Rozdział 12

2.6K 223 9
                                    

Harry spędził dzień zwiedzając samotnie miasto. W końcu wydobył z dna plecaka „San Francisco: Przewodnik dla czarodziejów", który Hermiona zapobiegawczo kupiła mu na Heathrow. Miał zamiar udać się do Haight-Ashbury, ale zrezygnował z tego pomysłu w ostatniej chwili, sądząc, że ciągle jeszcze jest w stanie przekonać Malfoya, aby poszedł tam kiedyś razem z nim.
Zjadł śniadanie w Chinatown, a potem odwiedził sławny, prowadzony przez sędziwego, chińskiego czarodzieja sklep. Miejsce zostało rozsądnie upozorowane na sklep ze starociami, pełen koszulek za trzy dolary i porcelanowych naczyń. Można tam było znaleźć również fantastyczną kolekcję składników do eliksirów, o których Harry nigdy nie słyszał, nie miał też pojęcia, do czego mógł być używany wysuszony smoczy penis.
Minął Union Square i wspiął się na Nob Hill, ale było zbyt mgliście, aby cokolwiek zobaczyć. Kontynuując spacer, wyjął z kieszeni płaszcza przewodnik, który dla mijających go mugoli wyglądał jak powieść Toma Clancy. Harry przypuszczał, że nawet czarodzieje nie chcą uchodzić za turystów, jeżeli tylko mogą tego uniknąć.
Natknął się na niewielki plac z pchlim targiem i przypomniał sobie, że obiecał prezenty dzieciom Hermiony. Zatrzymał się przy straganie z ręcznie robionymi zabawkami i jeszcze raz pomyślał o porannym faksie. Przeczytał go z mieszanymi uczuciami i ciągle poczuł się zaniepokojony. W skrócie informacje CIA dawały jasno do zrozumienia, że agencja także śledzi Malfoya i jest przygotowana, aby się nim zaopiekować, gdyby okazało się, że coś mu zagraża.
Oczywiście, ministerstwo również powitałoby Ślizgona z otwartymi ramionami. Bass i Fallin chcieli, aby został natychmiast przesłuchany i rozważali możliwość wniesienia przeciwko niemu oskarżenia o spiskowanie i utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości. Harry nie był pewien, dlaczego minister magii tak bardzo interesuje się tym przypadkiem. Fallin prosił nawet, żeby Potter osobiście wysyłał mu faksy z opisem postępów w śledztwie. Problem stanowiło to, iż Harry nadal wiedział tyle co nic, a nawet, gdyby czegoś się dowiedział, był coraz mniej przekonany, czy podzieliłby się tym z przełożonymi. Teraz jednak była sobota, a sprawozdanie musiał przefaksować do poniedziałku. Miał jeszcze czas, aby cos wymyślić.
Kupił dla bliźniaków ręcznie malowane pociągi, na których mogliby ćwiczyć swoje rozwijające się zdolności magiczne, po czym poszedł poszukać czegoś także dla Hermiony. Przyjaciółka miała słabość do nietypowych bibelotów, a tutaj był ich spory wybór po niewysokich cenach. Próbował zdecydować się pomiędzy dwoma naszyjnikami wykonanymi w folklorystycznym stylu, który ceniła wyjątkowo wysoko, kiedy jego uwagę zwróciła ekspozycja z zieloną biżuterią, a szczególnie cudownie wielobarwne, jaspisowe korale.
Dotknął pierścienia na swojej prawej ręce. On także miał jaspisowy kamień i było w jego kolorze coś, co nieodmiennie go fascynowało. Hermiona śmiała się z niego, kiedy złapała go pewnego dnia na wpatrywaniu się w sygnet. „Być może z powodu twojej matki" - powiedziała. - „Wiesz, że wszyscy zawsze powtarzali, że masz jej oczy."
- Możemy się dogadać - zaproponował sprzedawca, widząc jego spojrzenie. - Tu mam część kompletu, ale jeden kolczyk się zgubił...
- Wezmę naszyjnik - powiedział Harry, nawet nie pytając o cenę. - Ile chcesz za kolczyk?
Później, po południu, siedząc na łóżku i patrząc na swoje zakupy, Harry zastanawiał się, co mu odbiło, że postanowił sprawić prezent także Malfoyowi. Rzucił na kolczyk zaklęcie ochronne, nic przesadnie użytecznego, zwykły przejaw troski, i schował go do kieszeni.
Harry był beznadziejny w zaklęciach czyszczących, a w każdym razie Cho zawsze tak mówiła, dlatego skorzystał z usług hotelowej pralni. Ku jego uldze koszula Malfoya okazała się doskonale czysta, więc zdecydował się założyć ją ponownie, skoro tak podobała się na nim Ślizgonowi kilka wieczorów wcześniej. O wpół do siódmej nacisnął dzwonek przed drzwiami do budynku i czekał tak długo, ile mógł wytrzymać przed podjęciem decyzji o powrocie do hotelu.
- Hej - usłyszał. Odwrócił się i zobaczył wchodzącego Malfoya z torbą pełną zakupów w rękach. - Klucze są w mojej kieszeni. - Harry patrzył na niego przez sekundę, zanim zrozumiał, że Ślizgon chce, aby otworzył drzwi. Sięgnął ręką do jego płaszcza. - Nie w tej kieszeni - powiedział Malfoy z uśmiechem.
- Jesteś taki przewidywalny - rzucił Harry i wcisnął dłoń w przednią kieszeń jego spodni, odwzajemniając jednak uśmiech. Malfoy zarumienił się nawet, kiedy kieszeń znowu okazała się nie tą właściwą i Potter musiał sięgnąć do drugiej.
- Masz zimne ręce - powiedział Malfoy, kiedy palce Harry'ego musnęły nagą skórę brzucha.
Potter docisnął dłoń do ciała pod jego koszulą, na co Ślizgon krzyknął.
- Och, za to ty jesteś taki ciepły - powiedział Harry ze śmiechem.
Malfoy wyglądał na dziwnie zaniepokojonego, kiedy od niego odskoczył.
- Po prostu otwórz te cholerne drzwi. Niosłem tę torbę pod górę kawał drogi, a jest naprawdę ciężka. - W zamian Harry wziął od niego zakupy i oddał klucze. - Cóż z ciebie za dżentelmen - dodał Malfoy z sarkastycznym uśmieszkiem i wpuścił ich wreszcie do budynku.
Kiedy wchodzili po schodach, Harry starał się patrzeć gdziekolwiek, byle nie na pośladki idącego przed nim mężczyzny. Było to trudne, zważywszy, jak dogodnie zostały umiejscowione tuż przed jego twarzą. Prawie na nie wpadł, gdy Malfoy, zdawałoby się bez żadnego powodu, zatrzymał się nagle na szczycie schodów.
I właśnie wtedy poczuł zaklęcia. Nie miał pewności, czy były tu podczas jego poprzedniej wizyty, czy po prostu ich nie zauważył, ale teraz bez wątpienia zostały nałożone. Pulsowały łagodnie wokół mieszkania i trochę silniej przy drzwiach.
Harry zmarszczył brwi, zastanawiając się, co jeszcze przegapił.
Kiedy weszli już do środka, nie mógł powstrzymać się przed zlustrowaniem otoczenia w poszukiwaniu dowodów na to, co wydarzyło się tu wczoraj po jego ucieczce. Mieszkanie prezentowało się jednak w typowo nieskazitelnym stanie. Na ławie stał tylko jeden kubek po kawie. Potter zacisnął usta. Być może Manny nie został na noc. Ale przecież miał klucze i...
- Postaw torbę na stole - powiedział Malfoy, zdejmując płaszcz. - Masz ochotę na wino?
- Tak, proszę. - Harry położył zakupy obok oryginalnie wyglądającej rośliny. Patrzył na nią przez chwilę, zastanawiając się, dlaczego wydaje mu się taka znajoma.
- To bonzai? - spytał, wiedząc, że lepiej jej nie dotykać.
- Opercularya decaryi - odpowiedział Malfoy, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu wina. - Wiesz, przydatna do eliksirów antydepresyjnych i takie tam. - Harry mrugnął ze zdziwienia, za co został obdarzony długim spojrzeniem. - Naprawdę zdałeś egzamin z zielarstwa?
- No... tak, ale to było wieki temu. - Harry jęknął. - Po prostu jestem zaskoczony, to wszystko. - Rozejrzał się wokół i zrozumiał, że Ślizgon miał kilka magicznych roślin, porozstawianych po kątach i na półkach. - Nigdy bym się nie domyślił, że masz do nich rękę - dodał.
- Umawiałem się z Neville'em - powiedział Malfoy, jak gdyby to miało wszystko wyjaśnić.

ZAGUBIONE SERCE / DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz