Tom I ~ Rozdział 15

376 49 62
                                    

Arrow ledwo znosił pulsujący ból w nadgarstku. Siedząc w gabinecie Owena Chandlera, nie był w stanie już ukryć sapnięcia, gdy starał się wstrzymywać oddech, jakby to miało mu pomóc. Wiedział, że nigdy nie pomaga, w końcu nie pierwszy raz był poszkodowany. Ile razy dostał od ojca, ile razy od Tomy? Jego rany nigdy nie znikały, nie w taki sposób, jak zniknęły Tomy. To bolało bardziej niż połamane kości.

Gabriel słyszał ten oddech pełen cierpienia i za każdym razem przechodziły go ciarki strachu. Siebie samego się obawiał. Nie chciał go puszczać, Boże, jak bardzo nie chciał go puszczać! W ciągu minuty wyobraził sobie setki scenariuszy, jak mógłby złamać Arrowa i odebrać mu czas. W większości przypadków zabijał go dla czystej satysfakcji krwi, krzyku i konwulsji. Pod tym skrywały się też inne wizje, bardziej chore. Jego podopieczny miał zwyczaj nieulegania mu, a co za tym szło, stawał do walki jak z równym. Nie był jeszcze łowcą, ale mógł być szkolony. Nie zmieniało to faktu, że to bardzo nakręcało Gabriela. Brak strachu w pięknych oczach. Brak strachu w jego postawie dumnego władcy. Gabriel nigdy nie poznał Jamesa, spotkał owszem, ale nie poznał. Jednak wiedział w ciemno, że Arrow był jego synem. Zwykły czy nie, unosił głowę i walczył, chociaż finał był oczywisty.

Spojrzał na niego dyskretnie, ogryzając nerwowo kciuk – to chyba cecha rodzinna, ponieważ Owen II też miał ten tik. Nawet z bólem siedział dumnie i pewnie, a gdy odwrócił wzrok na Gabriela, skrzywił się gniewnie. Gabrielowi zabiło szybciej serce.

Chciał skrzywdzić go raz jeszcze.

Nie chciał go krzywdzić, bo nie chciał pozwolić potworowi wyjść na zewnątrz.

Ale Arrow wiedział o istnieniu wilka pod skórą owcy.

Zasługiwał na sprzedanie informacji do prasy, zwłaszcza po skrzywdzeniu Zwykłego. Gabriel z natury był zły, ale chciał być dobry i świadomość, że podopieczny przez niego ucierpiał, doprowadzała go do szaleństwa.

Do gabinetu dziarsko wtargnął Owen z Hazel i zabrał tym samym cały tlen z pomieszczenia. Stanął za biurkiem i pochylił się nad nim, dłonie umieszczając na blacie. Popatrzył to na jednego, to na drugiego. Gabriel widział Chandlera rozgniewanego tylko kilka razy w życiu i zdecydowanie nie podobało mu się, że teraz to on był przyczyną tego stanu. Luther mógł cię pokiereszować fizycznie, ale Owen zniszczyłby reputację i psychikę, która i tak sypała się Gabrielowi w dłoniach. Bał się. Nie o siebie, lecz o bliskich. Tak ich zwiódł. Tak ich zawiedzie, gdy oszaleje.

Wilk w owczej skórze.

– O co poszło? – spytał chłodno, patrząc na Arrowa, jakby wiedział, że Gabriel mu w tym stanie nie odpowie. – Mów prawdę i czuj skruchę, to może przy zgromadzonych tu świadkach doświadczycie przebaczenia.

Arrow otwierał usta, ale drzwi ponownie się otworzyły, witając szkolną lekarkę. Podeszła bez ceregieli do blondyna i klęknęła przy nim. Delikatnie chwyciła dłoń, a Gabriel niemal spadł z krzesła, żeby dostrzec, co też pozostało z kości. Zdziwił się, widząc jedynie siną opuchliznę. Czym było to uczucie w środku? Rozczarowanie? Smutek? Usiadł prosto, aby znów nie kusić losu. Wariował. Czy mimo szału dał radę pohamować swą siłę?

– Co z ręką? – spytał troskliwie Chandler.

– Będzie żył. Obejdzie się bez kuracji.

– Słyszałeś? – zwrócił się bez sympatii do Gabriela. – Przeprosiłeś? Nie wydaje mi się. Więc może jednak ty mi wyjawisz, co cię podkusiło do zniszczenia tego wieczoru? Luther i Leon ci zaufali, Gabrielu. Ja ci zaufałem! – Uderzył w biurko z taką siłą, aby go nie rozwalić, ale jednak aby się wyładować. – Czy za wiele pokładamy w tobie nadziei? Czy za trudne okazało się trzymanie nerwów na wodzy przez jeden wieczór?!

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz