11

3.6K 190 35
                                    

Wracam. 
________

Serce biło mi mocniej niż kiedykolwiek, odbierając mi przy tym możliwość swobodnego oddychania. Stałam przed swoim nowym domem, otoczona walizkami ze swoimi rzeczami. Minęły zaledwie dwa tygodnie od ostatniego spotkania z Zaynem. Widziałam go wtedy tylko przez moment, kiedy wychodziłam z jego domu spakowana. Błagał mnie o rozmowę i o to, żebym została, ale nie potrafiłam. Patrzenie na niego sprawiało mi jedynie ból. Ostatecznie pozwolił mi odejść. 

Osobiście byłam z siebie dumna, że nie wybuchnęłam kolejny raz płaczem w jego obecności. Pamiętam, że posłałam mu tylko chłodne spojrzenie, zapakowałam wszystko do samochodu i nie zważając na jego krzyki odjechałam. Dzwonił, dobijał się do drzwi domu Luke'a i Michaela, pisał wiadomości, wysyłał kwiaty, ale nie miał możliwości dotarcia bezpośrednio do mnie. Luke nie pozwoliłby mu już się do mnie zbliżyć. Te dwa tygodnie były czasem totalnego wyłączenia ze świata. Leżałam tylko w łóżku płacząc, a jedynym miejscem gdzie wychodziłam, była łazienka. Nie chciałam jeść, nie chciałam z nikim rozmawiać i co najgorsze, nie chciałam żyć. 

Co gorsza, wcale nie chciałam z nim zrywać. Nie chciałam go zostawiać i myślę, że gdzieś w środku byłam gotowa mu wszystko wybaczyć. Tłumaczyłam sobie, że działał pod wpływem alkoholu i nie był świadomy tego, co robi. Jednakże chwilę później do mojej głowy przychodziła myśl, że był świadomy. Wiedział, jak działa alkohol i jak może to wszystko się skończyć, a i tak po niego sięgnął. Nie było żadnego usprawiedliwienia dla zdrady. Skoro mnie kochał, dlaczego pozwolił innej się zbliżyć do siebie w tak dużym stopniu? 

Czułam nienawiść. Ale czułam też miłość. Oraz pustkę. 

Westchnęłam głośno i pokręciłam odruchowo głową, by pozbyć się tych myśli. Otworzyłam drzwi swojego nowego domu. Wnętrze było niemal w całości urządzone. Niewielka kuchnia połączona była z salonem. Na parterze znajdował się jeszcze pokój dla gości, w którym nie było jednak zbyt wiele miejsca. Na piętrze była moja nowa sypialnia, garderoba, dwie łazienki oraz dodatkowy, nieurządzony pokój. Przerażała mnie myśl o mieszkaniu całkowicie samej, ale musiałam zacząć żyć inaczej. Nie mogłam spędzić całego życia w domu swojego przyjaciela, więc wybrałam niemal wszystkie zaoszczędzone pieniądze i kupiłam pierwszy lepszy dom w okolicy. 

Wypakowanie i ogarnięcie wszystkiego zajęło mi prawie pięć godzin. Wzięłam długi prysznic i przebrałam się w dresy myśląc o tym, co mogę robić, żeby nie rozpamiętywać wszystkiego, co się wydarzyło. Niestety, ciągłe sprawdzanie telefonu w nadziei, na nowe wiadomości od niego wcale nie pomagało, a jedynie pogarszało sytuację.

Postanowiłam wyjść na spacer, aby rozejrzeć się po okolicy. Świeciło słońce, ale wiał chłodny wiatr, więc zostałam w swoim dresie. Założyłam okulary przeciwsłoneczne, zabrałam ze sobą telefon i słuchawki i wyszłam, upewniając się wcześniej, że zamknęłam drzwi na klucz.

Włączyłam sobie swoją playlistę, która miała dać mi tylko więcej smutku i ruszyłam przed siebie. Nie znałam nikogo z sąsiedztwa, nie byłam nigdy w tej okolicy, więc cała sytuacja wydała mi się trochę zabawna. Naprawdę miałam szansę zacząć od nowa. Ale było na to zbyt wcześnie. Niektóre rany goją się dużo dłużej niż normalnie. I to tylko przez to, że oddajemy serce osobom, które na to nie zasługują. Minimalnie pocieszała mnie myśl, że wszystko dzieje się po coś. 

Zamyślona nie zauważyłam dziury w chodniku, przez co potknęłam się i upadłam, czując okropny ból. Jeśli skręciłam sobie kostkę, to przysięgam, że powinnam być na okładce jakiegoś magazynu z podpisem ,,Chodzący pech". 

- Hej, wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą. 

Odwróciłam powoli głowę, ściskając dłonią bolącą kostkę. Przede mną stał wysoki mężczyzna, przypatrując mi się z troską.

- Nie wiem, czy nie skręciłam kostki - mruknęłam i próbowałam się podnieść, ale upadłam z powrotem i syknęłam z bólu.

Nieznajomy wyciągnął do mnie rękę i pomógł mi wstać. Przytrzymując moje ramię zaczął prowadzić w kierunku jakiegoś domu. 

- Przepraszam, ale poradzę sobie sama - powiedziałam szybko, i utykając, oddaliłam się od niego. 

- Spokojnie, jestem lekarzem - zaśmiał się i wyjął ze swojej torby etykietkę ze swoim zdjęciem i podpisem "Doktor Romeo Lee". 

Spojrzałam na niego lekko zmieszana.

- Romeo?

Przewrócił oczami i uśmiechnął się, pokazując tym samym rząd białych zębów. 

- Moja matka jest świrnięta na punkcie Szekspira, a ja muszę z tym jakoś żyć.   A co do twoich obaw - podrzucę Cię do szpitala. I tak właśnie jadę na swoją zmianę, ale zobaczyłem, że ktoś siedzi na chodniku, więc postanowiłem zobaczyć, czy to coś poważnego. 

Widząc, że jestem jeszcze niepewna, czy mogę mu zaufać wyjął dowód osobisty i podał mi go, cierpliwie czekając aż wszystko przeanalizuje. Ostatecznie poddałam się w doszukiwaniu czegoś podejrzanego i pozwoliłam poprowadzić się do jego samochodu. 

- Dziękuję - powiedziałam, kiedy wyjechaliśmy spod jego domu. - Veronica - przedstawiłam się, nie chcąc wyjść na niegrzeczną. 

Spojrzał na mnie kątem oka i uśmiechnął się przyjaźnie. 

- Miło mi. 

Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się mu dokładniej. Jego blond włosy były w lekkim nieładzie, miał długie ciemne rzęsy i gęste brwi. Kilkudniowy zarost, na widocznych kościach policzkowych dodawał mu powagi, ale nawet z nim wyglądał młodo. Miał na oko trzydzieści lat, więc wcale nie tak dużo. Niebieskie oczy wpatrywały się uważnie w drogę, a pełne usta nuciły melodię lecącą w radiu. 

- Więc, Veronico - zwrócił się do mnie po chwili ciszy. - Pierwszy raz widzę Cię w naszej okolicy. Jesteś nowa?

- Właśnie dziś się wprowadziłam - mruknęłam, wciąż czując ból. 

- To niezły początek - puścił mi oczko. - Mogę cię zapewnić, że będziesz zadowolona z sąsiedztwa. Wszyscy są bardzo mili i pomocni. No może oprócz starszej pani Hook. Wredna, samotna kobieta, szukająca atencji i problemów. 

Uśmiechnęłam się pod nosem. 

- Myślę, że złapałabym z nią dobry kontakt. 

- Och, czyli jesteś takim samym typem osoby? - skrzywił się. - Chyba musisz wysiąść. 

Spojrzałam na niego z przerażeniem. Nie dałabym rady przejść z tą nogą nawet kilku metrów sama. On jednak wybuchł śmiechem. 

- Żartuję, spokojnie. Nie zostawię cię w potrzebie. 

Dotarliśmy pod szpital. Pomógł mi wysiąść i ciągle mnie asekurując weszliśmy razem do środka. Pielęgniarki powitały go z uśmiechem, zwracając się do niego "panie doktorze", upewniając mnie, że nie skłamał. Odprowadził mnie pod jakieś drzwi i kazał zaczekać, nie zwracając uwagi na kolejkę. Sam wszedł do środka, aby po chwili wyjść przebrany w fartuch lekarski.

- Panno Veronico, zapraszam.

______________________________________

Przepraszam za tak długie zwlekanie z rozdziałem. Czekam na opinie i wszystkie teorie. Kocham Was.

I Protect You || Z.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz