Tom III ~ Rozdział 18

265 27 11
                                    

Dziesiąty kwietnia to nie tylko niedziela i dzień kończący ich przyjemny weekend. Nie. To także był dzień, w którym Edgar Edwards obchodził swoje dwudzieste urodziny. Arrow nie mógł o tym zapomnieć, dlatego, gdy tylko Gabriel zajął się poprawą relacji z przyjaciółmi, wysłał kilka wiadomości do własnego przyjaciela. Smuciło go, że Edgar gdzieś tam był i musiał się ukrywać, bo ludzie spisali go na straty. Arrow nie chciał dawać wiary w ich rację. Edgar był niewinny i koniec tematu. Nie podkładałby się tak widocznie, to przecież było bez sensu.

A jednak odpowiedź żadna nie nadchodziła do samego momentu powrotu do domu. Obsesyjnie niemal zerkał na ten telefon w oczekiwaniu, ale nic z tego. W końcu się poddał i rzucił urządzenie na fotel kierowcy. Miał ważniejsze rzeczy na głowie – upewnić się, że wszystko spakowali.

Gabriel z Jacobem i Verity wrócili w całkiem dobrych humorach. Co mogło napawać radością i niepokojem, w końcu Arrow dalej podskórnie przeczuwał, że Jacob nie wrócił w dobrych intencjach. Nawet nie potrafił mu współczuć Szaleństwa, bo ten nie chciał nikomu zdradzić, jak w nie popadł. Tajemniczy jegomość.

Pierwsi odjechali Leon z Hazel i Owenem. Gdzie nastroje między nimi naprawdę nie były najlepsze za sprawą krótkiej, aczkolwiek intensywniej wymiany zdań. Arrow akurat siedział wtedy z nimi w salonie i dokańczał swoje zadania na poniedziałek, nie będąc do końca pewnym, kiedy sam będzie mógł wracać do LA. Jakoś tak się złożyło, że temat wśród Wilkersonów zszedł na Jacoba. Leon spytał brata, czy lepiej się czuje, a ten odparł, że znacznie lepiej, dopóki nie widzi Szaleńca.

Hazel się zjeżyła, bo wychodziło na to, że naprawdę tylko jej obecność Verity nie wadziła. Konfrontacja była płomienna, bo Leon stanął w obronie uczuć młodszego brata, który wbrew pozorom wcale nie potrzebował wsparcia i dobrze radził sobie z siostrą sam. Mimo wszystko Arrow słyszał, jak Hazel oskarżyła Leona o bycie stronniczym. Zauważyła bowiem, że ten cały czas chodził z tą swoją sztucznością i perfekcjonizmem Wilkersona, a po dobrym nastroju i lekkości nie było już śladu. To samo powiedziała o Axelu, który nagle zamilkł, obchodził szerokim łukiem towarzystwo, a Augusta to nikt nawet od soboty na oczy nie widział. Była tym faktem tak poirytowana, że wyszła z salonu, demonstrując swój zawód braćmi. Nie poszli za nią. Nie czuli się źle z tym, że mówili otwarcie o swoim dyskomforcie.

Czy Arrow musiał w ogóle obierać jakieś stanowisko? Nie, absolutnie nie. Jako podsłuchiwacz i obserwator przyznał Hazel rację. Nie tylko w kwestii własnego brata i jego przyjaciela, ale także pozostałych Wilkersonów. Leon stał między grupami jako rozjemca, który w każdej chwili gotów był interweniować siłą. Axel czaił się w mroku, aby wepchnąć Jacobowi sztylet pod szczękę. Owen bał się choćby spojrzeć na Szaleńca. Natomiast Verity emanowała aurą żałoby – co było naturalnie zrozumiałe – przez co nikt nie wiedział, jak bardzo delikatnie powinien się z nią obchodzić. Nie rozwodząc się nad faktem, że miała na pieńku z Gabrielem i Arrowem.

Towarzystwo po prostu nie nadawało na tych samych falach. Z Tomą dogadywał się każdy, Toma nikomu nie wadził swoim spokojnym byciem obok i sporadycznym komentarzem. Każdy czuł się odpowiednio i nawet nie zwracał na niego uwagi jako „tajemniczego kolesia, a zarazem psa Beckera". Czy to już nie mówiło samo za siebie?

Jeśli więc Verity i Jacob czuli się niechciani, nie mówili o tym głośno. Co albo mogłoby im pomóc rozwiać napiętą sytuację, albo by ją pogorszyło. Dobre to, że chociaż Gabriel sobie odpuścił i wyciągnął rękę na zgodę. Lub przyjął tę Verity, trudno było Arrowowi jednoznacznie stwierdzić.

– Hej – przywitał się promiennie Gabriel, kładąc partnerowi dłonie na biodrach.

Stali przy samochodzie, gdzie Wilkerson właśnie wrzucił ostatnie rzeczy do bagażnika i mogli wreszcie ruszać do domu.

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz