Nigdy nie chciałam brać udziału w Eliminacjach i nigdy nie marzyłam żeby wyjść za księcia. Jedyne czego pragnęłam to prawdziwej miłości, którą już miałam...
*Na podstawie serii SELEKCJA Kiery Cass*
Pozostały już tylko dwadzieścia dwie dziewczyny. Rafaela i Pepita pojechały do domów na własne życzenie. Rafaela po prostu nie pasowała do reszty, a Pepita tak bardzio tęskniła za domem, że zdecydowała się wyjechać. Ostatnio nawet przy śniadaniu płakała z tęsknoty za rodziną. Federico odprowadził ją do pokoju cały czas gładząc po ramieniu. Nie żałował, że jest o dwie kandydatki mniej i postanowił skupić się na pozostałych w tym na mnie. Oboje jednak wiedzieliśmy, że byłby głupcem, oddając mi całe serce w sytuacji, kiedy ja nie byłam pewna, co czuję. -Jak się dzisiaj miewasz?- zapytał -Świetnie. Nie powinieneś pracować? -Przewodniczący Komisji Infrastruktury zachorował, więc spotkanie zostało przełożone. Całe popołudnie jestem wolny- Jego oczy lśniły- Co masz ochotę robić?- zapytał, podając mi ramię -Wszystko jedno, w pałacu jest jeszcze tyle rzeczy, których nie widziłam. Macie tu konie, prawda? I własne kino. Jeszcze mi go nie pokazywałeś. -Chodźmy coś obejrzeć, przyda nam się chwila relaksu. Jakie filmy lubisz?- zapytał, kiedy skierowaliśmy się w stronę schodów prowadzących do kina -Szerze mówiąc nie wiem. Nie miałam zbytnio okazji oglądać filmów. Ale lubię romanse, no i komedie. -Romanse, tak?- uniósł brwi, jakby pomyślał coś złośliwego. Musiałam się roześmiać. Skręciliśmy za róg korytarza pogrążeni w rozmowie. Kiedy się zbliżaliśmy, gwardziści cofali się pod ścianę i salutowali - w samym tym korytarzu musiało stać ich z dwunastu. Przywykłam już do nich i nawet w takiej liczbie nie odrywali moich myśli od Federica. Zatrzymałam się jednak, słysząc, jak jeden z nich westchnął głośno. Oboje z Fede odwróciliśmy się. Zobaczyłam Diega i także westchnęłam ze zdumienia.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Kilka tygodni temu słyszałam, jak jeden z zarządców pałacowych mówił coś o trwającym poborze do wojska. Pomyślałam wtedy o Diego i zastanawiałam się, co się z nim dzieje, ale ponieważ byłam wtedy spóźniona na lekcje Jackie, nie miałam czasu się tym przejmować. Czyli jednak został powołany do wojska i ze wszystkich możliwych miejsc trafił właśnie tutaj. Federico zauważył, że coś się dzieje. -Ludmi, znasz tego młodego człowieka? Minął już ponad miesiąc, odkąd po raz ostatni widziałam Diega, ale łączyły mnie z nim lata wspólnych przeżyć i wciąż pojawiał się w moich snach. Rozpoznałabym go wszędzie. Wydawał się troche masywniejszy, jakby wreszcie mógł jeść do syta i przy tym dużo ćwiczył. Trochę ściął też włosy. Poza tym przywykłam widzieć go w wytartych ciuchach ze sklepów z używaną odzieżą, zaś teraz miał na sobie elegancki, idealnie dopasowany mundur gwardii pałacowej. Wydawał mi się jednocześnie obcy i znajomy. Tak wiele rzeczy było w nim dziwnych, ale te oczy...to były oczy mojego Diega. Zauważyłam odznakę z nazwiskiem na jego piersi: Gwardzista Dominguez -Tak, gwardzista Dominguez pochodzi z mojego miasta- uśmiechnęłam się do Fede Nie miałam wątpliwości, że Diego słyszał, jak się śmiejemy, idąc korytarzem, i zauważył, że nadal trzymam księcia pod ramię. Niech sobie myśli, co chce. Nie zamierzam się tym przejmować. Federico sprawiał wrażenie autentycznie uradowanego. -Kto by pomyślał! Witamy, gwardzisto. Musicie się cieszyć, że znowu widzicie waszą kandydatkę!- Federico wyciągnął rękę, a Diego bez wahania ją uścisnął. Z twarzy Diega nie mogłam nic odczytać. -Tak, wasza wysokość. Bardzo się cieszę. Co to miało znaczyć? -Jestem pewien, że jej kibicujecie- ciągnął Fede, mrugając do mnie -Oczywiście, wasza wysokość -To doskonale. Skoro Ludmi pochodzi z waszego rodzinnego miasta, nie potrafię sobie wyobrazić dla niej lepszej opieki. Dopilnuję, żebyście zostali przydzieleni do jej ochrony. Ta dziewczyna nie zgadza się, żeby nocowała u niej pokojówka, chociaż starałem się ją przekonać... Diego w końcu się lekko odprężył. -Nie dziwi mnie to, wasza wysokość. Federico uśmiechnął się. -No cóż, nie wątpię, że czeka was pracowity dzień, więc nie będziemy wam dłużej przeszkadzać. Do widzenia panowie- Fede skinął głową gwardzistom i pociągnął mnie dalej. Potrzebowałam całej mojej siły woli, żeby się nie obejrzeć. W ciemnościach w kinie zastanawiałam się, co powinnam zrobić. Kiedy opowiadałam kiedyś Federicowi o Diego, jasno dał mi do zrozumienia, że nie znosiłby kogoś, kto potraktował mnie tak bezdusznie. Czy gdybym powiedziała mu komu kazał sprawować opiekę nade mną, ukarałby go jakoś? Nie mogłam tego całkowicie wykluczyć. Wymyślił cały system pomocy społecznej dla kraju w oparciu o moje opowieści o głodzie. Nie odważyłabym się powiedzieć mu prawdy i nie zamierzam tego zrobić. Mogłam być wściekła na Diega, ale nadal go kochałam i nie zniosłabym, gdyby coś mu się stało. Miotały mną sprzeczne uczucia. Mogłam uciec od Diega, od widoku jego twarzy, od dręczącej świadomości, że on już nie należy do mnie. Ale gdybym wyjechała opuściłabym także Federica, który był moim przyjacielem, a może nawet kimś więcej. Nie mogłam po prostu wyjechać, zresztą jak miałabym się wytłumaczyć przed księciem, nie mówiąc mu o tym, że Diego jest tutaj? Poza tym zostawała jeszcze moja rodzina. Wciąż otrzymywali pieniądze, co prawda w mniejszej kwocie, ale zawsze coś. Blanca napisała mi...że tata obiecał im najlepsze w życiu Boże Narodzenie. Jeśli stąd wyjadę to skąd mam wiedzieć, ile jeszcze pieniędzy przyniesie rodzinie moja przebrzmiała sława? Musieliśmy odłożyć tyle pieniędzy ile się tylko dało. -Nie podobał ci się film, prawda?- zapytał Fede prawie dwie godziny później -Co? -Film. Nie roześmiałaś się ani razu. -Och- Próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek, chociaż jedną scenę, która mogła mi się spodobać. Niczego nie zapamiętałam. - Chyba jestem dzisiaj troszeczkę nieobecna. Przepraszam, że zmarnowałam ci popołudnie. -Ależ skąd.- Fede machnął ręką- Lubię przebywać w twoim towarzystwie, chociaż chyba rzeczywiście powinnaś sję zderzmnąć. Jesteś blada. Skinęłam głową. Zastanawiałam się, czy mogę iść do swojego pokoju i nigdy więcej z niego nie wychodzić.