2

14K 460 75
                                    

Nadszedł mój pierwszy dzień pracy. Stresowałam się, że coś pójdzie nie tak, ale starałam się myśleć pozytywnie. Ubrałam czarne klasyczne rurki z wysokim stanem i białą koszulę. Nienawidziłam wymagań pracodawców. Równie dobrze mogłabym przyjść w czymś luźnym.

Wyszorowałam zęby po obfitym śniadaniu i spięłam włosy w luźny warkocz. Pomalowałam tylko rzęsy i usta i mogłam wychodzić.

Chmury okalały dużą część miasta i wiedziałam, że na pewno będzie padać. Czułam to w kościach. Wiał lekki wiatr i dziękowałam sobie w myślach, że spięłam włosy. Mijałam bardzo dużo ludzi, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego nikt się nie uśmiecha. Grunt to pozytywne nastawienie.

W końcu dotarłam na miejsce. Budynek był raczej mały, wyglądem przypominał bardziej kafejkę niż bar. Wchodząc do środka, zwróciłam na siebie uwagę przez głupi dzwonek, który brzęczał za każdym razem, kiedy ktoś otworzył drzwi.

- Dzień dobry - podałam dłoń swojej szefowej, która czekała już na mnie przy ladzie.

Kobieta była stosunkowo młoda. Miała krótkie rude włosy i szczupłą sylwetkę. Wzrostem dosięgała mi do ramion, co oznaczało, że była niska.

- Fartuszek firmowy czeka na Ciebie na zapleczu. Dzisiaj będziesz na zmianie z Jonathanem. On obsługuje kasę, ty zbierasz zamówienia i je roznosisz.

Skinęłam głową na znak, że rozumiem. Musiałam wziąć się w garść i udowodnić samej sobie, że dam radę. Musiałam się w końcu usamodzielnić i przestać wyciągać pieniądze od rodziców.

Ruszyłam w stronę zaplecza, uprzednio żegnając szefową. Włożyłam na siebie fartuch, który o dziwo nie wyglądał źle. Przy kasie przywitałam się z Jonathanem, który okazał się wysokim brunetem o szczupłej budowie ciała.

- Kończymy zmianę o 21:30, potem zamykamy i tak przez cały czas. - wyjaśnił. - Co dwa tygodnie mamy trzy dni wolnego, w ciągu których zastępują nas studenci, którzy chcą sobie dorobić.

- Kto dzisiaj zamyka?

- Zamkniemy razem, żebyś wiedziała co i jak - uśmiechnął się lekko, zapewne chcąc dodać mi otuchy. - Nie martw się, damy jakoś radę.

- Idę zebrać zamówienia, trzymaj kciuki, żebym się nie upokorzyła, przewracając się czy coś.

Usłyszałam jeszcze jego cichy śmiech, po czym ruszyłam w stronę pierwszych klientów. Przesiadywali tam głównie mężczyźni, choć jak się potem okazało, kobiet też było sporo. Mijały godziny, a ja z każdym zamówieniem czułam się pewniej w tym, co robiłam. Parę klientów dało mi nawet napiwek, co było dla mnie wyróżnieniem.

W końcu nadszedł czas zamknięcia lokalu. Odwiesiłam fartuszek na wieszak i zabrałam swoje rzeczy. Jonathan wycierał jeszcze stoliki, więc cierpliwie na niego czekałam. Po chwili oboje ruszyliśmy w stronę wyjścia. Chłopak pokazał mi jak włączyć alarm i jak poprawnie zamknąć drzwi, które klucze do których zamków i inne pierdoły.

Pożegnaliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę. Zaczynało kropić, więc przyspieszyłam tempo. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, więc skręciłam w uliczkę, która była jedyną drogą na skróty.

Dookoła panowała przerażająca cisza. Z racji, iż była już jesień, dni trwały krócej. Nowy Jork pogrążony był w ciemności, ale nie spodziewałam się ciszy. Prawdę mówiąc, szłam tamtędy kilka razy, ale nigdy nie nocą. Teraz wszystko wydawało się straszniejsze. Moje serce zabiło szybciej, kiedy usłyszałam gdzieś za sobą kroki. Odwróciłam się, ale nic nie zobaczyłam. Słabe światło latarnii uniemożliwiało mi przyjrzenie się czemukolwiek.

Szłam dalej przed siebie, kiedy znowu usłyszałam ciężkie kroki, tym razem dużo bliżej. Mój umysł wytwarzał już najgorsze historie, które starałam się od siebie odgonić. Nic mi przecież nie groziło.

- Stój! - męski, ochrypły głos sprawił, że moje serce niemal wyskoczyło z piersi.

Zaczynało padać, a ja cała się trzęsłam. Cholera, mogłam iść dłuższą drogą.

Odwróciłam się bardzo powoli, gotowa na zaatakowanie przeciwnika. Kilka metrów przede mną stał mężczyzna. Nie mogłam zobaczyć jego twarzy, mimo tego, że staliśmy aktualnie pod latarnią. Miał na głowie kaptur, który przysłaniał mu połowę twarzy. Widziałam tylko, że był ode mnie wyższy o głowę i miał lekki zarost.

- Coś zgubiłaś  - powiedział, podając mi moją bransoletkę. Nawet nie zauważyłam, że zsunęła mi się z nadgarstka.

- Dzięki - mruknęłam i chciałam się oddalić, ale uniemożliwił mi to, chwytając moją dłoń.

Przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Jego dłoń była lodowata. Zauważyłam, że miał tatuaże. Najbardziej widoczna była dla mnie jaskółka.

- Nie powinnaś tędy chodzić, Veronico - wychrypiał i zostawił mnie samą.

Patrzyłam jak znika w jednej z oddzielnych uliczek. Jego ruchy były pełne gracji i swobody. Nie wiedziałam skąd znał moje pełne imię. Kiedy komuś się przedstawiałam, zawsze podawałam skrót "Ronnie". Nikt, prócz moich przyjaciół i rodziny nie używał mojego pełnego imienia. Ten mężczyzna zdecydowanie nie był moją rodziną ani Hemmingsem, więc czułam niepokój.

***

Czas mijał, a ja nie potrafiłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a moje myśli zadręczał mężczyzna z jaskółką na dłoni. Kim był? Skąd mnie znał? Pytania bez odpowiedzi krążyły po mojej głowie.  Czułam się dziwnie nieswojo, choć byłam w swoim mieszkaniu, które było dla mnie oazą spokoju i bezpieczeństwa.

Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć. Miałam nadzieję, że to mnie zmęczy tak bardzo, jak matematyka w szkole. Byłam już przy liczbie dwieście trzydzieści, kiedy usłyszałam odgłos skrzypiącej podłogi. Uchyliłam lekko powiekę i zobaczyłam czyjś cień przy framudze drzwi. Poczułam narastającą gulę w gardle, kiedy sięgałam powoli do załącznika lampki. Kiedy światło rozbłysnęło po pokoju, okazało się, że jestem sama.

Moja wyobraźnia wariowała. Zakryłam się szczelniej kołdrą i kolejny raz zamknęłam oczy, modląc się do Boga o sen. W końcu udało mi się odpłynąć w krainę Morfeusza.

******

Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał. Życzę miłego dnia!

Kocham Was,
Wasza luvmyz3n.

I Protect You || Z.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz