43. It's gonna be an awful day

753 29 10
                                    

It's gonna be an awful day

 

 

Kornelia

       Stoję na środku bogato urządzonego pokoju, który oświetlają ostatnie promyki słońca, wpadające przez szyby dwóch okien. Moja głowa jest uniesiona wysoko, popychana od spodu przez zimną lufę srebrnego pistoletu. Patrzę w piękne błękitne oczy, skąpane w furii, która oznaczała tylko jedno - moją śmierć. Płaczę, bo nic innego mi nie pozostało. Obawiam się, że jeśli się odezwę, on szybciej pociągnie za spust. Chwytam się więc ostatnich sekund życia, jak tonący chwyta się brzytwy. Wiem, że to bez sensu, ale nic nie mogę na to poradzić. Chcę żyć, chcę przedłużyć moje istnienie. Nie jestem jednak w stanie powstrzymać szlochu, który wyrywa się z ust bez mojej zgody. Patrzę przerażona w te zimne oczy, wiedząc co to oznacza. Błąd. 

       Louis pociąga a spust, w pokoju rozlega się głośny huk, a kula trafia prosto do mojej czaszki, odnajdując drogę do mózgu. Ciemność zapada wokół, by rozjaśnić się po chwili, oślepiając mnie jaskrawym światłem. 

       - Myślałaś, że tak łatwo mi uciekniesz? - pyta głos, który zdążyłam dobrze poznać w tym tygodniu. Blond loczki kołyszą się gwałtownie, gdy Evan podchodzi do mnie z wyciągniętą bronią. Głaszcze mnie delikatnie po policzku i przystawia łagodnie broń do brody. Wydaje z siebie uspokajające “ćśśś” i kręci głową z zamkniętymi oczami, jakby chciał mnie przekonać, że jestem bezpieczna. A potem rozlega się huk. 

       Tracę obraz tego, co znajduje się wokół mnie i ponownie budzę się w znajomym pomieszczeniu. 

       - Dość… - szepczę do siebie, cała we łzach. Tym razem znajduję się w swojej sypialni. Wokół panuje ciemność, lecz, przyzwyczajone do niej oczy, odnajdują sprawnie krawędzie mebli i kształt postaci śpiącej obok. Patrzę na Louis’ego, pełna obaw i podejrzeń. Obraca się, otwiera oczy. W nocy błękit zamienia się w hebanową czerń. 

       - Hej - mówi cicho, widząc, że nie śpię. Nie odpowiadam. Odwracam się do niego plecami i próbuję wmówić sobie, że to już koniec. Ale wtedy ciężka ręka obejmuje mnie łagodnie, a zimny metal dotyka mojego podbródka. Kolejny huk i kolejna zmiana. 

       Jestem w Bobbles, lecz wokół mnie nie ma stolików, nie ma barmana ani gości. Stoję przy pustym boksie, do którego podczas pierwszego spotkania zaprosili nas Harry i Louis. Calum Hood kroczy powoli w moją stronę z krzywym uśmieszkiem widniejącym na jego twarzy. W ręku trzyma rewolwer. Światło przebija się przez dziury w bębenku, ukazując ich pustkę. 

       - Zagrajmy w rosyjską ruletkę. - mówi brunet, unosząc w górę broń. Przesuwa bębenek na bok, udowadniając mi, że się nie myliłam. W żadnej z dziur nie ma kuli. - Ale w bezpiecznej wersji - dodaje, a bębenek z trzaskiem wraca na swoje miejsce. Calum wprawia go jednym pchnięciem w ruch. Po klubie roznosi się charakterystyczny dźwięk. Przełykam głośno ślinę, gdy brunet podaje mi broń. Ujmuję rękojeść, patrząc mu w oczy. Kiwa głową zachęcająco, a następnie krzyżuje ręce na piersi, czekając na mój ruch. Przykładam rewolwer do brody. Dlaczego odczuwam strach? Rewolwer jest nienaładowany, nieszkodliwy. Zamykam powieki i naciskam spust. Huk, ciemność, koniec. 

       Budzę się, zlana potem, w swojej sypialni. Oddycham szybko, próbując się uspokoić. Patrzę na Louis’ego, który śpi obok mnie i zastanawiam się kiedy wyciągnie broń. Przecież musiało się to w końcu stać, prawda? To już była reguła. Ale Louis śpi. Jego klatka piersiowa podnosi się łagodnie i opada w rytm miarowego oddechu. Znajduję się w realnym świecie, w takim, w którym nienaładowana broń nie wypali. Mam nadzieję… 

Through The DarkWhere stories live. Discover now