Rozdział 5

343 32 3
                                    

1.MOMENTO MORI

DZIESIĘĆ GODZIN DO ŚWITU

Sam stała przed znakiem powitalnym Blackwood Pines zaniepokojona całą tą sytuacją. Wokół ciemność tylko ona. Tak się jej zdawało, bo tak naprawdę z 10 metrów za nią stała jakaś postać trzymająca w ręce maczetę. Szła z plecakiem na plecach przed siebie. Powoli otworzyła furtkę. Sam była przyjaciółką Hannah. Tamtego wieczoru chciała ją ostrzec, niestety się jej nie udało. Zawsze była sumienna, taktowna, ale też i bardzo śmiała. Dlatego ruszyła do przodu. Nagle z tyłu usłyszała różne dźwięki.

- Halo? Jest tam ktoś? – był tam ktoś, ale ten ktoś widocznie nie chciał być zauważony prze tą dziewczynę.

Sam szła właśnie ścieżką do stacji kolejki linowej była 21:02. Kolejką zamierzała przejechać na Górę Washingtonów, na której stało ich schronisko. Podążała przed siebie, aż natrafiła na bramę. Chciała ją już otworzyć kiedy zauważyła przyczepiony do niej list.

Bramę szlag trafił, przejdź górą

- Chris"

- Serio? – spytała siebie z irytacją. – Ach. Cholera. – westchnęła. Spróbowała jeszcze potrząsnąć bramą, ale nic to nie dało.

Podeszła do muru, miała do wyboru wspinać się ostrożnie lub szybko. Nie miała zamiaru od razu zrobić sobie krzywdy, więc postanowiła się wspinać ostrożnie. Czy to była słuszna decyzja i co by było gdyby... Złapała się ręką szybko jednego kamienia, następnie drugiego. Mogła teraz skoczyć lub dalej się wspinać. Nadal wolała być ostrożna, więc wspinała się dalej, ale czy dobrze zrobiła i co by było gdyby... Wyciągnęła rękę, postawił stopę na wystawającym kamieniu, odepchnęła się nogą i już stał na murze. Zeskoczyła. Ktoś ją nadal bacznie obserwował, nie spuszczał jej z wzroku nawet na chwilę. Ruszyła do przodu. Naprzeciwko niej wybiegła mała, ruda wiewiórka.

- Ooo... Cześć malutka! – uśmiechnęła się Sam, kucnęła – Głodna? Tak? – wyciągnęła rękę z jedzeniem na ręce, nie ruszając się by nie spłoszyć wiewiórki. -... słodziak. – wiewiórka podbiegła, chwyciła orzeszki w łapki i popędziła w krzaki. Sam podniosła się i ruszyła przed siebie.

Teraz drogę oświetlały jej pojedyncze latarnie, a nad jej głową co chwila przelatywały czarne ptaszyska. Nagle przed sobą zobaczyła kamień z miedzianą tabliczką, na której było co napisane.

- Wypas. –Roześmiała się, uklękła i zaczęła czytać.

RDZENNI MIESZKAŃCY I MOTYLE PRZEPOWIEDNIE

Plemiona zamieszkujące niegdyś te góry wierzyły, że motyle są nośnikami snów i wizji dotyczących zdarzeń, mogących wystąpić w przyszłości. Od koloru motyla zależał według nich rodzaj niesionej przepowiedni.

ŚMIERĆ: Czarne motyle przepowiadały śmierć śniącego.

GROŹBA: Czerwone motyle przestrzegały przed niebezpieczeństwem.

STRATA: Brązowe motyle przepowiadały tragedię przyjaciół.

POMOC: Żółte motyle zsyłały wizję mające pomagać i prowadzić.

FORTUNA: Białe motyle zsyłały sny o szczęściu i pomyślności."

Po przeczytaniu zauważyła, że na ziemi coś leży. Drewniane coś w żółte wzory. Podniosła to odwróciła i zajrzała do niego. Wyświetlił jej się krótki film, na którym kruk podleciał i usiadł na ściętym pniu drzewa, a za drugim, tym razem całym pniem chował się Mike. Co to mogło oznaczać? Czy to ma związek z napisem na kamieniu? Te pytania i mnóstwo innych kłębiło się w głowie Sam.

Gdy się rozejrzała, zobaczyła światło zza drzew. Od razu szybciej ruszyła w tamtą stronę. Po chwili szła już po znanym jej dobrze terenie. Stacja kolejki linowej, która prowadziła na Górę Washingtonów była cała ośnieżona, a z dachu zwisywały sople lodowe. Czy reszta jej przyjaciół już tam była? Zanim to sprawdziła podeszła do mapy stojącej tak, z 10 metrów od stacji.

Po podejściu zauważyła, że został ona wymazana czerwoną farbą. Było tam napisane „ The past is beyond our control", czyli „ Przeszłość jest poza kontrolą"

- Wow! Graffiti, aż tutaj? – zdziwiła się i od razu zmierzyła ku drzwiom. - Chris?... Jesteś tu?- miała nadzieję, że usłyszy głos kolegi. Złapała za klamkę, przekręciła ją i szarpnęła drzwi. Okazało się , że były zamknięte.

Po nie udanej próbie otworzeni drzwi, chciała zobaczyć, czy kogoś nie ma w pobliżu. Po przejściu raptem 3 metrów, zobaczyła plecak Chris'a na ławce.

- Torba jest tutaj, a ty?- spytała się cicho- Chyba nie w środku, co? – tym razem krzyknęła, a z krzaków coś lub ktoś cały czas się jej przypatrywał. Nagle telefon zaczął buczeć. Ktoś dzwonił. – No proszę, co my tu mamy... - mruknęła do siebie Sam. Była sama, więc mogła trochę pomyszkoweć w torbie kolegi lub po prostu ją zamknąć. Po chwili wahania, jednak pokusa wzięła górę, a dziewczyna złapała za telefon by sprawdzić kto dzwoni. Czy jej decyzja była słuszna i co by było gdyby... Spojrzała na ekran.

- Acha... - powiedziała zadowolona– Patrzcie, kto to... - mówiła do siebie, a za jej plecami ktoś stał. Kto to mógł być....?

I co by było gdyby...

Until DawnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz