Tom I ~ Rozdział 9

435 49 80
                                    

Święta gonią święta – tak sobie myślał Gabriel, gdy usłyszał o tegorocznym spotkaniu rodzinnym w dniu święta dziękczynienia. W ich willi mieli przez weekend mieszkać dziadkowie, wujostwo oraz ich dzieci. Dla jasności: Gabriel nie lubił swojej rodziny. Wymagali gruszek na wierzbie. Leona głaskali jak bobasa, powtarzając, że jest dojrzały i odpowiedzialny, dając tym samym znać, że nie ma przynosić wstydu w przyszłości. Do Hazel powtarzali, żeby więcej na siebie wkładała i bardziej szanowała ciało. Na Owena to nawet nie patrzyli, jakby był trędowaty. I to była właśnie ta gruszka na wierzbie. Chcieli widzieć w nim coś więcej, niż był. Nie wadziło mu to, Owen był gruboskórny na szczęście, ale wadziło to zdecydowanie Gabrielowi, który nienawidził większości krewnych.

Pewnie dlatego w piątek dwudziestego zachowywał się w akademii jak prawdziwy dupek dla każdego, kto ośmielił się na niego spojrzeć. Nawet Arrow nie odrywał od niego wzroku, jakby ciągle coś analizował, aż i jemu się oberwało, gdy siedzieli w salonie, gdzie korzystał z raz danego zaproszenia Leona dożywotnie najpewniej.

– Mam coś na twarzy?

– Tak.

Wszyscy zamilkli w rozmowach i popatrywali na nich.

– Co takiego?

– Grymas wkurwienia większy niż zwykle. Tak ci przez pół twarzy idzie. – Przeciął powietrze palcem. – Nawet ja nie tracę tak szybko kontroli na fanów.

– Dalej cię to bawi, prawda?

– Odrobinę – przyznał.

– Daj spokój – poleciła Verity, która siedziała pomiędzy nimi ściśnięta jak sardynka. – W ich domu świętuje się dziękczynienie. To tam spędzę weekend. A wiesz już, jak Gabriel uwielbia uwagę.

Poklepała go kostkami palców po policzku, otrzymując w zamian krzywe spojrzenie. Parsknęła.

– Nie przypominaj mi – powiedział skrzywiony Arrow.

– A co, w twoim też ojciec robi imprezę? – spytał kąśliwie Torian. Tym razem samemu otrzymując przyganę od Leona w postaci słów:

– Torian, ustaliliśmy, że Arrow nie zasługuje na takie traktowanie.

– Przecież spytałem tylko!

– Spytaj, czy twoja matka sra na dywan – wypalił Christian, wychylając się zza Monte, który siedział między nimi na drugiej kanapie.

– Te, przymknij ryj, Emozjebusie.

– Bo co?

– Bo twoja matka może zaraz robić pod siebie.

– Ubodłoby ją to, gdyby była jak twoja.

– Boże, siedzę między nimi, pomóżcie! – jęknął płaczliwie Monte.

Gabriel przyjął tę prośbę jak szansę na rozładowanie własnego napięcia. Uniósł lewą nogę – siedział naprzeciwko Toriana – i z siłą, na jaką było stać Umiejętnego pod kontrolą, kopnął w kolano chłopaka. Wrzasnął z bólu, łapiąc się za zmiażdżoną kość. Padł na miejsce między kanapą a stolikiem i wił się z bólu. Nikt się tym widowiskiem zbytnio nie przejął. Przejaw przemocy między Umiejętnymi był poniekąd normą, ale że zrobił to Gabriel, to jednak zakrawało na głupotę z jego strony. Leon chwycił się palcami za skroń.

– Bogowie, miejcie litość z tymi idiotami.

Arrow nie dał po sobie znać, że te opanowanie na twarzy Gabriela było dla niego niepokojące. To, z jaką łatwością robił krzywdę innym, a jednocześnie nie odczuwał z tego tytułu wyrzutów sumienia. Ludzie mieli rację, aby unikać go jak ognia i popatrywać tylko z oddali. Jeśli trafiłeś na gorszy dzień, mógł cię nawet zabić. Wątpił jednak, aby zrobił krzywdę Torianowi z jego powodu. Napięcie, które było nieodłącznym elementem jego ciała od rana, tym jednym ruchem nogi zmniejszyło się o połowę. Ramiona mu opadły, zapadł się bardziej w oparcie kanapy. Zdecydowanie był to niepokojący Umiejętny.

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz