Epilog

336 26 15
                                    

Milena

Nacisnął spust w momencie, w którym za drzwiami rozległ się desperacki krzyk

- Louis! - brzmienie jego imienia zostało lekko zagłuszone przez, wyciszony tłumikiem, wystrzał.

Patrzył, jak niebieskie oczy osoby, którą kochał otwierają się szeroko, jak ich jasna barwa zostaje ukryta pod wolno spływającymi falami szkarłatu, a ciało zaczyna opadać w tył, jakby w zwolnionym tempie. Nie wiedział jakim cudem znalazł w sobie siłę, by podbiec do niej i chwycić w pasie zanim uderzyła plecami o podłogę.

Była lekka. Miał wrażenie, że nic nie ważyła. Ramiona bezwładnie zwisały z jej boków, włosy kołysały się powoli, w różowych refleksach pojawiała się ciemniejąca czerwień. Przycisnął bezwładne malutkie ciało do siebie i opadł na kolana, a pojedynczy przeciągły krzyk rozpaczy rozdarł jego płuca. Krzyczał aż zabrakło mu tchu, a wtedy zaszlochał gwałtownie i oparł jej głowę o swoje ramię, trzymając dłoń na potylicy. Nie zważał na gorącą wilgoć, którą czuł pod palcami. Kołysał się w przód i w tył, jakby chciał uśpić dziewczynę, spoczywającą spokojnie w jego ramionach. Chciał, by właśnie tak było. Ona, śpiąca spokojnie, miała obudzić się za jakiś czas, posyłając mu słodki uśmiech i deklarując swoją miłość. Czerwień na jej włosach byłaby kolejnym dodatkiem do różu, szalonym pomysłem, na jaki zdecydowała się pewnego wieczoru przy drinku.

Tak jednak nie było. Louis trzymał martwą Kornelię w mocnych objęciach, pochylając się nad nią i mocząc jej stygnące policzki swoimi słonymi łzami.

Nie widziałam tego, ale wyobraźnia podłożyła mi obraz takiego przebiegu sekund po oddaniu strzału.

Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, gdy drzwi windy otworzyły się przede mną i Harrym było bezwładne ciało Caluma, oparte w niewygodnej pozycji o ścianę po naszej lewej stronie. Przełknęłam ciężko, widząc ścieżkę krwi, prowadzącą do jego pleców. Była jeszcze świeża, więc Louis musiał zjawić się tutaj niedawno.

Przerażenie opanowało każdy skrawek mojego ciała, gdy zdałam sobie sprawę, że mogliśmy się spóźnić. Puściłam się biegiem do drzwi apartamentu, wykrzykując imię Tomlinsona, a Harry ruszył za mną, doganiając mnie przy wejściu.

Błagam, by nie było za późno, błagam, żebyśmy zdążyli, proszę niech on nie robi nic głupiego. Kornelia musi żyć, Kornelia...

Sekundę po moim wołaniu w nasze uszy uderzył krzyk. To nie był zwykły wrzask złości czy wyraz bólu. To był okrzyk mężczyzny, który właśnie popełnił największy błąd w swoim życiu. W jego głosie znajdowała się mieszanina cierpienia, nieograniczonej rozpaczy, ale też chorej nadziei, że może to, co się stało było odwracalne, że może wcale nie zrobił czegoś, co miało go nawiedzać do śmierci.

- LOUIS! - tym razem to Harry zawołał swojego przyjaciela i wpadł na drzwi, wpuszczając nas oboje do środka.

Gdy tylko wbiegłam do salonu, opadłam na kolana i zaczęłam płakać rozpaczliwie, czując, jak moje płuca nie chcą ze mną współpracować. Waliłam pięściami w posadzkę, rozdzierając gardło, bo mój organizm nie wiedział jak w inny sposób poradzić sobie z tsunami rozpaczy i cisnących się upartych zaprzeczeń widoku przede mną.

Ręce Harry'ego spoczęły na moich ramionach, a jego sylwetka zasłoniła Louis'ego, siedzącego na podłodze przede mną, trzymającego w objęciach moją przyjaciółkę. Jej ciało.

- Nie patrz - szept docierał do mnie jakby zza ściany. Chwyciłam kurczowo koszulkę Harry'ego, gniotąc ją w swoich dłoniach.

- Nie... nie, nie - mruczałam pod nosem, jak szalona. Nie widziałam nic przed sobą prócz czerni materiału, którego chwyciłam się jak koła ratunkowego, lecz w pewnym momencie szkarłatna stróżka, płynąca po ziemi ukazała się moim oczom zza pleców Harry'ego. Wtedy otrzeźwiałam. Wstałam gwałtownie na równe nogi i sięgnęłam za pas swojego chłopaka, skąd wyciągnęłam jego pistolet, którego lufę wycelowałam w tył głowy płaczącego Louis'ego.

Through The DarkWhere stories live. Discover now