Tom I ~ Rozdział 11

478 44 137
                                    

Gabriel kichał cały niedzielny wieczór. Owen II po trzecim razie miał dość i zabrał go ze sobą do przygodni. Średniej wielkości pomieszczenie w ich domu, gdzie mogli odpoczywać lub przychodzić w celu nastawienia kości. W główniej mierze jednak miejsce to służyło do odwiedzin po leki lub maści na bóle. Nie zatrudnili żadnego medyka na stałe, nie widzieli w tym sensu, skoro Owen od dwóch lat intensywnie studiował medycynę na własną rękę i pod okiem Cole'a. Zawsze znał odpowiedź na dręczące bliskich schorzenia. Warto było przypomnieć, że chłopak miał trzynaście lat i zdecydowanie miał jeszcze mniej życia niż Arrow w jego wieku.

Posadził starszego brata na wygodnej pufie i zaczął serię badań, poczynając od gorączki. Wierzono, że ona u Umiejętnych naprawdę bywa uporczywa. Każda choroba taka była. Leki, które zażywali Zwykli, ani trochę nie skutkowały na Umiejętnych z racji na ich szybką przemianę materii i zdecydowanie za szybkie oczyszczanie organizmu z toksyn. Rynek medyczny przeszedł wielką renowację dopiero dwie dekady temu, dlatego wciąż badano Umiejętnych pod różnymi kątami, aby wytwarzać medykamenty z wyprzedzeniem. Nadal niewiadomym było, czy ta rasa może zachorować śmiertelnie. Jeśli oczywiście nie liczyło się Szaleństwa. Jednak na tę chorobę lekarstwo nie istniało, choć naukowcy – w tym Owen II na własny rachunek – pracowali nad rozwiązaniem.

– Owen, czy umieram? – spytał z czymś, co mogło zakrawać na nutę nadziei.

Braciszek popatrzył na niego znad okularów, przywodząc na myśl surowe spojrzenie ojca. Nie lubił żartów, a tych o śmierci bliskich w szczególności. Gabriel często się zapominał, że może Owen posiadał mózg o większej pojemności danych niż najszybsze dyski dostępne na rynku, ale wciąż miał jednak trzynaście lat. On w jego wieku biegał za Verity i Jacobem, a nie siedział z nosem w książkach. Szanował go i podziwiał, ale jednocześnie na swój sposób się niepokoił. Był inny od Leona z jego zamiłowaniem do bycia wielkim i ważnym.

– Po domu roztacza się jakiś wirus. Wczoraj Verity...

– Na pewno krew spomiędzy nóg.

– ...a dzisiaj ty. James mógł rozpuścić jakieś toksyny.

– Kiedy? Nawet go nie widziałem.

– Byłeś z Verity odwieźć Arrowa. Ja bym uważał.

Gabriel nie wiedział, czy skarcić brata za obrażanie jego podopiecznego, czy jednak przyznać mu rację, więc taktycznie przemilczał. Im więcej czasu mijało, tym mniej czuł oddech Beckera na karku. Zrozumiał nawet, że Arrow był zwykłym chłopakiem, który bywa pomocny dla tych, których lubi, ale także niebywale chamski dla tych, którzy go denerwowali. Czuł niejakie podobieństwo, w końcu sam niejednokrotnie zapominał się ugryźć w język i mówił rzeczy, które nie powinny były opuszczać strefy jego myśli. Nie nazwałby siebie z blondynem przyjaciółmi, ale przynajmniej się tolerowali i potrafili w spokoju rozmawiać. Czasem. Rzadko. Zaczynali rozmowę normalnie, a kończyli ją dziwnymi ironiami lub przepychankami słownymi. Zazwyczaj nie dochodziło między nimi do prawdziwych spięć. Trudno ocenić, czego to była zasługa.

– Hm.

– Umieram?

Owen postukiwał się palcem po dolnej wardze, ciągle spoglądając na ustrojstwo, którego Gabriel nie umiał nazwać. Miał zostać historykiem, nie medykiem. Całe szczęście.

– Jak będziesz się prosił, to mogę cię uśmiercić. Wolałbym cię żywego do testów, ale jeśli nalegasz...

– Tak czułem, że chcesz zamknąć kogoś w klatce i eksperymentować.

Wygięcie ust mogło sugerować uśmiech, ale Owen zawsze się tego wstydził i zaraz odwracał. Zrobił to i tym razem. Gabriel nie bardzo rozumiał powód zawstydzenia z powodu radości, ale nawet gdyby bardzo chciał, nigdy nie udałoby mu się w pełni zrozumieć tego nastolatka. Przy nim każdy poczułby się za głupi i za brudny.

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz