Krótka podróż taksówką do Haight-Ashbury została przerwana dwa razy przez żołądek Malfoya, choć jeden przystanek okazał się fałszywym alarmem. Kierowca wydawał się bardziej niż zadowolony, kiedy wysadzał ich na rogu ponurej ulicy. Harry dał mu spory napiwek i wylewnie przeprosił.
Draco rozejrzał się wokół, mrużąc oczy w słonecznym świetle.
- To naprawdę dobre miejsce, aby ukryć czarodziejską dzielnicę - rzucił żartobliwie, wodząc wzrokiem po roztaczającej się wokół ostoi kontrkultury. Niewielki, porośnięty trawą park był pełen odpoczywającymi ludzi, a w powietrzu rozbrzmiewały dźwięki ulicznych grajków. Turyści przechadzali się, robiąc zdjęcia osobom, które, jak się Harry'emu wydawało, wyglądały zaskakująco podobnie do czarodziejów.
- To dokąd idziemy? - zapytał Draco, opierając się o niego i chowając twarz w jego płaszczu.
- Szukamy sklepu o nazwie „Zaczarowany Grzyb" - odparł Potter. Przewodnik zostawił w swoim pokoju w hotelu i niczego więcej nie pamiętał.
- Spytaj kogoś - jęknął Malfoy. - Chyba znowu robi mi się niedobrze.
- W porządku, trzymaj się - powiedział Harry, rozglądając się po tłumie. Wokół spacerowali zaskakująco różnorodni ludzie. Zatrzymał mężczyznę w średnim wieku, mającego na twarzy wyjątkowo dużą ilość kolczyków.
- Wiesz może, gdzie znajduje się „Zaczarowany Grzyb"? - spytał.
Nieznajomy posłał mu rozbawione spojrzenie.
- Czy to coś w rodzaju szyfru?
Potter potrząsnął głową.
- Nie, to sklep.
- Nigdy o nim nie słyszałem. - Mężczyzna wzruszył ramionami.
Harry zapytał jeszcze kilka osób, niestety, z tym samym skutkiem. Malfoy zwymiotował do kosza na śmieci, po czym zawinął się mocno swoim płaszczem.
- Przykro mi - szepnął Harry, przytulając go.
- Myślałem, że to będzie łatwiejsze.
Draco jęknął tuż przy jego szyi i Potter poczuł się strasznie samolubny, że zmusił go do wyjścia.
- Szukacie „Zaczarowanego Grzyba", prawda?
Harry uniósł wzrok i zobaczył stojącą przed nim kobietę, którą mugole określiliby jako bezdomną. Uśmiechnął się z ulgą.
- Tak. Możesz nam powiedzieć, gdzie to jest?
- Musicie pójść tą drogą, w dół ulicy, obok kawiarni Crescent City. Skąd jesteście, chłopcy?
- Z Londynu - odparł Harry.
- Dziękujemy.
- Zawsze do usług - powiedziała kobieta. - Byłam tam raz, wieki temu. Spotkałam w nim przystojnego, angielskiego czarodzieja o nazwisku Ralph Cornwall. Znacie go może?
- Ee... nie. Przykro nam.
Kiedy staruszka, wzruszając ramionami, poszła przed siebie, skierowali się we wskazanym przez nią kierunku. Jak się okazało, trafili niezawodnie na poszukiwany sklep. Mugole mijali go, nie zaszczycając uważniejszym spojrzeniem, choć Harry widział, że para czarodziejów rozejrzała się, zanim weszła do środka.
Podążyli ich śladem i znaleźli się we wnętrzu, po którym krzątali się czarodzieje i czarownice, kupujący ekologiczne produkty żywnościowe. Zerknęli na siebie. Dostanie się do czarodziejskiej dzielnicy wcale nie było takie oczywiste, jak im się wcześniej wydawało.
- Po prostu zapytajmy - gderał Malfoy, gdy Harry zasugerował kierowanie się za czyimś przykładem, by znaleźć poszukiwane wejście. - Naprawdę musisz być hetero, skoro nie potrafisz nawet spytać o pieprzony kierunek.
Harry wziął go pod ramię i pociągnął w stronę kasjerki.
- Przepraszam panią, chcielibyśmy dostać się na Jarmark.
Kobieta spojrzała na nich i uśmiechnęła się.
- Ach, turyści. Witajcie. - Wyglądała na jakieś sześćdziesiąt lat, miała tlenione włosy i przypiętą plakietkę z imieniem „Sam". Włączyła stojący przy kasie fiskalnej mikrofon.
- Tabitha, możesz tu podejść? - powiedziała, po czym uśmiechnęła się do nich ponownie.
- Jesteście z Anglii? - Kiwnęli głowami.
- Byłam tam jakieś dwadzieścia pięć lat temu - zaczęła wspominać.
- Ulica Pokątna jest taka staroświecka! Uwielbiam ten urok starego świata.
Jakaś kobieta aportowała się obok Sam, sprawiając, że Harry zadrżał. Wyglądała na sporo po trzydziestce. W nosie miała duży, okrągły kolczyk, a jej brązowe dredy były związane z tyłu chustką. Przyjrzała się Harry'emu i Malfoyowi.
- Pewnie chcą się dostać na Jarmark, prawda?
Sam skinęła głową.
- Są z Londynu! Pamiętasz, jak pojechaliśmy tam, kiedy byłaś małą dziewczynką? Bardzo fascynowali cię ci wszyscy ludzie w szatach!
Tabitha zdawała się być lekko zakłopotana.
- Pamiętam. Tędy. - Kiwnęła na nich, aby kierowali się za nią.
- Bawcie się dobrze i nie zapomnijcie odwiedzić „Tęczowej Kawiarni" - zawołała Sam, kiedy przechodzili już pomiędzy rzędami olbrzymich główek sałaty.
- Musicie wybaczyć mojej matce - powiedziała Tabitha, idąc przez łukowate przejście, ozdobione napisem „JARMARK". Malfoy szturchnął Harry'ego, wskazując na oznakowanie. Potter skrzywił się. Jak mógł je przeoczyć?
- Ma lekkiego fioła na punkcie turystów - kontynuowała kobieta, zatrzymując się przed betonową ścianą z namalowanym freskiem.
- Żeby przejść, musicie połaskotać rastamana różdżką.
Harry zamrugał.
- Co?
- Słyszałeś. - Tabitha uśmiechnęła się złośliwie.
- Myślę, że kiedyś była tu syrena lub coś w tym rodzaju. W latach sześćdziesiątych ktoś przemalował fresk. - Wywróciła oczami.
- Prawdopodobnie moja matka w czasie halucynacji po LSD.
Po tych słowach odeszła, a Harry wpatrzył się w malowidło. Scena rozgrywała się w mijanym przez nich wcześniej parku, pełnym ludzi, do których najlepiej pasowało określenie hipisi. Postaci kręciły się bez ładu i składu, gawędziły ze sobą, grały utwory Crosby, Stills and Nash na rozstrojonych gitarach i paliły coś o podejrzanym wyglądzie. Kilka z nich, jak się zdawało, uprawiało seks.
- Zadziwiające - powiedział Malfoy, pochylając się do przodu.
- A tu mamy trójkącik. - Obejmujące się osoby musiały go usłyszeć, bo przerwały wykonywane czynności na tyle długo, aby mu pomachać.
- Tam jest - ogłosił Harry i wyciągnął różdżkę. - Zastanawiam się, gdzie ma łaskotki.
- Pod pachami, stary - powiedział rastaman, podchodząc bliżej.
- Och, dzięki. - Potter szturchnął go lekko końcem różdżki. Mężczyzna zaśmiał się i w centrum fresku ukazały się drzwi, które Harry otworzył.
- Można by pomyśleć, że powinien być już tym zmęczony - zauważył Malfoy, kiedy przekraczali wejście.
Harry nie był pewien, czego się spodziewać, ale na pewno nie tego. Stali na skraju bardzo dużego, otwartego placu, na którym rozmieszczone były rzędy budynków, dokładnie tak, jak na mugolskiej ulicy. Tyle, że tutaj znajdowały się aż trzy poziomy pasaży, unoszące się jeden nad drugim, z kwadratowym skwerem przy drugim piętrze. Ludzie poruszali się chaotycznie na wszystkich trzech kondygnacjach.
Grupa dzieci, śmigająca na lewitujących deskorolkach, wołała: „Wskakujcie!", co posłusznie zrobili. Na placu stała karuzela, a maluchy biegały tu i tam, jedząc oblane karmelem jabłka i piszcząc do siebie. Budki z żywnością stały wszędzie wokół, a ludzie siedzieli przy stolikach, jedli, pili i śmiali się.
- To jest ogromne - powiedział Malfoy, nadal patrząc w górę na najwyższy poziom. - Spójrz na wszystkie te odchodzące na boki korytarze. Tu muszą być tysiące sklepów. - Ponownie zbladł, jak gdyby znowu dostał mdłości.
- Szukamy miejsca, gdzie można kupić składniki do eliksirów? - zapytał Harry.
- Nie składniki - odparł Malfoy, potrząsając głową. - Istnieje sieć Clarka, rozprowadzająca większość markowych eliksirów. Prawdopodobnie mają tu swój sklep.
- Snape byłby przerażony wiedząc, że sam ich nie warzysz - dokuczył mu Harry. Osobiście nie przygotował ani jednego eliksiru, odkąd skończyli szkołę.
- Raczej tak. - Draco wzruszył ramionami i zaczerpnął głęboko powietrza. Wyglądał na wyjątkowo zakłopotanego. - Ale z drugiej strony wie, jaki jestem leniwy.
- Gdzie powinniśmy zacząć? - spytał Potter, rozglądając się w obie strony. Ruszył przed siebie, ale zdał sobie sprawę, że Malfoy nie idzie za nim. Odwrócił się i zobaczył go, nadal stojącego przy wejściu. - Będziesz znowu wymiotował? - zapytał go.
Ślizgon potrząsnął głową.
- Nie, ja tylko... - Przełknął nerwowo ślinę.
Draco był zdenerwowany, uświadomił sobie Harry. Może nawet przerażony. Rano tak bardzo nie chciał tu przyjeżdżać. Teraz nie był pewien, czy to kac pchnął go do zmiany zdania, czy było to coś jeszcze. Malfoy zdawał się zadbać, najbardziej jak to tylko możliwe, aby pozostał nierozpoznanym. Gdy stał tak, zawinięty w płaszcz, z czapką zasłaniającą włosy i okularami na nosie, nawet Harry miałby problem z wyłowieniem Draco z tłumu.
Uśmiechnął się do niego.
- Chciałbyś, abym trzymał cię za rękę?
Ślizgon zmarszczył brwi, ale po chwili zrozumiał, że Potter mówi poważnie.
- Tak - odpowiedział. Podszedł bliżej i wsunął swoją dłoń w dłoń Harry'ego, który ścisnął jego palce i uśmiechnął się w sposób, który, miał nadzieję, wyglądał pocieszająco. Drugą ręką Potter beznamiętnie złapał za różdżkę. Kiedy był w pobliżu, Malfoyowi nic nie mogło się stać.
Znaleźli budkę wyświetlającą mapę Jarmarku i nacisnęli na nazwę sklepu, którego szukali. Rozbłysły cztery punkty - najwidoczniej było tu tyle różnych miejsc o tej samej nazwie. Od najbliższego z nich dzieliła ich odległość krótkiego spaceru.
Kiedy szli, Malfoy obejrzał się nerwowo za siebie i zawinął mocniej w poły płaszcza. Wydawał się bardziej zainteresowany swoimi stopami, niż tym, co ich otaczało. Harry z kolei czuł się oczarowany. Nigdy wcześniej nie był w innym czarodziejskim centrum handlowym niż to w Londynie.
- Słyszałem, że Galeria w Los Angeles jest jeszcze większa - powiedział, podnosząc wzrok.
- Wioska w Nowym Jorku bardziej przypomina Pokątną - odparł Malfoy. - Także jest bardzo stara. Wszystkie te wąskie uliczki i tym podobne... - Zatrzymał się i spojrzał na szyld nad swoją głową. - Jesteśmy. „Hurtownia eliksirów Clarka".
Weszli do jaskrawo oświetlonego sklepu, który okazał się wypełniony klientami. W środku znajdowało się kilka rzędów regałów, a nad każdym wisiał opis informujący, jaki typ eliksirów się w nim znajduje. Minęli mikstury do pielęgnacji włosów, urody, na przeziębienia i grypę oraz przeciw chorobom przenoszonym drogą płciową, zanim w końcu, w siódmej alejce, znaleźli środki na kaca i ból głowy. Do wyboru było kilka gatunków, ale żaden z nich nie był Harry'emu znajomy.
- Nie mają eliksiru od Johnsona? - zapytał, analizując etykietki.
- Nie, ale ten jest niezły. - Malfoy złapał jasnoniebieską butelkę. Zabrał też inną, mniejszą. - Na dodatek jest też w pojedynczych dawkach, a właśnie tego teraz mi potrzeba. - Ledwie wyszli ze sklepu, gdy Ślizgon podgrzał mniejszą z buteleczek za pomocą różdżki i wypił jej zawartość. - Dzięki Bogu - powiedział, zamykając oczy. - To było najgorsze, co kiedykolwiek czułem w całym swoim życiu.
- Musisz teraz zadbać, aby się znowu nie upić. - Harry uśmiechnął się złośliwie, wskazując na torbę Ślizgona. - Ta butelka nie jest zbyt duża.
Malfoy wzruszył ramionami.
- Skoro już wiem, gdzie iść, zawsze mogę kupić więcej. - Mówiąc to, rozejrzał się wokół i Harry nabrał pewności, że raczej nie przyjdzie tu sam.
Zatrzymał się, rozważając, dlaczego Malfoyowi akurat teraz skończył się eliksir na kaca.
- Przywiozłeś ze sobą sześciomiesięczny zapas z Nowego Jorku? - zapytał.
- Przecież mówiłem, że zwykle nie piję tak dużo - odparł Draco. - Nie potrzebowałem go.
- Czyli ostatnie zachowanie było jedynie dla mojej przyjemności?
Malfoy uśmiechnął się złośliwie, co Potter uznał za najlepszy znak, że eliksir zaczynał działać.
- Cóż, nie nazwałbym tego przyjemnością.
Harry uniósł brew, ale nie powiedział nic więcej.
Ślizgon, czując się lepiej, wyraźnie się odprężył. Kontynuowali spacer wzdłuż ulicy i sklepowych witryn, rozmawiając cicho i wskazując ciekawe ekspozycje. Potter zachwycał się najnowszymi modelami mioteł, wystawionymi w oknach, ale Malfoy wyjaśnił mu, że są one przeznaczone do quodpota, nie quidditcha.
- Zobacz, jakie są krótkie. Budowa ma zapewnić siłę, nie prędkość. - Wskazał na szczególnie drogi model. - W quodpocie ważniejsze jest, abyś był w stanie przebić się przez linię obrony, niż prześcignąć czy wymanewrować przeciwnika. Lecąc na niej w czasie meczu quidditcha, zostałbyś pokonany z kretesem.
Harry spojrzał na miotłę zmrużonymi oczami.
- Czyli teraz jesteś kibicem quodpota?
Malfoy otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili się rozmyślił. Wzruszył ramionami.
- Zazwyczaj. Chociaż przegapiłem ostatni sezon. Och, spójrz na to!
Złapał Harry'ego za rękę i pociągnął na drugą stronę ulicy, do kolejnej wystawy. W oknie stały manekiny ubrane w modne rzeczy, które w większości wydały się Potterowi zbyt krzykliwe. Manekiny pomachały do nich i obróciły się, pokazując, co mają na sobie, po czym zachęciły gestem do wejścia do sklepu.
Ślizgon uśmiechnął się szeroko. Harry spojrzał na niego z przestrachem.
- Malfoy, cokolwiek masz zamiar zasugerować, odpowiedź brzmi „nie".
Pięć minut później wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze przebieralni, nie mając pojęcia, co właściwie Draco widzi w tym szczególnym połączeniu błyszczącej koszuli i czarnych, skórzanych spodni.
- Tak - powiedział Ślizgon, opierając się o ścianę. - Musisz je kupić.
- Nie - odparł Harry, zdejmując koszulę i wręczając ją Ślizgonowi. - Nie mogę pozwolić sobie na wydanie pięciuset dolarów na spodnie.
- Ale wyglądasz w nich naprawdę gorąco - argumentował Malfoy.
Potter parsknął.
- Och, to nie jest dobry powód na wydanie połowy tygodniowej pensji.
- Nawet jeśli zapewnią ci obciąganko? - Szeroki uśmiech Malfoya był całkowicie jednoznaczny.
Harry rozpiął zamek i posłał mu złośliwe spojrzenie.
- Nie sądzę, abym potrzebował do tego skórzanych spodni. Colby był dość entuzjastyczny, gdy miałem na sobie dżinsy.
- No cóż, skoro zależy ci jedynie na zrobieniu wrażenia na Colbym...
Harry zsunął spodnie, więc Draco oderwał się od ściany i odwrócił.
- Kupiłbym je dla ciebie - powiedział Malfoy z uśmiechem, dwadzieścia minut później, kiedy znowu stali przed oknem wystawowym. Wydawał się teraz pewniejszy, ale nadal unikał spojrzeń przechodniów i trzymał się blisko Harry'ego.
- Skoro chcesz wydać na mnie tyle pieniędzy - odparł Potter, zmęczony już sprzeczaniem się. - Jestem zaskoczony, że używają tu dolarów zamiast magicznej waluty.
Draco kiwnął głową.
- Kiedyś używali. Przeszli na dolary, kiedy Stany Zjednoczone zrezygnowały z parytetu złota i coraz więcej ludzi zaczęło się nimi posługiwać. Sądzę, że było to wygodniejsze.
- Pięćset dolarów za spodnie, dwieście osiemdziesiąt funtów! - Harry potrząsnął głową. - Musisz dobrze zarabiać, skoro choćby myślisz o wydawaniu w ten sposób tylu pieniędzy. - Malfoy jedynie wzruszył ramionami. Harry obserwował go przez chwilę. Kiedy jakaś czarownica minęła ich szczególnie blisko, odwrócił głowę i udawał, że studiuje uliczne drogowskazy. - Masz coś przeciwko, bym zapytał, jak sobie radzisz? - odezwał się Potter, kiedy okazało się, że Ślizgon nie ma zamiaru kontynuować. - Chodzi mi o pieniądze.
Draco uśmiechnął się i zatrzymał przed księgarnią, patrząc na wystawione w oknie tytuły.
- Zamieniłem mój fundusz powierniczy na funty, kiedy po raz pierwszy opuściłem dom. Bałem się, że ojciec będzie w stanie odebrać mi pieniądze, jeśli zostawię je u Gringotta. - Harry zmarszczył brwi. Zawsze wydawało mu się, że bank goblinów jest zupełnie bezpieczny. Ślizgon założył kosmyk zafarbowanych na kasztanowo włosów za ucho i Potter mógł zauważyć, że ciągle ma w nim kolczyk, który mu wczoraj podarował.
- Kiedy wyjechałem do Stanów, zainwestowałem bardzo rozsądnie, dot-com i takie tam. Wycofałem wszystko w dwutysięcznym roku, tuż przed kryzysem. Miałem dużo szczęścia. - Jego wzrok powędrował gdzieś na moment.
- Oczywiście, wtedy żałowałem, że nie trzymałem pieniędzy w funtach, skoro dolar tak stracił na wartości. - Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
Harry zastanowił się, jak bardzo normalnie to wszystko brzmi. Przed czym mógł uciekać?
Ale wtedy Draco uśmiechnął się trochę szerzej, w sposób, który zawsze zapierał Harry'emu dech w piersiach. Kierowany impulsem pochylił się i pocałował go.
Malfoy zesztywniał, ale pozwalał na to, dopóki Harry nie otworzył ust.
- Nie ogoliłeś się - powiedział, odsuwając się. - Jestem głodny. Masz ochotę na obiad?
Potter westchnął i z roztargnieniem potarł szorstki podbródek. Chwilę po tym, jak wznowili spacer, uświadomił sobie, że nie zawahał się pocałować innego mężczyzny w miejscu publicznym. Czuł, jak gdyby była to najnaturalniejsza rzecz pod słońcem.
Zanim znaleźli poleconą przez Sam „Tęczową kawiarnię", minęli trzy sklepy Starbucksa.
- Nie mogę uwierzyć, że mają je nawet tutaj - wymamrotał Potter, kiedy usiedli już przy stoliku.
- Na Pokątnej jeszcze nie ma Starbucksa? - zapytał Malfoy.
- Nie, ale Hermiona mówiła, że Malkin ma zamiar w przyszłym roku otworzyć własną kawiarnię Nero.
- Tak? - uśmiechnął się Malfoy. - Marna europejska próba przeciwstawienia się morderczej ekspansji amerykańskich sieci.
- Ale mają dobre espresso - zareplikował Harry.
- Racja, ale jednym z właścicieli Starbucksa jest czarodziej, więc nie wiem, jak na dłuższą metę będą mogli rywalizować.
- Naprawdę? - zdziwił się Potter.
- Mugole żartują, że kawiarnie Starbucksa pojawiają się nocami znikąd. Ale tak właśnie się to dzieje. - Mrugnął do Harry'ego i zaczął czytać menu.
- O, cheeseburger!
Rozmawiali na temat różnic pomiędzy amerykańskimi i brytyjskimi społecznościami czarodziejów, dopóki nie podano ich zamówienia. Potem Malfoy znowu starał się przekonać Harry'ego, że zakup skórzanych spodni to świetny pomysł. Był właśnie w środku opowiadania historii o tym, jak jego własne skórzane spodnie pomogły mu poderwać sławnego mugola, gdy uwagę Harry'ego zwróciła wchodząca do lokalu grupa mężczyzn.
Było ich trzech, wszyscy w eleganckich garniturach, rozmawiali ze sobą i śmiali się.
Potter patrzył na nich ponad ramieniem Malfoya, niezdolny do zaczerpnięcia oddechu.
Jednym z nich był Manny Padilla.
Manny podniósł wzrok i w tym momencie dostrzegł Harry'ego. Wyglądał na zaskoczonego i odrobinę spanikowanego, ale na pewno nie na tak wstrząśniętego, jak czuł się sam Harry. Wpatrywali się w siebie przez chwilę, niepewni, co zrobić. Wzrok Manny'ego powędrował na Malfoya i momentalnie skamieniał.
- Hej! - odezwał się Draco. - Harry, wszystko w porządku?
Potter kiwnął głową i wrócił spojrzeniem do Ślizgona. Czy wiedział, że Manny jest czarodziejem? Jeśli tak, to dlaczego nic nie powiedział? A czy sam Manny wiedział już wcześniej, że Harry także jest czarodziejem? Ile jeszcze tajemnic Malfoy przed nim skrywa?
Draco odwrócił się, aby zobaczyć, na co patrzył Harry, ale mężczyźni już zniknęli.
- Przepraszam - wymamrotał Potter, wbijając wzrok w swój talerz. - Ja... wydawało mi się, że widziałem kogoś znajomego.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
Harry grzebał z zakłopotaniem w swojej sałatce. Musiał się nad tym zastanowić. Musiał przeprowadzić małe śledztwo na temat Manny'ego Padilli. Jeśli Malfoy nie znał prawdy, nie była to odpowiednia chwila, aby mu powiedzieć. A jeśli wiedział, to miejsce również nie nadawało się na tę szczególną rozmowę. Zmusił się, aby spojrzeć na Ślizgona.
- To nic ważnego. O czym mówiłeś?
Malfoy kontynuował opowieść, ale Harry już go nie słuchał. Jego umysł pracował tak intensywnie, jak nie robił tego już od dłuższego czasu.
CZYTASZ
ZAGUBIONE SERCE / Drarry
Fanfiction2 części Draco Malfoy po ucieczce z Anglii, osiadł w Ameryce. Z pozoru wiódł szczęśliwe życie okraszone sporą dawką alkoholu i spotkaniami z przystojnym chłopcami, dodatkowo jednak pracował jako szpieg, a jego sukcesy są dość imponujące. Kilka lat...