Tom I ~ Rozdział 18

424 48 135
                                    

Gabriel z niejakim zaskoczeniem odkrył, że jego pobyt w izolacji minął zdecydowanie za szybko. Święta Bożego Narodzenia i sam Sylwester go ominęły. W miejscu, gdzie tkwił w odosobnieniu, nie dochodziły do niego nawet odgłosy wybuchów. Nikt nie płaszczył się przed nim z powodu tych dwóch wydarzeń. Nikt oprócz Cole'a, który zapowiedział mu, że prezenty czekały na niego w domu. Gabriel wolał niczego nie dostawać, żyło mu się lepiej z myślą, że nie zasługiwał na dobroć.

Trzy tygodnie. Dokładnie drugiego stycznia minęły trzy tygodnie życia z dala od cywilizacji i elektroniki, pod ciągłą obserwacją jego osoby. Był tylko on, książki, leki, badania i rozmowy z lekarzami. Był więc w gruncie rzeczy zupełnie sam. Nigdy nie czuł się tak słaby zdrowotnie, jak podczas tej kuracji i jednocześnie tak zrelaksowany dzięki czterem ścianom, które opuszczał tylko za potrzebą lub na badania. Jego tobołek nie miał dużych rozmiarów, niewiele zabrał ze sobą, bo niewiele mógł zabrać. Oczyszczenie – tak nazywano izolację – wymagało pewnych obostrzeń, których musiał przestrzegać. Jednym z nich był brak kontaktu ze światem zewnętrznym. Nie wiedział więc, czy Becker odpłacił się już jego rodzinie za krzywdę syna ani nie wiedział, czy ma dokąd wracać.

– Gotów? – spytał Cole, stając w progu izolatki Gabriela.

Chłopak siedział wciąż na jednoosobowym łóżku, podpierając plecami ścianę. Tak w zasadzie to nie chciał stąd wychodzić. Faktycznie czuł się lepiej, ale wiedział także, że to wróci. Zawsze wracało. Tęsknił za przyjaciółmi, za rodzeństwem, za rozrzutną mamą i surowym ojcem. Tęsknił za Chandlerem, który rozbrajał wszystkich swoimi tekstami, ale także za ciotkami. Jedyne, za czym nie tęsknił, to budynek zwany domem. Pokój, któremu daleko było do przytulnego azylu. Ta klitka w ośrodku zapewniała więcej zawartości Gabriela – jego życia, planów i hobby – niż pokój w domu rodzinnym. Teraz co prawda wszystkie jego rzeczy zostały spakowane do plecaka, niektóre wyrzucone bezpowrotnie, ale wciąż w powietrzu unosił się zapach Gabriela. Czuł się tu bezpiecznie, co niejako było zrozumiałe, skoro w rogu pomieszczenia znajdowała się kamerka, a każde jego odstępstwo od normy momentalnie było sprowadzane do parteru lekami i sesjami.

– Gabriel, powinienem cię na coś przygotować – zaczął Cole, zamykając za chłopakiem drzwi izolatki. Ruszyli ramię w ramię długim korytarzem, aby następnie zjechać windą na parking podziemny. – Wszyscy byli bardzo podekscytowani twoim powrotem, więc zorganizowano małe, naprawdę małe, przyjęcie powitalne.

Gabriel momentalnie poczuł, jak wraz z ciągnącą w dół windą, spada cała jego odwaga. Zdecydowanie nie zasługiwał na przyjęcie... Ale jakby się nad tym zastanowić, to mogła być część kary. Wszyscy wiedzieli, że Gabriel nie lubi przyjęć. Cole o tym również wiedział, dlatego, zanim zjechali na dół, dotknął ramienia bratanka i ścisnął je nieco.

– Naprawdę jest małe. Będziemy tylko my, żadni dalecy krewni czy znajomi. Jesteś silniejszy, niż gdy tu trafiałeś. Sam mi to mówiłeś.

– Wiem.

Powiedział szczerze, że nie chciał zrobić krzywdy Arrowowi, chociaż w głębi duszy potwór szeptał, że owszem, chciał. Chciał to i wiele więcej. Mógł zamiast Arrowa być ktokolwiek, ale łatwiej było sobie usprawiedliwiać występek tym, że Arrow obraził jego bliskich. Ćwiczenia, rozmowy i leki sprawiły, że potwór wewnątrz nieco przygasł i wyciszył się, ale nie zniknął. Nigdy nie znikał na długo. Gabriel korzystał z lekkości duszy, dlatego przywdział na usta swój najspokojniejszy uśmiech i uspokoił nim Cole'a.

Domownicy krążyli nerwowo z pomieszczenia do pomieszczenia, nie mogąc się doczekać powrotu członka rodziny. Luther był zagadywany przez Owena, więc nie czuł aż takiego podenerwowania. Owen II za to prezentował swoją nerwowość nieczytaniem. Leon przejął pałeczkę i zajmował czas brata rozmową o wszystkim i niczym. Hazel wyłamywała sobie palce, stojąc przy oknie we własnym pokoju. Sumienie kąsało ją, od kiedy otwierała oczy po przebudzeniu, a przestawało, gdy tylko zamykała je do snu. Co oznaczało, że od trzech tygodni nie sypiała najlepiej i nie funkcjonowała najefektywniej. Verity za to przesiadywała z ciocią Eve i Eleonorą oraz z mamą w biblioteczce. Kobiety sączyły herbatę, chociaż każda z nich myślami odbiegała od toczącej się rozmowy o nowych kwiatach w ogrodzie, które mieli zamiar posadzić w lecie. Eve nawet podczas zimy potrafiła przywdziać zwiewną sukienkę, jakby wiecznie żyła w zgodzie z naturą. Może tak właśnie było.

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz