Rozdział 21

1.1K 86 6
                                    

8 marca, 2004: poniedziałek

Draco śnił o Ronie Weasleyu.
Ron wbijał w niego wzrok i przygniatał do wilgotnej ceglanej ściany. Jego wielka dłoń zaciskała się wokół gardła Draco tak mocno, że niemal uniemożliwiała oddychanie.
— To twoje zadanie — powiedział Weasley. Jego głos brzmiał tak, jak gdyby wydobywał się nie z ust, a z zupełnie innego miejsca. — Musisz to naprawić. — Draco próbował coś powiedzieć, lecz nie był w stanie, jedynie gapił się na Weasleya bezradnie. Ale nie wiem jak!, krzyknął w myślach. — Każdy z nas miał klucz — kontynuował Ron. — Harry ma jeden. Znajdź kolejny.
Malfoy desperacko potrzebował odetchnąć, płuca wręcz go bolały, jednak nie potrafił. Już zaczął widzieć gwiazdy i wtedy Weasley go puścił. Opadł na mokrą ziemię, patrząc na górującego nad nim mężczyznę.
— Zabiłem cię, prawda?
Weasley nie odpowiedział. Po prostu zniknął.

Draco otworzył oczy i zobaczył nad sobą bogato zdobiony sufit. Zdezorientowany zamrugał kilka razy. Dopiero gdy usiadł, przypomniał sobie, gdzie jest.
Noc wcześniej miał taki sam sen i po raz kolejny szczegóły rozwiały się jak dym, zanim zdążył je uchwycić. Pamiętał jedynie, że chodziło o Rona, ale nie wiedział, czy to ważne, czy nie. Teraz nie był nawet pewien, czy może ufać własnemu umysłowi.
Podszedł do jedynego w pokoju okna i zobaczył, że słońce zaczynało wschodzić. To już drugi ranek, gdy obudził się w tym obcym domu, jednak jeszcze ani razu nie opuścił swojej sypialni. Wczoraj przez cały dzień drzwi pozostawały zamknięte. Skrzat przyniósł mu posiłek, ale Draco niczego nie zjadł, żądając w zamian spotkania z ojcem. Niestety bez efektu. Jego upór doprowadził jedynie do tego, że teraz burczało mu w brzuchu. Do tego nie miał papierosów, przez co niemal wariował.
Przeszedł przez pokój i zbadał zamek w drzwiach. Bez różdżki nie mógł zrobić wiele więcej. Wczoraj wypróbował kilka zaklęć, ale nie był w stanie rzucić niczego przydatnego. Co dziwne, nie wychodziła mu nawet prosta Alohomora. Zaklęcie należało do dziecinnie łatwych, gdy miało się różdżkę, jednak bez niej nie udawało się za cholerę.
Skoncentrował się, uznając, że zwykłe zaklęcie lewitujące mogłoby mu pomóc. Zamek w drzwiach był staroświecki, mugolski, jeden z tych wyposażonych w prosty rygiel, a nie zasuwkę. Zamknął oczy i wyobraził sobie cały mechanizm, skupiając się na dźwigni. Musiał ją jedynie unieść i dziwił się, że nie pomyślał o tym wcześniej. Podniósł rękę i szepnął:
— Wingardium Leviosa.
Zadziałało. Po przekręceniu gałki drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem. Draco uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem, po czym wygładził ubranie i wyszedł na bogato wystrojony korytarz. W jednym z jego końców stało kilka zbroi, a ściany udekorowano obrazami przedstawiającymi krajobrazy. Zmarszczył brwi i dopiero w połowie drogi uświadomił sobie, dlaczego wydawały mu się takie dziwne: nie poruszały się.
Zszedł piętro niżej i znalazł się na kolejnym korytarzu, ruszył więc dalej w dół schodów, które teraz stały się szerokie i zdobione. Przed nim pojawił się duży salon. Rozejrzał się wokół, czując, że widok powinien być mu znajomy, jednak nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w życiu widział to miejsce. Z jakiego powodu miałby przebywać wcześniej w tak wielkim, mugolskim domu? I czemu jego ojciec tu mieszkał?
Nos i burczenie w żołądku zaprowadziły go do jadalni, gdzie na dużym, drewnianym stole leżały resztki czyjegoś śniadania. Powąchał nietknięty kawałek tostu i ruszył do kuchni.
— Sir nie śpi! — zapiszczał jakiś głos za nim. Draco, przestraszony, odwrócił się gwałtownie i ujrzał stojącego przed nim skrzata. Nie poznał go, ale dla niego wszystkie wyglądały identycznie.
— Bez wątpienia — odpowiedział. Stworzenie wydawało się szczerze uradowane jego widokiem, więc może nie zostanie znowu uwięziony.
— Życzy pan sobie śniadanie? Herbaty?
Draco, nadal ostrożny, kiwnął głową.
— Mogę prosić kawę? — zapytał.
Piętnaście minut później, przyjemnie najedzony, postanowił pospacerować trochę z filiżanką w ręce i zbadać to dziwne miejsce. Wrócił do salonu, który wcześniej minął i znalazł drzwi na taras. Podszedł do jego krawędzi i spojrzał w dół. Dom stał na samym skraju wysokiego klifu, wznoszącego się nad oceanem. Draco nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Równie dobrze mógł być w Szkocji, jak i w Oregonie.
Obrócił się i zobaczył za sobą stary zamek, którego kruszące się iglice wydały mu się znajome. A więc Szkocja.
— Ty musisz być Draco. — Na taras weszła kobieta, młoda, elegancko ubrana, również trzymająca w ręce filiżankę. Minęła go i usiadła na szezlongu, odstawiła kawę na maleńki stoliczek i posłała mu olśniewający uśmiech. Była młodsza od niego i wyjątkowo atrakcyjna. Miała długie, jasne i zmierzwione włosy, które opadały jej na ramiona i niemal przytłaczały drobną figurę. — Masz oczy swojego ojca.
— Gdzie on jest?
— Nadal w łóżku, czyli tam, gdzie i ty powinieneś być. Mimo wszystko, strasznie chłodny ten poranek. — Insynuację w jej głosie trudno było przegapić.
Ojciec trzymał takie zabawki, odkąd Draco pamiętał. Matka udawała, że niczego nie widzi, ale on nie znosił każdej z nich. Wdzięczące się, piękne, zwykle mugolki, gotowe zrobić wszystko dla przywileju spędzenia tygodnia lub dwóch w łóżku Lucjusza, pełne strachu i podziwu z powodu władzy i magii, jaką odkrywały. Jemu zwykle również nadskakiwały, głaskały po włosach, całowały w policzek i mówiły, jakim jest kochanym chłopcem. Zawsze po czymś takim wracał do pokoju i szorował twarz, nie chcąc nawet myśleć, gdzie wcześniej były usta tych kobiet. Matka powtarzała, że mugole są brudni. Jako dziecko Draco zastanawiał się, jak ojciec mógł znieść ich dotyk.
Jego własna sypialnia w tamtych latach znajdowała się blisko pokoju Lucjusza i często w nocy Draco budził się z powodu dochodzących stamtąd dźwięków. Jedynym pocieszeniem było to, że ojciec szybko się tymi dziewczynami męczył, więc wymazywał im pamięć i odsyłał tam, skąd przyszły, zupełnie nieświadome faktu, iż ostatnie dni spędziły z kostkami przy uszach. Po jakimś miesiącu pojawiała się kolejna i cały cykl się powtarzał.
— Jestem Heather — odezwała się kobieta po długiej ciszy. Uśmiechnęła się i poklepała fotel obok siebie. — I nie gryzę, wiesz?
Draco przyglądał jej się przez kilka sekund. Była ubrana jak mugolka, więc prawdopodobnie nie wiedziała o tym miejscu więcej, niż Lucjusz jej powiedział. Choć całkiem możliwe, iż posiadała jakieś przydatne dla niego informacje.
Podszedł do fotela, rozciągnął się i sączył kawę, wcale na nią nie patrząc.
— Długo tu jesteś?
— Od tygodnia. Zamek twojego ojca jest prześliczny.
Draco powstrzymał się przed zmarszczeniem brwi. Nie miał pojęcia, czy miejsce to należało do ojca, czy nie, a nawet jeśli, nabytek musiał być całkiem świeży.
— Tak, racja.
Heather przesunęła się w swoim fotelu, tak że teraz pochylała się bliżej niego.
— Odkąd powiedział mi, że tu jesteś, strasznie chciałam cię poznać. — Draco spojrzał na nią i zobaczył, jak oblizuje usta. — Nie wspomniał, że taki z ciebie przystojniak.
Draco miał ochotę wywrócić oczami.
— I pewnie nie wspomniał też, że jestem gejem, prawda?
Heather na chwilę zmrużyła oczy, jak gdyby zastanawiając się, czy mówi poważnie. Uniósł brew, obserwując, jak jej twarz przybiera wyraz rozczarowania.
— Nie, nie wspomniał — przyznała, muskając palcami filiżankę. — W zasadzie sugerował coś wręcz przeciwnego.
— Naprawdę? W takim razie śnił na jawie.
Kobieta uśmiechnęła się ponownie.
— A może mimo to chciałbyś spróbować? Jeśli tylko zamkniesz oczy, założę się, że nie odróżnisz mojego tyłka od męskiego.
Draco zakrztusił się kawą i spuścił wzrok. Nie byłby szczery twierdząc, że nigdy wcześniej o tym nie pomyślał. Właściwie to nawet miał zamiar zapytać o to Harry’ego.
Poczuł, jak zaciska mu się żołądek. Nie miał pojęcia, jak teraz układa się jego relacja z Harrym. Cały wczorajszy dzień spędził leżąc w łóżku i gapiąc się w sufit na zmianę przygnębiony, rozgniewany i znowu przygnębiony. Raz nawet popłakał się, myśląc, że już nigdy się nie spotkają albo, co gorsza, spotkają, a Harry spojrzy na niego jedynie z pogardą.
— Mam chłopaka — powiedział w końcu. A przynajmniej łudził się, że jeszcze ma.
— Jak zwykle — westchnęła Heather.
— Nie sądzę, żebyś miała papierosy? — Potrząsnęła głową, na co Draco skrzywił się z irytacją. — Ojciec był w tym tygodniu zajęty? — spytał, mając nadzieję, że brzmi swobodnie.
— Och, jasne. Ale o tym wiesz pewnie więcej niż ja. Funkcjonuje o dziwnych porach, prawda?
— Nawet z tobą? — Rzucił jej dwuznaczne spojrzenie.
Heather roześmiała się.
— Nie przeszkadza mi to. Mogę spać, gdy go nie ma.
— Uważaj, żebyś nie dostała odleżyn.
Zaśmiała się po raz kolejny.
— Nie masz o mnie najlepszego zdania, co?
— Przewinęła się tu już setka dziewczyn podobnych do ciebie, a po tobie przyjdzie kolejna setka. Za kilka tygodni, kiedy zaliczy cię w każdej pozycji, jaką tylko może sobie wyobrazić, znudzi się i odeśle cię do domu, znajdując sobie odpowiednie zastępstwo. — Gdy wyraz jej oczu stwardniał, Draco posłał jej złośliwy uśmieszek. — Dlatego nie ma najmniejszego sensu, abyśmy się poznawali.
Heather spuściła wzrok, ale nic nie powiedziała. Draco skończył kawę i upuścił filiżankę na kamienną posadzkę, roztrzaskując porcelanę na drobne kawałki. Skrzaty z pewnością znajdą ją i naprawią, przynajmniej będą miały co robić.
Wrócił do swojego pokoju i myśląc o Harrym, położył się do łóżka.

ZAGUBIONE SERCE / DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz