, nieprawdaż?

- Nie, to ja idę po Josha. Ty masz mi tylko pomagać. Rozumiemy się?

- Ta... chyba tak...

- Po prostu musisz iść za mną. I robić wszystko, co ci każę. – zaczęli kierować się w stronę wyjścia. Przed drzwiami mężczyzna zdjął sobie z pleców strzelbę i podał chłopakowi. – Pamiętaj, tym końcem w stronę tego, co chcesz zabić.

- Człowieku, przecież umiem strzelać, tak?

- Nie, nie umiesz.

- Tak? A skąd wiesz?

- Zaufaj mi. Wiem. – otworzył drzwi. Obok Chrisa pojawiła się Ashley.

- Hej... uważaj na siebie. – powiedziała, podeszła i go pocałowała.

I CO BY BYŁO GDYBY...


Until DawnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz