Tom I ~ Rozdział 8

538 47 118
                                    

Osiemnastego listopada w posiadłości Wilkersonów wyprawiono huczną imprezę. Pierworodny dożył dwudziestych drugich urodzin! Duma rodziców, duma poddanych. Przyszłość Umiejętnych i Pokoju. Ostatni rok w akademii płynął mu bez konfliktów, czego każdy się spodziewał. Już niebawem miał zostać oficjalnie wpuszczony do firmy ojca i wujów, a co za tym szło, miał przejąć niejako obowiązki. Czuł się godny tego stanowiska, ale do sięgnięcia po nie zostało jeszcze sporo czasu. Nie mógł bynajmniej spocząć na laurach i przede wszystkim dać zwieść pysze. Pycha bywała złudna. Zasłaniała widok tak, abyśmy nie dostrzegali większych problemów koło nosa.

Leon nie był pyszny.

Chociaż za takiego mógł uchodzić, skoro kolejny rok z rzędu organizowano z jego powodu zdecydowanie za głośną imprezę. Potrafił wytłumaczyć huczne obchodzenie dwudziestych pierwszych urodzin, ale kolejne były już mniej ważne. Zdecydowanie mniej. Eleonora uparła się na świętowanie, a kto śmiał odmówić tej kobiecie w jej własnym domu?

Owen II mógłby znaleźć się na czubku listy, gdy bez skrępowania wymijał lokajów i kelnerów z nosem w książce. Wszyscy klęli pod nosami, dziękując jednocześnie świętym za wymijanie panicza bez kolizji. Bracia go podziwiali, obserwowali z zadumą, jak płynnie poruszał gałkami ocznymi, śledząc tekst i jednocześnie robiąc unik przed zderzeniem.

– Wpadnie na ojca? – szepnął Leon, widząc zmierzających ku sobie Luthera z Owenem.

– Wiadomo, że nie – odparł ze zwycięskim uśmiechem młodszy. – Jakby dało się nie zauważyć rozmiarów ojca.

– Liczyłem na łatwy hajs.

– Liczyłem na lepszy zakład.

W ciszy przyglądali się, jak Luther patrzył na syna z wyzywaniem, celowo chcąc się z nim zderzyć. Zrobił nagły krok w stronę, gdzie Owen planował go wyminąć. Chłopak był spostrzegawczy, odbijając szybko w drugą stronę, mówiąc doniośle:

– Witaj, ojcze.

– Miłej lektury, synu.

Starsi bracia zbili sobie piątki, czując niezmącony szacunek do nastolatka. Tego dnia każdy miał dobry humor. Gabriel mógł uśmiechać się w każde urodziny, ale nie swoje. We własny czuł presję czasu i coś, czego nie umiał określić. Rosło w nim obok potwora, karmiąc go niebezpiecznie. Ile jeszcze lat miał, zanim popadnie w szał? Ile, gdy ktoś będzie musiał go zabić, zanim on to zrobi? Świętował więc urodziny rodzeństwa, bo każdy rok mógł być jego ostatnim w tym domu. Z tymi ludźmi.

Kilka dni do roku pozwalał sobie na odpoczynek i uśmiech, zamykając niepokojące myśli w klatce umysłu. Łatwe to nie było, ale ważne, że dawał radę. Jeszcze.

– Panowie – odezwał się Luther, stając naprzeciw synom i poprawiając mankiety. Wyglądał wyniośle w swoim granatowym garniturze. – Nie macie zajęć? Czy mam wam jakieś znaleźć?

– Ojcze, dziś mogę robić wszystko – usprawiedliwił się Leon, chwytając brata w pasie. – I Gabriela wytypowałem do dotrzymywania mi towarzystwa. To bardzo ważna rola.

– Nie myśl sobie, że po zeszłym roku w każdym kolejnym będziesz nietykalny – pogroził, chociaż zdradzał go kącik ust. – Prosiłbym was o niepałętanie się pod nogami.

– Owen może? – spytał Gabriel. W oczach Luthera błysnęło coś drapieżnego. Chłopak czasem porównywał to do własnych popędów, z tym że jego tata nigdy nie okazał słabości.

– Gdybyś był mniejszy, może bym pozwolił i tobie. Obaj jesteście za duzi na zabawy.

– W kontekście wieku czy wzrostu? – zadumał się Leon, szczerząc zęby w uśmiechu.

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz