11 lutego, 2004: środa
Obudził się, gdy słońce widniało już wysoko na niebie. Przeciągnął się i ziewnął. Poduszka pachniała Draco, a kołdra seksem. Harry uśmiechnął się, czując, jak od tego zapachu niemal kręci mu się w głowie.
Obrócił się na plecy i otworzył oczy. Był sam w łóżku, ale w powietrzu unosił się ciężki aromat kawy. Zastanowił się, czy Malfoy wróci, jeśli on sam po prostu tu zostanie.
Po kilku minutach zaczął jednak odczuwać samotność, więc uniósł się i zlustrował pokój zmrużonymi oczami. Zarówno okulary, jak i piżama, którą zrzucił z siebie noc wcześniej, leżały na podłodze. Wyciągnął rękę i skoncentrował się. Okulary uniosły się i powoli popłynęły w powietrzu w jego kierunku. Kosztowało go to trochę wysiłku, ale okazało się łatwiejsze, niż oczekiwał. Być może po powrocie do domu powinien zapisać się na szkolenie w posługiwaniu się magią bezróżdżkową. Mając za sobą zakończoną sukcesem misję i posiadając taką umiejętność mógłby poprosić o kolejne zadanie, może znowu o coś w terenie. Może nawet on i Malfoy mogliby pracować razem?
Między innymi. Obudził się z erekcją i jego myśli krążyły teraz nad sposobem złagodzenia tego szczególnego problemu.
Przez chwilę rozważał wyjście z sypialni nago, mając nadzieję, że Malfoy zrozumie aluzję, ale w zamian jednak nałożył na siebie poplamione spodnie od piżamy. Było z nimi związane szczególnie przyjemne wspomnienie.
Otworzył drzwi i wszedł do salonu.
- Draco? - zawołał. Malfoy siedział na podłodze z kolanami podciągniętymi do piersi. Jego srebrna bransoletka unosiła się przed nim w powietrzu, obracając się powoli. Wokół niego walały się kartki papieru.
- Och, Boże. - Gdy Ślizgon na niego spojrzał, bransoletka stuknęła o podłogę. Oczy otoczone miał czerwonymi obwódkami, jak gdyby jakiś czas temu płakał. Wyraz twarzy nie był podobny do niczego, co Harry widział wcześniej.
- Draco, nie...
- Ufałem ci - odezwał się Malfoy cicho. - Mówił mi, żebym tego nie robił. Powiedział, dla kogo pracujesz, z jakiego powodu tu przyjechałeś i że jestem głupcem, że ci ufam. - Potrząsnął głową i odwrócił wzrok. Harry stał w miejscu jak zamurowany. Nie miał bladego pojęcia, co powiedzieć lub zrobić.
- Myślę, że powinieneś wyjść - dodał Malfoy.
- Draco, proszę. Wiem, jak to wygląda, ale...
- Jak to wygląda? - zadrwił Ślizgon.
- Do kurwy nędzy, Harry! - Podniósł kilka kartek i pomachał nimi.
- To wygląda jak streszczenie informacji, które CIA zebrało o mnie w Nowym Jorku, a to jest zapis moich rozmów telefonicznych. A to lista ludzi, których pieprzyłem, jak gdyby cokolwiek mogło ich to obchodzić. - Zlustrował podłogę i uniósł kolejną kartkę. - A tutaj, Harry, napisano wszystko o tym, jak mnie poznajesz i jak ciężko pracujesz, aby zdobyć moje zaufanie.
- Nie - szepnął Harry, potrząsając głową. - Draco, nie...
Malfoy podniósł jeszcze jedną kartkę.
- A kiedy już ci zaufam, miałeś przekazać mnie w ręce ministerstwa. - Popatrzył na niego z twardym wyrazem twarzy.
- Właśnie o to chodziło poprzedniej nocy, prawda?
- Nie! - odparł Harry, czując, że sytuacja staje się coraz bardziej beznadziejna.
- O Boże, wiem, że to... Ale nie widziałeś wszystkiego. Pozwól mi wyjaśnić...
- Nie ma nic do wyjaśnienia - powiedział Malfoy.
- Okłamałeś mnie i ciągle to robisz. - Harry zaczął na poważnie panikować. Zrobił krok do przodu, ale wtedy, jak gdyby znikąd, w ręce Draco pojawiła się nakierowana w jego stronę różdżka.
- Lepiej zostań tam, gdzie jesteś - warknął Ślizgon i szybko wstał.
- Prawie ci się udało, wiesz? Uwierzyłem we wszystko, co powiedziałeś zeszłej nocy. - Potrząsnął głową ze wstrętem.
- Chciałem z tobą wyjechać. Trzymałbyś mnie za rękę aż do chwili, gdy oddałbyś mnie w ich łapy, prawda?
- Nie - odpowiedział Harry. - Mylisz się. Proszę, nie rób tego.
- W czym się mylę?! - wyrzucił z siebie Malfoy, machając raportem. Harry widział, że było to pozwolenie na użycie wszelkich metod, aby tylko sprowadzić go z powrotem, i zadrżał.
- Kazali ci mnie uwieść i w ten sposób namówić do powrotu, czy był to twój własny pomysł?
- Przysięgam, że to nie było tak.
- A dlaczego, do jasnej cholery, mam ci teraz wierzyć? - parsknął Draco. Wyraz jego twarzy przepełniony był gniewem, ale pod spodem Harry widział także ból.
- Nigdy cię nie okłamałem. Unikałem prawdy, oczywiście, ale nigdy nie kłamałem. Na żaden temat. - Zacisnął zęby.
Potter mógł tylko na niego patrzeć. Malfoy miał rację. Powinien powiedzieć mu wszystko wcześniej, bo teraz... Zrobił krok do przodu, desperacko analizując podłogę. Gdyby tylko mógł znaleźć swoje żądania, w których napisał, że zrezygnuje, być może...
Ślizgon warknął coś, co zabrzmiało jak zaklęcie, którego Harry nigdy wcześniej nie słyszał. Kartki zawirowały wokół niego, porwane gwałtownie przez powietrze, po czym poleciały do pustego plecaka, razem z jego różdżką i płaszczem. A potem w powietrze uniósł się sam plecak i pomknął wprost w jego kierunku.
Uchylił się, ale plecak wydawał się przewidzieć jego ruch. Uderzył go w brzuch, wystarczająco mocno, aby na chwilę pozbawić oddechu. Potter zatoczył się do tyłu, kaszląc i patrząc na Malfoya. Różdżka ciągle była skierowana w jego stronę, a twarz Ślizgona wyrażała potworną wściekłość. Harry zadrżał, gdy pomyślał, jak bardzo Ślizgon przypomina w tym momencie swojego ojca.
- Powinieneś odejść - szepnął Draco.
- Teraz, zanim zrobię coś, czego będę żałował.
Harry, oszołomiony, ruszył w stronę drzwi. To nie mogło się wydarzyć! Musiał śnić! Zapewne za moment się obudzi, a Malfoy będzie spał bezpiecznie w jego ramionach.
Drzwi za nim otwarły się same, więc wycofał się na korytarz. Wiedział, że powinien coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia co. Był kompletnie i całkowicie zagubiony.
Rozległ się trzask drewna uderzającego o futrynę i Harry został sam, stojąc przed mieszkaniem Malfoya w samych spodniach od piżamy, przyciskając plecak do klatki piersiowej. Za sobą usłyszał ciche sapanie, więc odwrócił się i ujrzał starą kobietę, zerkającą na niego przez uchylone drzwi. Zignorował ją i ponownie spojrzał na wejście do mieszkania Malfoya. Draco poczuł się zraniony i wściekły, a Harry nie mógł go za to winić. Być może uspokoi się w ciągu kilku godzin, a wtedy będzie mógł wrócić i jeszcze raz spróbować z nim porozmawiać. Wyjął z plecaka płaszcz i buty, założył je i ruszył w dół schodów.
Nie miał pewności, czy hotel, w którym mieszkał jest bezpieczny, ale nie istniało żadne inne miejsce, do którego mógł pójść. Była tam reszta jego rzeczy, a poza tym i tak musiał uregulować rachunek. I miałby możliwość porozmawiania z Hermioną. Poczuł ogarniającą go ulgę, więc zaczął ruszać się szybciej. Tak, przyjaciółka z pewnością będzie wiedziała, co robić.
Rozważył możliwość aportowania się z alejki, ale nagłe pojawienie się w pokoju nie wydało mu się dobrym pomysłem. Gdy szedł ulicą Castro, zaledwie dostrzegał obecność innych ludzi wokół. Wszystko, o czym mógł myśleć, to wyraz twarzy Malfoya i ten okropny moment, kiedy zrozumiał, że chłopak wreszcie uświadomił sobie prawdę.
Ale prawda w pewnym momencie, kiedy Harry nie zwrócił na to uwagi, zmieniła się.
Wszedł do hotelu, rozglądając się wokół w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa. Wszystko wydawało się ciche i zupełnie normalne. Kiedy szedł w stronę schodów, zacisnął palce na różdżce.
- Pan Potter, prawda? - Harry odwrócił się i zobaczył patrzącego na niego, wyglądającego znajomo mężczyznę w garniturze. Kiwnął głową.
- Nazywam się Karl Unter i jestem tutaj kierownikiem. - Nie wyciągnął ręki na powitanie. - Obawiam się, że będę musiał prosić pana o uregulowanie rachunku i natychmiastowe wymeldowanie się.
Harry wbił w niego zaskoczone spojrzenie.
- Ja... proszę?
Under, jedynie z wielkim trudem maskując rozdrażnienie, zmarszczył nos na widok niczego nieświadomej miny swojego gościa.
- Nie wiem, skąd wzięła się u pana zeszłego wieczora potrzeba zniszczenia własnego pokoju, ale mogę zapewnić, że poniesie pan odpowiedzialność za wszystkie szkody.
Harry wzdrygnął się i przytaknął.
- Tak, oczywiście. - Wątpił, czy wyjaśnienie, iż dwaj źli czarodzieje próbowali zabić go ostatniej nocy mogłoby w czymkolwiek pomóc.
- Mogę wejść i zabrać swoje rzeczy?
Under kiwnął sztywno głową.
- Pana rachunek będzie gotowy za dziesięć minut.
Jeśli wchodzili do niego pracownicy hotelu, pokój z pewnością był bezpieczny. Mimo to, kiedy popychał drzwi, trzymał różdżkę w wyciągniętej przed siebie ręce. Wszedł do pomieszczenia i stanął oniemiały. W środku nie było mebla, który nie zostałby przewrócony, uszkodzony lub całkowicie zniszczony. Zasłony zostały podarte, a resztki osmalonych, białych kawałków tkaniny mogły być pozostałością po pościeli. Dywan na środku pokoju nosił ślady podpalenia. Harry poczuł się szczęśliwy, że musiał jedynie zapłacić za szkody. Hotel miałby wszelkie prawo kazać go aresztować.
Zamknął za sobą drzwi i zaczął przeglądać śmieci w poszukiwaniu ubrań, które nadawałyby się do czegokolwiek. W łazience znalazł parę brudnych dżinsów i szarą koszulę. Niestety, poszukiwania bielizny nie powiodły się. Rozebrał się i odkręcił kurki prysznica, ale woda nie poleciała. Podobnie było z umywalką, a jego szczoteczka do zębów przekształciła się w stopioną bryłę plastiku.
Z jękiem rzucił niezdecydowane Chłoszczyść i wciągnął na siebie spodnie. Noszenie ich na gołym tyłku nie wydawało mu się szczególnie dobrym pomysłem, ale nie miał wyboru. Nie było nawet kawałka prześcieradła, które mógłby transmutować w slipki. Odwrócił szarą koszulę z lewej strony na prawą i stwierdził, że to ta sama, z logo college'u Queen, którą pożyczył od Malfoya kilka dni temu, gdy wybierali się na Jarmark. Teraz miał wrażenie, jakby od tamtej chwili upłynął cały miesiąc. Podniósł koszulę do twarzy i powąchał ją. Pachniała głównie nim samym, ale dało się też wyczuć dym papierosowy. Nałożył ją i westchnął.
Telefon został roztrzaskany na części, więc Harry nie mógł zadzwonić do Hermiony. Jeszcze przez kilka minut przeczesywał pokój, ale wyglądało na to, że nic więcej nie ocalało. Malfoy miał rację, każąc mu zabrać ze sobą wszystko, co wartościowe.
Opadł na podłogę i opróżnił zawartość plecaka. Kartki ułożyły się w zaskakująco uporządkowany stosik, musiał tylko włożyć je z powrotem do teczki. Złożył piżamę i spakował ją. Na dnie plecaka było coś jeszcze, coś twardego, gładkiego i...
Wyciągnął srebrną bransoletkę i wpatrywał się w nią przez chwilę, a dziwne emocje napełniały mu serce. Nie miał pojęcia, jak się tu znalazła. Draco mógł ją włożyć celowo albo zaklęcie, którego użył, po prostu spakowało wszystko, z czym Gryfon przyszedł do mieszkania Malfoya. Nie miał możliwości, aby to sprawdzić.
Bransoletka z pewnością nie była już świstoklikiem. Wsunął ją na rękę i z zaskoczeniem zauważył, że dopasowała się wygodnie do jego nadgarstka.
Zeszłej nocy Draco w jakiś sposób dowiedział się o tym, że nadchodzą śmierciożercy. Uratował mu życie, a Harry go zdradził. Nie próbował zwalczać łez, które napłynęły mu do oczu. Spływały po policzkach, a towarzyszył mu jedynie dźwięk jego oddechu. Nie zaprzątał sobie głowy ich wycieraniem. W czuciu ich na skórze było coś oczyszczającego. Dlaczego to tak bardzo bolało? Takiego uczucia nie pamiętał nawet z okresu, kiedy Cho go rzuciła, choć był pewien, że cierpiał. A może wymazał z pamięci, jak bolesna może być miłość, aby nie bać się zakochać ponownie?
Czy właśnie to mu się stało? Zakochał się?
Kilka minut później schodził z powrotem na dół. Miał świadomość, iż bez wątpienia widać po nim, że płakał, że potrzebuje prysznica, i że wygląda jak totalne gówno, ale miał to gdzieś. Unter nie okazał żadnego współczucia, kiedy wręczał mu do podpisu rachunek i odbierał kartę kredytową, aby skasować należność.
Harry zarzucił plecak na ramię i odwrócił się, aby odejść.
- Panie Potter, to przyszło do pana dzisiaj rano - usłyszał czyjś głos.
Jedna z pracownic wyciągnęła w jego stronę dużą kopertę z nadrukiem Fed Ex. Przez chwilę wpatrywał się w nią, nie mogąc oddychać. Kobieta posłała mu rozbawione spojrzenie, podała przesyłkę i odeszła.
- Dziękuję - powiedział i zanim otworzył kopertę, obrócił ją w dłoniach. W środku znajdował się dokument, dokładnie taki, o jaki prosił. Widniał na nim zarówno dziwnie zakręcony podpis Bassa, jak i nieczytelny Fallina. Serce Harry'ego zaczęło bić szybciej. Schował pergamin i wsadził kopertę do plecaka.
Udało mu się spokojnie dojść do drzwi, ale gdy tylko dotknął stopami chodnika, zaczął biec. Dopiero kiedy ponownie stanął przed budynkiem, w którym mieszkał Malfoy, dotarło do niego, że mógł się aportować. Nacisnął dzwonek, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Spojrzał przez szybkę i zobaczył, że hol jest pusty. Zlustrował ulicę po obu tronach, po czym aportował się do środka.
Pukając do drzwi mieszkania, ciągle miał zadyszkę. Odczekał chwilę i nie doczekawszy się reakcji, uderzył w nie pięściami.
- Draco! - krzyknął. - Proszę, otwórz! Mam ci coś ważnego do pokazania!
Gdzieś w pobliżu rozległ się dźwięk, ale była to tylko sąsiadka, zerkająca na korytarz ze swojego mieszkania. Zmierzył ją wzrokiem, na co kobieta zmarszczyła brwi. Uderzył w drzwi jeszcze raz i oparł o nie czoło.
I wtedy właśnie zrozumiał, że zaklęć ochronnych już nie ma. Oderwał gwałtownie głowę od drzwi i przycisnął obie dłonie do drewnianej powierzchni. Nie był w stanie wyczuć niczego, wbrew temu, iż zaledwie godzinę wcześniej zaklęcia były bardzo mocne. Zapukał jeszcze raz.
- Draco? - Sąsiadka zakaszlała, więc obrócił się w jej stronę. - Co sie, kurwa, gapisz? - syknął.
Kobieta wciągnęła gwałtownie powietrze i zniknęła za drzwiami. Harry wyjął z plecaka różdżkę, wyciągnął ją przed siebie i wyszeptał potężne zaklęcie otwierające zamki, którego nauczył się wiele lat temu na treningu aurorskim. Zapadka kliknęła i Harry, z różdżką w pogotowiu, wszedł do środka.
Westchnął z zaskoczenia. Wnętrze okazało się puste. Tak puste, jak gdyby nikt tam w ogóle nie mieszkał. Każda zasłona, każdy przewód, każdy kubek, wszystko zniknęło.
- Draco?! - zawołał gorączkowo, przeszukując mieszkanie i otwierając każde drzwi. Ale nie znalazł nikogo. Nie było nawet kurzu. Po jednej godzinie wszelki ślad po Draco Malfoyu zaginął.
Harry usłyszał kroki i odwrócił się w stronę drzwi wejściowych, z wyciągniętą przed siebie różdżką.
- Dzień dobry - powiedział ktoś, a Harry'emu w samą porę udało się schować różdżkę za siebie. Przez drzwi zerkał mężczyzna, najprawdopodobniej gospodarz. - Jak się tu dostałeś? - zapytał z nieufnym błyskiem w oczach.
- Jestem przyjacielem Dereka - odpowiedział, starając się opanować stale narastającą panikę. - I... było otwarte. Wiesz, gdzie on jest?
Mężczyzna spojrzał na niego jak na idiotę.
- Wyprowadził się. Rano dostałem od niego wiadomość, razem z czekiem za wynajem. Nie wiem, gdzie zabrał wszystkie swoje rzeczy, był w tej sprawie bardzo dyskretny.
Harry kiwnął głową, czując, jak jego niepokój się rozwiewa. Było całkiem prawdopodobne, że Draco wyprowadził się dobrowolnie.
- Zostawił może jakiś adres do korespondencji?
- Nie. - Mężczyzna otworzył szeroko drzwi i skinął ręką. - Przykro mi, ale muszę prosić, abyś wyszedł.
- Oczywiście. - Harry odwrócił się, żeby schować do płaszcza różdżkę. Rozejrzał się po pustym pokoju. Jak na tak krótki czas, jaki spędził w Stanach, wiązało się z tym mieszkaniem zaskakująco wiele wspomnień. Tak dużo się wydarzyło, a spora część owych wydarzeń miała miejsce właśnie tutaj. Parsknął na swój własny sentymentalizm i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Będąc ponownie na ulicy, skierował się do najbliższego zaułku i aportował się w alejce blisko kawiarni, w której pracował Draco. Zwykle był bardzo ostrożny z publicznym używaniem magii, ale na szczęście nikt nie zauważył jego pojawienia się z nikąd.
Niestety, nie zastał Malfoya, a Rosie poinformowała go, że pojawił się niedawno i powiedział, że rezygnuje. Nie chciał nawet czekać na czek ze swoją ostatnią wypłatą.
- Mógłbyś mu go oddać? - zapytała, wręczając Harry'emu złożony kawałek papieru.
Potter kiwnął głową i schował czek do kieszeni płaszcza. W środku było coś jeszcze - wizytówka od Colby'ego. Wyjął ją i obrócił w dłoniach.
- Rosie, mógłbym skorzystać z telefonu? - zapytał.LAJK ? 🌟
Jak myślicie kto jest agentem ? Colby czy Manny?
CZYTASZ
ZAGUBIONE SERCE / Drarry
Fanfiction2 części Draco Malfoy po ucieczce z Anglii, osiadł w Ameryce. Z pozoru wiódł szczęśliwe życie okraszone sporą dawką alkoholu i spotkaniami z przystojnym chłopcami, dodatkowo jednak pracował jako szpieg, a jego sukcesy są dość imponujące. Kilka lat...