Tom I ~ Rozdział 5

607 58 95
                                    

W domu Beckerów świeciło się światło, gdy Betsy parkowała samochód na podjeździe. Cała droga od akademii przebiegła im w komfortowej ciszy. Rodzeństwo pochodziło bowiem z tych, którzy niezbyt umieją ze sobą rozmawiać na mniej zobowiązujące tematy jak pogoda czy zainteresowania. Ich rozmowy prędzej można było nazwać sprzeczką dzieci o zabawkę aniżeli wymianą zdań dwójki dorosłych ludzi. Niespecjalnie ich to martwiło, dorastali między sobą, więc taka kolej rzeczy stała się normą. Nie oczekiwał słynnego „jak w szkole?" a ona nie oczekiwała sprawozdania z minionego dnia.

Wysiedli z auta i taką samą niezmąconą niczym ciszę zastali na osiedlu. Większość sąsiadów to byli starsi ludzie, stąd też o każdej imprezie wiedziano z dużym wyprzedzeniem, ale i tak Arrow pamiętał czasy, gdy to w jego poprzednim domu muzyka grała głośniej, niż powinna. Axel miał zamiłowanie do spraszania koleżanek i kolegów pod nieobecność rodziców. Kiedy ostatni raz młodszy brat słyszał głośną muzykę? Czy kiedykolwiek tańczył do jakiegoś utworu?

– Co stoisz jak słup soli? Właź do domu.

Odwrócił się zamyślony na siostrę, która nie czekając na niego, weszła do środka. Jeszcze raz rozejrzał się wkoło, nie rejestrując żadnej anomalii. Jakby żył na końcu świata w ciszy i spokoju. Tego oczekiwał od nich James – bycia pod kloszem. Nie w nos mu było nieposłuszeństwo syna względem jego zakazu co do uczenia się na łowcę. Z każdym dzieckiem radził sobie inaczej, ale radził i to najważniejsze. Arrow zawsze zachowywał się jak karta pułapka: nigdy nie miał pewności, kiedy zgadza się z nim i odpuszcza, a kiedy tylko usypia jego czujność. Przestał pokładać w nim nadzieje, bo był niesubordynowany.

Otwierając drzwi domu, dotarło do niego kilka istotnych rzeczy. Po pierwsze i najważniejsze, kot miauczał gdzieś w głębi. Po drugie mama tego dnia musiała przypalić coś w piecu, bo cuchnęło niesamowicie. Po trzecie Betsy już miała na sobie wełniany blezer, poplamione dresy i niechlujnie spięte klamrą włosy. Obraz nędzy i rozpaczy.

– Czy nikt nie dał temu kotu pić? – spytał, zamykając drzwi i odkładając plecak pod wieszak z ubraniami. – Betsy, to ty go przygarnęłaś.

– Przygarnęłam?! – fuknęła o oktawę za głośno. – Powiedz matce, żeby go nie wpuszczała, gdy ja go wypuszczam!

– Matka ma dobre uszy – powiedziała wspomniana, wychylając się z kuchni w brudnych fartuszku. – Zajmij się kotem. A ty Arrow myj się i siadaj do stołu. Makaron z serem i nawet nie myśl o wybrzydzaniu!

Uniósł dłonie, jakby mierzyła do niego z broni, a to była tylko jej koścista dłoń. Wszyscy domownicy wiedzieli, że Pearl nie była mistrzynią w kuchni, ale chociaż się starała i podawane przez nią jedzenie albo było zamówione, albo robione tyle razy, aż w końcu wyuczyła się receptury na pamięć. Mimo to nie narzekali na posiłki, cieszyli się, że chociaż mają co jeść. Od zmiany statusu trudno się było jednak przestawić na częstsze gotowanie matki niż jedzenie na wynos.

Arrow posłusznie poszedł z plecakiem do swojego pokoju. Ciasnego, ale własnego. Na piętrze mieli miejsce tylko na dwie małe sypialnie – jego i Betsy – oraz znacznie od nich mniejszą łazienkę. Wchodząc do pokoju na lewo, musiał uważać na ostry spad sufitu na dłuższej ścianie naprzeciwko wejścia. Jeszcze bardziej na lewo znajdowało się jedyne okno, pod którym podłużnie stało jednoosobowe łóżko. Biurko znajdowało się na lewo wraz z wiszącymi półkami na książki i drobiazgi. Dwie pomniejsze szafki stały natomiast na prawo: jedna z drzwiami była na ubrania a druga z szufladami na bieliznę i inne dodatki. Wszystko w jego pokoju było utrzymane w kolorach szarości i błękitu, chociaż nie lubił tego drugiego. Kojarzył mu się z ojcem i kolorem oczu, jakim po nim odziedziczył. Nie miał jednak cierpliwości i czasu przemalowywać niebieskich ścian, dlatego cieszył się chociaż z szarej wykładziny i szarej pościeli, którą sam sobie wybrał w sklepie. Była już wyraźnie zniszczona od wielokrotnego prania i zakładania, ale wolał oszczędzać na inne wydatki niż zakup poszewki. Zresztą czuł niejaki sentyment do tej dziury po pierwszym papierosie, gdzie to spadł wciąż gorący żar albo do tej plamy po olejku, która ni jak nie chciała się sprać. Dla Betsy to nie był „olejek do włosów", tylko wyraźnie dawała bratu znać, że z całą pewnością był to felerny „lubrykant dla walikonia". Po trzeciej kłótni przestał dawać jej pożywkę.

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz