Tom III ~ Rozdział 31

188 28 7
                                    

Pięć dekad to bardzo długo. Zdobywa się już dostatecznie wiele doświadczenia życiowego, aby być gotowym na wszystko. Nie w głowie zabawy, eksperymenty. W tym wieku większość ludzi woli ostoję i rodzinę u boku. Cole Higgins wierzył, że osiągnął te dwa punkty. Nie potrzebował potomka, aby poczuć się spełnionym mężczyzną w domu. Miał najcudowniejszą żonę na święcie, a w ostatnim czasie nawet młodego chłopaka pod dachem, którego traktował jak członka rodziny. Nagle okazało się, że traktował go tak, ponieważ odnalazł więź. Dotychczas wszystko potrafił wyjaśnić nauką, badaniami i eksperymentami. Jakim cudem miał dać wiarę, że Eve oddała ich nienarodzone dziecko innej kobiecie? Wieszczenie odbywało się na zupełnie innych zasadach niż to. Czymkolwiek owe to było. Nie dawał wiary w takie cuda. Po prostu nie.

Bo jakby dał, to oznaczałoby, że miał w rękach życie własnego syna, któremu nie był w stanie pomóc. Jak podniósłby się po czymś takim? Na co mu wykształcenie medyczne, lata pracy nad Umiejętnymi, skoro uleczenie ciała Skażonego było poza jego możliwością? Po co stracił tyle czasu, aby nie umieć uratować tego jednego konkretnego życia?

Czuł się beznadziejnie.

Siedział w dyżurce lekarskiej całkiem sam. Ktokolwiek go widział, od razu zawracał. Emanował wściekłością i żalem. Choć już nie płakał, nie potrafił przyswoić objawionej prawdy. Mało było takich, którzy mieli w sobie odwagę podejść i go wesprzeć. W zasięgu jego wzroku zjawiła się para butów, które wskazywały na zamożność. Nie odezwał się. Luther Wilkerson klęknął na masywne kolano i spojrzał w oczy przyjacielowi. Owena nie było.

– Nie spytam, jak się trzymasz, chociaż ty raczyłeś mnie tym beznadziejnym pytaniem non stop – zaczął Luther, co wywołało u Cole'a delikatne drżenie ust. – Trudno mi uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem od Leona, ale wiem, że nie robił sobie żartów. Cole, bracie. – Uniósł zamglone spojrzenie do oczu Luthera. – Byłeś z nami, gdy cię potrzebowaliśmy. Byłeś, gdy prosiliśmy cię o nieprawe rzeczy. Teraz jestem tutaj, bo dzieje się coś niecodziennego. Jesteś lekarzem.

– Beznadziejnym. Nie umiem mu pomóc, Luther – wyznał, kręcąc głową z histerią. Zacisnął powieki i chwycił się za głowę. – Nie umiem. Nie wiem, co można jeszcze zrobić. Medycyna jest bezradna. On nawet nie walczy!

– Arrow Becker nie walczy? – spytał powątpiewająco. – To największy młody wojownik, jakiego dane mi było poznać. Arrow nie zostawiłby was bez walki, co ty wygadujesz? Nie trać wiary.

– To powiedz, co mam robić? Bo ja nie wiem. Trzy razy go reanimowałem, trzy razy!

– Uwierz w niego. Uwierz, że dacie radę obaj. Musicie.

– To koniec!

Luther przyciągnął przyjaciela do uścisku, w którym Cole rozpłakał się jak jeszcze nigdy. Mężczyzna zaczął zdawać sobie sprawę, że to bezradność wyniszczała Higginsa, a nie odkryta prawda. Czy naprawdę nic nie mogli zrobić?

Axel odszedł za Jamesem, nie chcąc zapamiętywać brata w takiej sytuacji. A może po prostu odpychał fakt, że on naprawdę umiera. Domyślał się, gdzie głowa rodu się ukryła, a stojący na podjeździe samochód go w tym jedynie utwierdził. Zaparkował i wszedł do jednorodzinnego domostwa. Jego domu rodzinnego z dawnych lat. Przeszedł drogę do gabinetu ojca i to tam go zastał. Siedział za biurkiem, opierał łokcie o blat i ukrywał w dłoniach twarz. Axel zastukał we framugę – ojciec na niego nie spojrzał. Usiadł na krześle naprzeciwko, zastanawiając się, dlaczego w ogóle za nim pojechał. Obaj powinni być w szpitalu. Obaj nie potrafili tam być.

– Wierzysz, że umiera? – zaczął Axel. – Dlatego zagrałeś tak okrutnie?

– Ona tego nie przewidziała. Jego śmierć jest wyrwą czasu – spekulował. Głos miał stłumiony przez dłonie przy ustach.

Lost energy//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz