Tom I ~ Rozdział 10

434 42 88
                                    

Święto dziękczynienia nie mogło się bardziej różnić w dwóch domach. Wilkersoni przyjęli liczną rodzinę i najbliższych przyjaciół. Kolacja w tym roku miała zostać przygotowana w ich domu. Informacja o powrocie Jamesa do rodzinnego domu zasiała ziarno niepewności wśród Trójcy i samych dzieci, psując uroczysty humor. Leon ciągle myślał o tej sytuacji, Gabriel zastanawiał się, co jego obecność mogła zmienić w sprawie Arrowa, a Verity obserwowała towarzystwo wyjątkowo nerwowo. Jedna osoba, jej powrót, a taki zamęt zasiała.

Prawda jednak była taka, że Verity czuła coś, czego nie czuł nikt inny: niepokój o Arrowa. Nie rozumiała tego. Dlaczego tak bardzo się tym przejmowała? Nie mogła się nawet opanować i napisała do Edgara, czy przyjaciel się do niego odzywał. Niestety odpowiedź była przecząca. James to ojciec Arrowa. Nie mógł być dla niego równie groźny, jak dla Umiejętnych i przede wszystkim Trójcy... prawda? Więc dlaczego denerwowała się tak bardzo? Dlaczego nie potrafiła nawet na chwilę przywołać uśmiechu i zapomnieć o tym, że coś jest nie tak?

Ponieważ miała geny Owena i może nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, ale też posiadała wyrobione przeczucie. Owen nauczył się to kontrolować, wyczuwać i działać. Dla dziewczyny było to dziwne, niepasujące, jakby myśl obcego człowieka wtargnęła do jej własnych.

Wyczuwała niepokój Arrowa i nie miała o tym pojęcia.

Niepokój ten się spotęgował w sobotę rano, gdy wstała i jak rozjuszony byk krążyła po willi. Wszyscy widzieli jej brak humoru, wszyscy schodzili jej z drogi. Oprócz przyjaciół i rodziny. Owen od razu wyłapał, że jego córka ma problem, ale pytał ją raz, drugi, a ona zbywała go kręceniem głową i odchodzeniem w inną stronę. Gabriel siłą zatrzymał ją dłonią, to mu ją wywinęła i skręciła. Leon spróbował innej metody; podał pod nos ulubione lody truskawkowe. Popatrzyła na kubełek, a potem na Leona i jego zniewalający uśmiech.

Jedzeniu się nie odmawia, więc zaczęła pożerać słodką i zimną przekąskę. Chłopak usiadł obok niej na dużych schodach i patrzył wraz z nią na panujący w domu ruch. Ciotki i wujkowie, babcie i dziadkowie, kuzyni i kuzynki. Z całego tego towarzystwa najmilszy był Elijah, to syn siostry Eleonory. Od strony Luthera w porządku była tylko kuzynka Gwen, córka brata Luthera. Ta dwójka mogła przegadać cię i opowiadać o swoich życiach godzinami. Przyjaciele do grobowej deski – tak nazywał ich Leon.

Teraz jednak zwrócił uwagę na Verity, która zamarła z łyżką w połowie drogi do ust. Zaniepokoił się, gdy zaczęła szybko mrugać. Wrzuciła sztuciec do pudełka i odstawiła je na schodek obok.

– Co jest?

– Nic.

– Przecież widzimy.

– Poważnie. Teraz nic. Ustało – stwierdziła zszokowana. – Jakby... zniknęło. Dlaczego zniknęło?

Leon pierwszy raz widział dziewczynę w takim stanie. Zupełnie jakby oszalała. Nie potrafił pojąć, jak jej pomóc.

– Co takiego zniknęło?

Spojrzeli na Owena Chandlera, który stał u podnóża schodów wraz z Colem. Patrzyli na dziewczynę, jakby właśnie zmierzali na rozmowę z nią. Najwidoczniej ojciec miał dość agonii córki.

– Nie wiem. To. Wszystko ucichło. – Dotykała swojej klatki piersiowej. Brała większy oddech, wypuszczał go. Macała miejsca, szukała pulsu.

– Córeczko, co się dzieje? Możesz mi powiedzieć, zawsze ci pomogę.

Owen wspiął się na schody, a za nim Cole. Leon dostrzegł, jak drugi wujek trzyma w dłoniach strzykawkę i rozumiał wszystko. Chcieli ją uspokoić siłą. Nie przyszli z nią rozmawiać.

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz