77.

36 0 0
                                    

*Rose*

Endorfiny wypełniały każdą komórkę jej ciała. Szli właśnie w stronę odprawy, gdy Rose dostrzegła ogromną tablicę z rozkładem lotów. Tylko raz w życiu leciała samolotem i było to bardzo dawno temu. Wciąż nie mogła uwierzyć, że za kilka godzin znajdzie się kilometry nad ziemią. 

- Dzień dobry - przywitała ich młoda kobieta przy stanowisku. Sprawdziła ich bilety, wskazała miejsce, gdzie mogą nadać bagaż i skierowała do kontroli bezpieczeństwa. 

- Jestem strasznie podekscytowana - pisnęła Rose. Alex się tylko zaśmiał. Przeszli bez problemu kontrolę bezpieczeństwa i ruszyli do poczekalni. 

- To niesamowite - stwierdziła dziewczyna, gdy tylko znaleźli się przed oknami, skąd było widać pas startowy i kilka samolotów. 

- Robi wrażenie, nie? - Alex wsunął telefon do kieszeni i dodał - To będą najlepsze wakacje życia. 

- Nie mogę się doczekać -westchnęła Rose, po czym z większą powagą spojrzała na przyjaciela - Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie. Zobacz... nikogo innego tu nie ma. Tylko ty zawsze tu jesteś. 

Prescott pokręci głową, ale po chwili wskazał coś na niebie. 

- Zobacz, będzie pewnie lądował. 

- Zostawiłem list Scottowi - dodał. Rose nie zareagowała od razu. Minęły minuty w ciszy, gdy powiedziała:

- Ojciec bardzo się zdenerwuje. Zawsze chce mnie kontrolować.

- Bo się o ciebie martwi - wyjaśnił Alex.

- Jestem z tobą - Rose chwyciła dłoń przyjaciela - Nic mi się nie stanie.

Alex zacisnął wargi, jakby się powstrzymywał przed wypowiedzeniem kolejnych słów. 

- Poza tym... panicznie boję się latać - dodała Rose. 

Oboje wybuchnęli głośno śmiechem, przykuwając zaciekawione spojrzenia innych podróżujących. 

*Oliver*

W tej chwili równie dobrze mógłby mieć gwóźdź wbity w czaszkę albo młotek, albo cokolwiek... Obraz, który miał przed oczami rozmazał się na chwilę. 

- Dean Archibald? - zwróciła się do niego rudowłosa stewardesa - To chyba twoje - podała mu złożoną kartkę. 

Super, z tego wszystkie prawie zgubił jedyny bilet ucieczki. 

- Bramka do Nowego Jorku znajduje się po tamtej stronie - z uśmiechem wskazała mu prawą stronę. Kiwnął głową w podziękowaniu i przeszedł do poczekalni. Usiadł na niewygodnym, plastikowym krześle. Wspomnienia zalewały go niczym film. Przetarł dłonią szczękę. Nikt nie może się o nas dowiedzieć...

Podniósł głowę akurat w momencie, gdy jakaś starsza para tuliła się do siebie w drodze do wyjścia. Pewnie mieli już wnuki. Czy on i Rose też wyglądaliby tak samo za kilkadziesiąt lat? 

Oliver zaczął analizować ostatnie miesiące. Od pierwszego pocałunku... przez wspólne śniadanie... przez każdą kłótnię, złość... do każdej zgody... do jednomyślności... do... tego okropnego czynu. 

Wyciągnął telefon i otworzył nową wiadomość. Może powinien zadzwonić? Ale co miał powiedzieć? Przecież wszystko napisał w liście. Otworzył galerię ze zdjęciami i natrafił na te sprzed kilku dni. 

- Co ja najlepszego wyrabiam... - szepnął. Wybrał numer Rose i rozpoczął połączenie. W tym samym momencie do jego uszu pośród różnych dźwięków dotarł znajomy śmiech. Wstał, zabrał swój bagaż i ruszył jego śladem. Rozłączył się i wsunął telefon do kieszeni. 

- Dean, prawda... - drogę zastąpiła mu widziana wcześniej stewardesa. Ponad jej ramieniem ujrzał dwoje roześmianych młodych ludzi. I choćby na lotnisku było milion osób i tak by ich rozpoznał. Wysoka szatynka z włosami związanymi w koński ogon i czarnowłosy chłopak z ciemnym zarostem. Poczuł się, jakby ktoś wyrwał mu serce. 

- Dean, wszystko w porządku? Jesteś strasznie blady - kontynuowała stewardesa. 

- Lot Portland - Vancouver liniami Air Canada, prosimy o podejście do bramek - rozbrzmiało ogłoszenie z głośników. Rose pisnęła i rzuciła się Alexowi na szyję. Oliver wstrzymał oddech. Nadal obserwował ich, gdy podeszli do bramek. Widział ich, gdy skierowali się w stronę przejścia na płytę lotniska. Z każdym ich krokiem umierała część jego duszy. 

*** 

- Lot Portland - NY, prosimy o podejście do bramek. Ostatnie wezwanie - rozbrzmiało ogłoszenie z głośników. Oliver stał dwa metry od bramki, nie wiedząc, dokąd ma iść. 

- Leci pan? - zapytała starsza pani przy stanowisku. Pokręcił głową i obrócił się na pięcie. Rzucił się biegiem w stronę biura obsługi pasażerów. Przepchał się przez tłum niezadowolonych ludzi.

- Vancouver... lot do Vancouver... - wysapał przy stanowisku nr 3. 

- Kolejka jest, stary! - krzyknął ktoś za nim. 

- Muszę dostać się do Vancouver... - powiedział błagalnym głosem do kobiety przed komputerem. 

- Bardzo mi przykro, proszę pana. Ale dzisiejszy lot, był ostatnim - odparła.

- A jutro? - spytał.

- Jutro leci tylko samolot do Toronto... Ale miejsc już nie ma... Najwcześniejszy wolny termin to... dopiero za 5 tygodni - oznajmiła. 5 tygodni?! Tyle nie mógł czekać. Odepchnął się od lady i wbił wzrok w szklany sufit. To nie mogło dziać się naprawdę. 

Jeśli teraz zamknę oczy, to obudzę się w domu w Portland. Wszystko będzie takie, jak dawniej - pomyślał. 

***

Gdy otworzył oczy, słońce dopiero pojawiło się nad horyzontem. Przespał prawie 24h. Przeciągnął się na łóżku. Zanurzył głowę w poduszce. Jak przez mgłę pamiętał przyjazd do Kwatery. Zaskoczone spojrzenia członków sfory, troska w głosie mamy... 

Poczuł, że zaraz zwymiotuje. Wbiegł do łazienki. Oparł czoło o chłodne kafelki. Musiał wziąć lodowaty prysznic. Odkręcił kurek z wodą i zaczął ściągać z siebie koszulkę. Gdy tylko spojrzał w lustro, zaatakowały go kolejne wspomnienia...

- Gapisz się na mnie - zauważył, stojąc przed lustrem. Rose westchnęła przeciągle i objęła go od tyłu. 

- Co tam? - szepnął, gdy wtuliła się w jego plecy. Ścisnął jej ręce, wpatrując się w ich wspólne odbicie.

- Rose - wymówił jej imię. Uśmiechnęła się i pocałowała go w prawą łopatkę. Przymknął oczy. [...]

- Rusz się! - syknęła. Uśmiechnął się i zaczął wkładać ubrania. Pościelił łóżko i rozejrzał się dookoła.

- To chyba twoje - powiedział, wydobywając czarny koronkowy top spod łóżka. Wręczył go dziewczynie i korzystając z okazji, przyciągnął do siebie.

- Przestań, zaraz ktoś może tu wejść - oznajmiła cicho. Chłopak nie zważając na protesty, pocałował ją w usta. Raz. Drugi. Trzeci. Położył dłonie na jej talii i lekko popchnął w stronę łóżka, nie przestając całować. Rose odepchnęła go w tym samym momencie, gdy drzwi otwarły się gwałtownie. 

Otrząsnął się z rozmyślań. Działał pod chwilą impulsu. Znalazł w szufladzie niewielki scyzoryk. Rozłożył go, szukając najostrzejszego narzędzia... Wybrał nóż i po chwili wbił go sobie w brzuch. Niezbyt głęboko, ale tak, żeby poczuł. 

- Dean! - nagle usłyszał głośny krzyk za sobą. Jane Archibald podbiegła do niego i próbowała wyrwać mu nóż z ręki. Chłopak nie chciał go wyjąć, by rana nie zaczęła się goić. Chciał cierpieć. Osunął się na zimną podłogę. Ostatnie co słyszał, to cichy płacz matki. 


Hiding in the woodsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz