Rozdział 48

96 17 0
                                    

- A co z tą wierzą przeciwpożarową? Tą z mapy? - zawołała.

- No... jest to jakieś wyjście.

- Może jest tam radio, telefon albo coś. W sumie powinno być, nie?

- Pewnie tak. – stwierdził.

- Matt. Musimy dostać się do tego radio. – wrzasnęła.

Chłopak mógł się nie zgodzić, ale znał Emily zbyt dobrze, by ryzykować jej złość.

- Możemy spróbować wezwać pomoc przez radio. Ktoś na pewno będzie w stanie odebrać.

- O, proszę. Ktoś tu zaczyna powoli łapać zasady. – droczyła się.

- Co? Jakie zasady? – powiedział zaskoczony.

- Zasada pierwsza: „Emily ma zawsze rację". Zasada druga: „Nic innego się nie liczy, bo to Emily ma rację".

- Aha. – mruknął, a dziewczyna zostawiła go szukając rozwiązań.

- O! Czekaj! – krzyknął, gdy do niej dołączył. Zaczęła się siłować z czymś głośno stękając. Próbowała zsunąć drabinę, by mogli po niej zejść.

- Co tam robisz ślicznotko? – zaśmiał się klękając na jedno kolano.

- Wydostaje nas stąd panie Pusty Łebie. – wdrapała się na jego nogę i teraz już z łatwością drabina zjechała w dół.

Zaczęła schodzić w dół i stanęła na metalowej, wąskiej półce.

- Proszę co się nawinęło. Idziesz ze mną, koleżko. –Matt zaczął schodzić do dziewczyny. – No i rewelacja. Złaź na dół, możemy spokojnie przejść tędy w stronę wieży!- zaczęli iść bokiem, plecami do ściany. Nagle Emily poślizgnęła się i przechylił do przodu z krzykiem. Na szczęście w ostatniej chwili Matt złapał ją za rękę dzięki czemu, uniknęła ona upadku z wysokości.

-W porządku? – spytał, cofając się z nią.

- Tak... dzięki... Wiesz co, może ty idź pierwszy. Żeby mnie chronić. – powiedziała wystraszona puszczając go przodem. – Ok... Ok.. pomału. – znów szli po wąskiej półce.

- Ok... Dobra... Już... prawie... prawie... - sapał.

- O mój Boże... Chyba zaraz zemdleje.

- Nie patrz w dół. – powiedział wchodząc już na kładkę. – Ok... Ok...

- Ja cię kręcę, dobrze, że już po wszystkim.

- Święte słowa. – gdy zaszli z kładki stali już na normalnym gruncie, zmierzając ku lasowi. Po chwili chłopak znalazł totem.

Był to totem pomocy, w którym wizja pokazywała jak Emily wręcza coś Matt 'owi.

- A co, jeśli nie zadziała?

-Co?

- No radio.

- Zadziała. – upewnił ją bez przekonania.

- Ale... jeśli nie zadziała... to co zrobimy? – krzyknęła.

- Może... możemy po prostu zejść sami. – powiedział idąc za nią pod górę.

- Zejść? Skąd?

- Z tej góry.

- Żartujesz sobie? – parsknęła.

- Co za problem? Przecież nie unosi się w powietrzu.

- Równie dobrze by mogła. Przecież jest ciemno! – prychnęła.

- Spoko, może nie będziemy musieli.

- Myślisz, że ten psychopata nam odpuści i po prostu sobie pójdzie? – zapytała z pretensją.

-Zaraz... A może powinniśmy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, trochę przeczekać. Na pewno łatwiej będzie coś zadziałać jutro rano.

- Może i tak. Byle nie w schronisku. On się właśnie tego spodziewa. – powiedziała, gdy przechodzili przez mostek.

Stanęli na rozwidleniu dróg. Emily chciała iść w prawo, ale Matt stwierdził, że sprawdzi jeszcze tą dróżkę w lewo. Na końcu niej stała chatka, a pomiędzy deskami w podłodze, chłopak coś dostrzegł. Schylił się i podniósł telefon Beth, schował go do kieszeni. Wrócili się do poprzedniej ścieżki.

Po chwili podniósł jeszcze totem pomyślności. Wizja przedstawiała Chrisa uciekającego przed czymś i wpadającego w ostatniej chwili do schroniska, w którym był Ash.

Ruszyli dalej Stanęli teraz na urwisku. Chłopak zauważył połamaną tabliczkę z napisem „Niebezpieczeństwo".

- Bądź teraz podwójnie ostrożna, Em. – ostrzegł ją.

- Tak jest, Matt. Jeśli mam coś do powiedzenia, wolałabym nie kończyć tego uroczego wieczoru spadnięciem w przepaść. – westchnął.

Zaczęli się wycofywać, kiedy usłyszeli przerażający wrzask.

- Matt! Co to? – krzyknęła przerażona.

- Nie wiem...! – szepnął.

Z lasu wyszły jelenie... cała masa jeleni.

- Jezu! Kurwa! – wrzasnęła.

- Oż kurde... - zaczęli iść do tyłu w stronę przepaści...

I CO BY BYŁO GDYBY...

Until DawnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz