Pov. Kate
- Nie - powtórzyłam chyba po raz setny do telefonu, który znajdował się między prawym policzkiem, a ramieniem. Jednak gdy podręczniki, które starałam się uporządkować upadły na dywan, stwierdziłam, że to dobry moment na włączenie głośnomówiącego.
- Oj no Kate, nie bądź taka. To nasz ostatni dzień w Sydney, a nawet nie dzień tylko popołudnie - usłyszałam w komentarzu głos Calum'a.
- Cal, ile razy mam ci mówić "nie"? Przypominam ci że ja jutro rano muszę wstać i normalnie funkcjonować na uczelni - furknęłam po raz kolejny, próbując odwoływać się do coraz różniejszych argumentów.
- A ty czasami jutro nie miałaś zaczynać później i dlatego stwierdziłaś, że możesz nas odwieźć?
Przewróciłam oczami, zaciskając szczękę. Na prawdę nie miałam ochoty nigdzie dzisiaj wychodzić. Plan był taki, że wrócę z uczelni, spędzę drugie pół dnia na siedzeniu w podręcznikach, a na koniec ich odwiozę. A fakt, że to są ich ostatnie godziny w Australii nijak mnie nie motywował żeby z powrotem wskoczyć w rurki i szlajać się po mieście. Prawda jest taka że ostatnie kilka dni spędziliśmy całą grupką z tego samego powodu, z którego aktualnie Hood próbuje mnie wyciągnąć z domu. Niejednokrotnie opijając ich wyjazd. Liczyłam, że dzisiaj chłopaki będą zbyt zajęci pakowaniem się i ogarnianiem jakiś niedokończonych spraw. Jednak zapomniałam, że gatunek męski nie ma problemu z pakowaniem ubrań tak jak kobiety.
- Kate nie wywracaj oczami tylko się zbieraj. Nasza tajna ostateczna broń jedzie do ciebie - jego ton głosu zmienił się na pewny siebie, a nawet trochę rozbawiony.
- Nasza tajna ostateczna broń? Calum co ty znowu wymyśliłeś? Znowu zapomniałeś tabletek? - po moim ostatnim pytaniu nastąpiła chwila głuchej ciszy, przez co musiałam spojrzeć na ekran telefonu żeby upewnić się że połączenie nie zostało przerwane. Chwilę później usłyszałam ciche przekleństwo i szmery. - Boże, Cal na prawdę zapomniałeś? - zaczęłam się śmiać.
- Nie, mam je naszykowane, te na dzisiaj i te do spakowania...
- Ale zapomniałeś - powiedziałam rozbawiona, odkładając ostatni podręcznik do szuflady biurka.
W tym samym czasie gdy brunet mówił coś do siebie pod nosem, mama z dołu zawołała mnie, krzycząc, że mam gościa. Przewróciłam oczami domyślając się kto czeka na parterze. Chwyciłam za telefon i zbiegłam z nim po schodach. Przeszłam przez korytarz, aa chwilę później byłam w przedpokoju.
- Serio Cal? - zaczęłam, chwytając telefon, jednocześnie wychodząc z pokoju. - Nasyłasz na mnie swoich przyjaciół? - zapytałam, widząc loczka stojącego w przedpokoju, rozmawiającego z moją mamą.
- Wołałaś mnie? - zapytałam głupio rodzicielki, udając że nie widzę z kim rozmawia i o czym.
- Tak jakby. Przebierz się i wychodzisz - odpowiedziała poważnie, mimo że po jej twarzy błądził delikatny uśmiech. Irwin tylko przyglądał mi się z cwanym uśmieszkiem, mówiącym "wygrałem".
I cóż... O ile z nim mogłabym się kłócić nawet i kilka bitych godzin i koniec końców go przekonać, tak z matką nie mam szans. Ashtona dałabym radę przekonać i mogę się założyć, że wizja spokojnego wieczoru przed laptopem z filmem by mu odpowiadała. Miałby w nosie telefony od chłopaków czy nawet groźby. Tym czasem założyłam ręce na klatce piersiowej, patrząc na mamę z udawanym wyrzutem. Wiedziałam, że chociażbym wybrała najlepsze argumenty, ona nie odpuści i razem z Ashem wyciągnęliby mnie siłą z domu. Nie miałam wyboru.
- A ja mam coś do powiedzenia? - zapytałam, choć bardzo dobrze znałam odpowiedź.
- Nie - loczek prychnął na odpowiedź rodzicielki. - Nie będziesz siedziała kolejnego wieczoru i nocy w książkach. Masz pięć minut, żeby się przebrać i ogarnąć do wyjścia - powiedziała na wpół obojętnie jednocześnie kończąc temat, wychodząc do kuchni. W przedpokoju zapanowała cisza.
CZYTASZ
Will You Help Us?
FanfictionOsiemnastoletnia Katherine i jej najlepsza przyjaciółka Alexandra należą do wolontariatu. Zadanie do którego zostały przydzielone nie należało do normalnych, w końcu miały przez pewien czas pomagać w psychiatryku. Zgodziły się, nie wiedząc do końca...