Tomlinson

329 22 5
                                    

       Odetchnąłem głęboko, a potem nacisnąłem przycisk domofonu przy metalowej furtce, prowadzącej do wielkiej posiadłości. To mu się nie spodoba… Po krótkiej chwili ciszy, moich uszu dotarło ciche bzyczenie, oznajmiające otwarcie furtki. Pchnąłem ją mocno i ruszyłem wolnym krokiem w stronę dużych drewnianych drzwi. Zacisnąłem pięści, gdy znalazłem się centymetry od nich, a potem nacisnąłem klamkę i wkroczyłem do dużego holu. Doskonale wiedziałem gdzie iść. Wspiąłem się na schody i skręciłem w lewo, udając się do oszklonego pomieszczenia. Trafiłem w dziesiątkę. Siedział tam przy stoliku, wpatrując się w widok za oknem. 

       - Wiesz, że nienawidzę, gdy wnosisz to gówno do mojego domu - warknął, wskazując na dymiącą końcówkę papierosa, którego trzymałem między palcami. Parsknąłem wymuszonym śmiechem i zgasiłem niedopałek na jego pustym talerzu. Spojrzał na mnie z wyrzutem, ale tego nie skomentował. Nie chciał wywoływać kłótni. Nie na dzień przed tym, jak miałem wylecieć do Irlandii. 

       - Jakieś kłopoty? - zapytał, stukając palcem wskazującym w lśniące drewno stołu. Przełknąłem głośno ślinę i usiadłem na krześle obok. 

       - Uważasz, że to spotkanie skończy się czyimś zgonem? - zapytałem, domyślając się, że omylnie zrozumie moje zmartwienie. Milczał przez chwilę, nie odwracając wzroku. 

       - Nie chciał Payne’a, więc myślę, że jest to mało prawdopodobne - kłamał. Znałem go na tyle, by poznać już momenty, w których wypuszcza z siebie stek bzdur, byle by nie zdenerwować “szczęśliwca”, który akurat miał wyjechać na akcję. 

       - Nie mogę tam jechać. - oznajmiłem, postanawiając walić do niego prosto z mostu. Nie powiedział nic. Kiwnął tylko głową, a jego palce powędrowały do ust, co miał w zwyczaju robić, gdy zastanawiał się nad czymś głęboko. Po chwili, ku mojemu zdziwieniu, uśmiechnął się słabo i odwrócił wzrok w moją stronę. 

       - Jasne - rzucił tylko. Przekrzywiłem głowę, zszokowany tym, jak łatwo poszedł nam ten dialog. 

       - Nie zamierzasz złoić mi tyłka? Opierdolić, że tchórzę? - zapytałem, patrząc na niego, jak na ostatniego kretyna. Znałem tego skurwiela ładnych parę lat i ani razu nie puścił rezygnacji tak łatwo. Ale ja nigdy nie rezygnowałem. Tego dnia przyszedłem do niego z takm komunikatem po raz pierwszy, odkąd rozkręciliśmy cały ten popierdolony biznes. 

       - Tommo, znam cię. Wpadłeś po uszy. Jesteś zakochany jak pierdolony Romeo. Nie zamierzam stawać na drodze szczęścia mojego najlepszego przyjaciela. - zaśmiał się sztucznie. 

       - Ale… 

       - Jeszcze nigdy nie stchórzyłeś. Zawsze pierwszy rwałeś się do wypełnienia transakcji, brałeś udział w najgorszych gównach, w jakie wplątał nas biznes. Kurwa, zarobiłeś kulkę, chroniąc moją dupę. Musiałeś mieć powód, żeby tu przyjść, a wnosząc po stanie Kornelii, w jakim znajdowała się na lotnisku, tym powodem była właśnie ona - wyjaśnił. Jebany, znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Zacisnąłem szczękę, czując się dziwnie winny. Jakbym go zawiódł, jakbym uciekał od swoich obowiązków. 

       - Co z Mileną? - wyrwało mi się, a oczy Harry’ego rozbłysły nowym blaskiem, który zgasł po chwili, jakby Hazza o czymś sobie przypomniał. 

       - Wciąż próbuje udawać, że nic do mnie nie czuje. Ułatwi jej to przetrwanie tych kilku dni. Na pewno poradzi sobie lepiej z moją nieobecnością, niż Kornelia z twoją. - wstał z krzesła i podszedł do mnie. Również się podniosłem, stając na równych nogach. 

       - Pamiętaj tylko. Jeśli nie wrócę… Przejmujesz to wszystko w stu procentach. Wtedy Kornelia nie będzie mogła stanąć na drodze twoich obowiązków. - ostrzegł mnie surowym tonem. Kiwnąłem głową, czując energię przywódcy, jaka w tym momencie biła od Hazzy. Nie pocieszałem go, nie pierdoliłem durnot o tym, że wróci, że nie ma gadać głupot. Wielu naszych ludzi już nie wróciło. Kilku po akcjach z gangiem Clifforda. Nie miałem zamiaru rzucać naiwnych łgarstw prosto w jego twarz. 

       Nabrał głośno powietrza, a potem ruszył w stronę wyjścia z pokoju. Podążyłem za nim, czując, jakbym miał się zaraz porzygać. Pierdolony Payne, wszystko zjebał. Zeszliśmy w dół schodów, a potem Harry otworzył drzwi wejściowe i wypuścił mnie na zewnątrz. Odwróciłem się, by się z nim pożegnać, lecz on również opuścił willę. Przekręcił klucz w zamku i zeskoczył lekko z progu. 

       - Jedziesz do Mileny? - zapytałem, domyślając się jego zamiarów. Przecież jutro rano wylatywał do Irlandii. Kiwnął głową, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Sięgnął do drzwi Maserati i otworzył je szeroko, w momencie, gdy ja dotarłem do Audi. Stanąłem przy aucie i zacisnąłem wargi. 

       Hazza… - odezwałem się cicho, nim Styles zdążył zamknąć się w samochodzie. Spojrzał na mnie zaintrygowany, zatrzymując drzwi w połowie drogi. 

       - Co? - rzucił, ze wzrokiem wciąż tak samo nieobecnym, jak wcześniej. Uderzyłem lekko kilka razy pięścią w ramę Audi, zbierając w sobie siły. 

       - Nie daj się zabić, dobra? - powiedziałem cicho, nie patrząc w ogóle na przyjaciela. Zaśmiał się bez wesołości. 

       - Zrobię, co w mojej mocy - odparł i zatrzasnął za sobą drzwi. 

Through The DarkWhere stories live. Discover now