Rozdział 11

1.7K 126 37
                                    


29 lutego, 2004: niedziela



Sowa gładziła swoje ciemne pióra już od świtu... Była śpiąca, ale nie mogła odlecieć. Jeszcze nie.


Przerwała wykonywane czynności, aby zerknąć na ulicę poniżej, dla lepszego widoku pochylając łebek na bok. Alejką, przyklejony do ścian budynków, skradał się kot. Jego brzuch był pełny. Sowa zamrugała i odwróciła wzrok. Ponownie usadowiła się wygodnie na swoim miejscu pod krawędzią dachu.


Drogą od czasu do czasu przechadzali się ludzie: kobieta w ciąży, para w podeszłym wieku, mężczyzna niosący torbę z zakupami. Człowiek ten zatrzymał się przed jednymi z drzwi, spojrzał w obie strony i zapalił papierosa. Pochylił się ku ceglanej ścianie i wypuścił dym mocnym strumieniem. Przyciągnął torbę bliżej do siebie i uniósł dłoń, aby odgarnąć z twarzy brązowe włosy, po czym ponownie wsunął papierosa między wargi.


Jeszcze kilka razy się zaciągnął i rzucił niedopałek na chodnik. Przydeptał go i rozejrzał się wokół. Ruszył w stronę wejścia do budynku, wsunął rękę do kieszeni, wyciągnął pęk kluczy i znieruchomiał.


Przez kilka sekund stał jak zamrożony. Po chwili popatrzył do góry. Sowa, pochylając główkę, przesunęła się na swojej grzędzie. Z tak dużej odległości oczy mężczyzny wyglądały na maleńkie, jednak były skierowane prosto na nią. Ptak odwzajemnił się nieruchomym spojrzeniem.


Człowiek spuścił wzrok, wsunął klucz do zamka i otworzył drzwi.



***



Z kominka dobiegł świszczący dźwięk. Draco obejrzał się w samą porę, aby zobaczyć, jak wychodzi z niego Potter z małym dzieckiem na rękach.


- Możemy jeszcze raz? - zapytał chłopczyk, oplatając Harry'ego rączkami.


- Później, Harley. To jest Draco. Przywitaj się.


Dzieciak gapił się przez chwilę na Draco, po czym wtulił buzię w szyję Pottera. Malfoy uśmiechnął się z wysiłkiem.


Kolejny świszczący dźwięk ogłosił przybycie Hermiony i następnego dziecka. Kobieta wyszła z kominka, uśmiechając się na powitanie i jednocześnie przesuwając córkę na biodrze.


- Cally, muszę... Oj! - Skrzywiła się, gdy dziecko pociągnęło ją za włosy.


- Mamusiu, jestem głodna!


- Zaraz będzie śniadanie. - Hermiona postawiła dziewczynkę na podłodze i strzepnęła popiół z jej ubrania. Spojrzała na Draco. - Dzień dobry. - Malfoy odwzajemnił uśmiech, choć jego żołądek skręcał się ze strachu. Obawiał się tego śniadania przez cały weekend. - Potrzebujesz pomocy?! - zawołała Hermiona w stronę niewielkiej kuchni.


Zza rogu wychyliła się głowa Manny'ego.


- Nie trzeba, mam wszystko pod kontrolą.


- Manny! - Bliźniaki wrzasnęły chórem i pobiegły, żeby złapać mężczyznę za nogi. Sapnął, jak gdyby zaskoczony ich obecnością.


- Och, zapomniałem, że tu będziecie. Muszę ugotować więcej brokuł.


Dzieciaki zachichotały.


- Nie jemy brokuł na śniadanie - upomniała go Cally.


- Och, racja - odparł Manny, śmiejąc się do nich. - W takim razie - szpinaku.


- Nie!


- Kalafiora?


- Dzieci - jęknęła Hermiona, uwalniając udo Manny'ego z rąk Harleya. - Dajcie wujkowi spokój albo nigdy nie dostaniecie nic do jedzenia. - Zapędziła je na kanapę i sięgnęła do przyniesionej przez siebie torby, wyciągając z niej książeczkę do kolorowania i kredki.

ZAGUBIONE SERCE / DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz