Tom I ~ Rozdział 22

407 44 44
                                    

Z piętra po schodach zbiegła zaaferowana pokojówka, wprawiając wszystkich w niepokój. Podbiegła do Luthera cała zdyszana.

– Proszę pana, Owen zaczął wymiotować!

– Ja się nim zajmę, to normalne – stwierdził Cole i poszedł wraz z kobietą do chorego nastolatka.

Obawy Leona się nasiliły do tego stopnia, że nie potrafił już wytrzymać i ponowił próbę wyciągnięcia z ojca powodu obecności Arrowa w ich domu. Ten się zasępił i westchnął.

– Owen został dziś zaatakowany przez Szaleńca.

– Co? – zszokowała się Hazel.

– Arrow zainterweniował, gdy zrobiło się niebezpiecznie. Tego dnia obaj mogli zginąć i dlatego cieszę się, że jednak żyją.

– Czyli Owen teraz tylko przeżywa szok, tak? – upewniał się Leon, wychodząc nieco przed szereg. – Nic mu nie jest?

– Nie do końca – stwierdził Luther, patrząc kolejno po dzieciach. – Zostało mu odebrane około dwóch lat życia. Dopiero może zacząć odczuwać skutki uboczne okradzenia. Jego ciało nie było gotowe na tak gwałtowną zmianę. Mówiąc kolokwialnie, ciało ma młodsze od duszy. Dlatego właśnie czas oddają dopiero pełnoletni.

Luther przecierał sobie twarz, chcąc w ten sposób rozładować własne napięcie. Mógł stracić syna, mógł tego dnia dać powód Jamesowi do radykalnego działania, a przede wszystkim cały kraj spijałby gorzki napar, który by im zgotował. Kochał swoje dzieci ponad wszystko, ale nie był też ślepcem. Na barkach niósł odpowiedzialność za ludność. Składał obietnice świadomie, podpisywał się pod nimi własnym nazwiskiem. Śmierć Owena byłaby ciosem w serce, ale ten cios znosiłby tylko on i rodzina. Jedna rodzina kontra cały kraj. Jeden dzień, jedno losowe wydarzenie mogło kompletnie odmienić ich dotychczasowe życie.

– Arrow go przywiózł? Czy też odniósł rany? – drążył Leon, a Gabriel zaczął podziwiać go za tak rzeczowe podejście do tematu. Ani on, ani dziewczęta nie byli w stanie przetrawić krzywdy Owena.

– Arrow umierał. – Verity zachłysnęła się powietrzem, a Gabriel poczuł, jakby dostał obuchem w łeb. – Zaczynam się zastanawiać, czy James nie miał słuszności.

– Ojcze, nawet tak nie myśl – powiedział Leon, robiąc krok w jego stronę.

– Trudno nie myśleć – rzucił agresywnie, zamykając mu usta. – Nie istnieje lek na szaleństwo, synu. Szukamy go tyle lat, a nawet nie jesteśmy blisko. Nie mamy żadnego tropu. Umiemy jedynie spowolnić to, co nieuniknione. Prawda jest taka, że Szaleńców powinno się eliminować.

– Ojcze...

– Obiecaliśmy jako Trójca bezpieczeństwo Zwykłych kosztem ich czasu. Oddają nam go rok w rok, pożywiamy się nim i co z tego mają?! – zagrzmiał. Leon się cofnął bardziej w pokorze niż ze strachu. – Dziś przez jednego Szaleńca zginęło dwóch obywateli i prawie zginęła dwójka dzieci. Może zacząłem wątpić w wizję Jamesa w chwili, gdy za bardzo wierzyłem w lepszy świat. Świat bez krwi i bez wojen. Ładne marzenie i nim powinno pozostać.

– Chyba nie chcesz nagle skazywać każdego Szaleńca na śmierć. Każdą osobę z objawami.

– Nie. Po prostu się zastanawiam. James od zawsze wypełniał mój obowiązek. To ja i wujowie złożyliśmy deklarację ochrony Zwykłych. – Spojrzał zamglonym wzrokiem na okno po prawej. – Nie podobały się nam jego metody, ale przynajmniej świat byłby bezpieczniejszy, gdybyśmy mu po prostu na to wszystko pozwalali.

– Chciałabym zrozumieć – wtrąciła Hazel. – Czy uleczyliście Arrowa energią? Jaką mamy gwarancję, że Arrow nie jest podstawiony, aby zyskać naszą sympatię?

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz